Artykuły

R@Port. Postscriptum

Spokojnie. Poczekajmy. Polska dramaturgia się rozwija i choć młody dramat ciągle skażony jest tandetą, płytkością i tanią prowokacyjnością to zdarzają się przebłyski oryginalności oraz naprawdę ciekawe rozwiązania sceniczne. II edycję Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych podsumowuje Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

II edycja Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port już za nami. Dyrektor Festiwalu Jacek Bunsch zapowiadał, że tegoroczna edycja, oprócz funkcji przeglądu współczesnej dramaturgii, ma ukazać prawdziwą duszę Polaka. Warto zastanowić się nad tym, czy gdyński festiwal spełnił te nadzieje i jaki obraz polskiego dramatu wyłania się na podstawie tego, co zobaczyli widzowie trójmiejskich scen w minionym tygodniu.

Czternaście spektakli w pięć dni. Dziesięć konkursowych. Dawka tylko dla najwytrwalszych. Biorąc pod uwagę szeroki wachlarz imprez towarzyszących, nietrudno dojść do przekonania, że obejrzenie wszystkiego było praktycznie niemożliwe. Widzowie wyszli z podobnego założenia. Wybrali prezentacje festiwalowe, przeważnie rezygnując z przedpołudnowych sesji, paneli i pokazów Teatru TV.

Potwierdziło się, że Gdynia to dobre miejsce na festiwal teatralny. Publiczność biła do teatru drzwiami i oknami. Wielokrotnie gromady młodzieży siadały gdzie się tylko dało (o ile się dało), choćby na scenie jak na "Koronacji" Marka Modzelewskiego w reżyserii Łukasza Kosa. Nieliczne realizacje nie doczekały się kompletu na widowni i to głównie z powodu wczesnej godziny prezentacji.

Spektakle różewiczowskie miały stanowić płaszczyznę odniesień dla najnowszej dramaturgii. Miały pokazać gdzie na tle wielkiego pisarza znajduje się współczesne dramatopisarstwo i na ile realizacje nowego dramatu różnią się od klasyki współczesności, jak określa się dramaty Różewicza. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to to, że sztuki pozakonkursowe zrobione były "po bożemu", bez jakichkolwiek ingerencji reżyserskich. W efekcie zarówno "Kartoteka" w wykonaniu Kazimierza Kutza, jak "Do piachu" Janusza Opryńskiego i Witolda Mazurkiewicza, czy "Stara kobieta wysiaduje" Janiny Szarek to tylko marsz śladami Różewicza słowo po słowie, wers po wersie, scena po scenie. Na stosunkowo największą ingerencję w tekst sztuki zdobył się duet Opryński - Mazurkiewicz, ale tylko w sferze doboru scen. Wniosek: Różewicz może spać spokojnie. Gdy jego twórczość pojawia się w teatrze, to przedstawiana jest bardzo wiernie, a określenie "autorska" jest bardziej adekwatne w stosunku do inscenizacji niż "reżyserska". Wyjątkiem od tej tezy jest prześliczne, oniryczne widowisko "Odchodzi" zespołu Leszka Mądzika ze Sceny Plastycznej KUL-u, inspirowane tomikiem wierszy "Matka odchodzi". Reżyser udowodnił, że można wystawić na scenie twórczość autora "Pułapki", nie robiąc mu krzywdy a opowiadając własną historię. Zresztą sztuka Mądzika równie dobrze mogłaby być zaprezentowana w nurcie konkursowym, bo jest formą innego, bazującego na sugestywnej kompozycji muzyki i obrazu, ale obecnego na polskich scenach teatru.

Z największą uwagą i niepewnością śledziłem jednak najnowszą dramaturgię, bo kondycja współczesności i formułowanie opinii na jej temat to najważniejsze zadania R@Portu. Do raportu stanęły teatralne ośrodki z Warszawy, Legnicy, Gdańska, Gdyni, Poznania, Supraśla i Wrocławia. Poziom był niezwykle zróżnicowany, a współczesność okazała się pojęciem bardzo pojemnym. Największe kontrowersje wzbudziły te sztuki, które w opinii większości widzów zyskały miano najlepszej i najgorszej. "Bóg Niżyński" [na zdjęciu] Piotra Tomaszuka zachwycił prawie wszystkich, ale jego obecność w tym gronie, prowokowała do pytania gdzie przebiega granica współczesności - Wacław Niżyński jest przecież postacią sprzed kilkudziesięciu lat, a inscenizacja odwołuje się do tradycji średniowiecznego misterium.

"Dziady. Ekshumacja" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki to pokaz współczesności, jakiego większość ludzi oglądać nie chciała. Stąd zażenowanie na wielu twarzach i jedyny przypadek na tym festiwalu, że po przerwie widownia została "uszczuplona", a po wyczekiwanym końcu przedstawienia część publiczności symboliczną ciszą wypowiedziała swoje zdanie o obejrzanym show a la Demirski & company. Paweł Demirski diagnozuje współczesność bezlitośnie - wskazuje, jakimi jesteśmy cynikami, jak bardzo zakłamana jest nasza historia i za wszelką cenę stara się "zgnębić" widza, by wiedział jaką jest szują, nawet jeśli tego dotychczas nie podejrzewał. Są między innymi opisy kociaków zaszywanych w brzuchach ciężarnych kobiet przez naszych rodaków i wiele innych "wspaniałości". Przemielenie naszej mentalności przez wszystkie możliwe patologie społeczne i wynaturzenia nie prowadzi jednak do niczego - jest ot, taką dramaturgiczno-reżyserską zabawą. Prowokacja okazała się udana, ponieważ ów wytwór Teatru Polskiego z Wrocławia stał się jednym z najczęściej komentowanych spektakli.

Pytania, w którym kierunku idzie polska dramaturgia postawić nie sposób. Dlaczego? Ponieważ tych kierunków jest wiele. Wyraźny sygnał dali jurorzy oraz widzowie, których opinie raczej zgadzały się ze wyborem jury (oprócz sztuki zespołu z Supraśla, wyróżniono jeszcze "Osobistego Jezusa" Przemysława Wojcieszka oraz "Bombę" Macieja Kowalewskiego). Wyraźnie wyłonił się nurt osobisty - wszystkie nagrodzone inscenizacje były autorskimi projektami reżyserów. Nagrodzono trzy całkowicie odmienne spektakle - "Bóg Niżyński" jest realizacją wyjątkowego zespołu Teatru Wierszalin Piotra Tomaszuka, wyróżniajacego się pojmowaniem sztuki i specyfiką teatralnych wystąpień, pełnych mistyki. "Osobisty Jezus" to kompletne studium dramatyczne, gdzie postać głównego bohatera zderza się z życiem, a jego prywatna walka odbywa się w każdym wymiarze człowieczeństwa. "Bomba" z kolei dotyka wielu polskich wad i ograniczeń, ale pełna jest tkliwości, czy nawet wzruszenia spowodowanego tą polską zakompleksioną duszą.

Inne realizacje także, choć często mniej umiejętnie, stawiały diagnozy polskiemu społeczeństwu. Atmosferę ulicy dobrze oddał bełkot autorstwa Doroty Masłowskiej - "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku", gdzie poza skrajnymi emocjami jest tylko "ple, ple, ple" i nieartykułowane jęki. Świat gejów to domena "Spalenia matki" Pawła Sali w reżyserii Michała Kotańskiego, choć widowiskowość obrazu homoseksualisty tańczącego w klubie go-go przesłania poważną problematykę ludzkiej samotności, opuszczenia i braku akceptacji. Z dojrzałością ma kłopoty bohater "Koronacji", ale zawsze może liczyć na swoje królewskie alter ego. Spis powszechny patologii i dewiacji seksualnych zaproponował Przemysław Nowakowski w sztuce "Twój, Twoja, Twoje", czemu nie sprostała niestety reżyserka Monika Pęcikiewicz. I na koniec jeszcze dwa dziwadełka - "Kompozycja w słońcu" Ingmara Villqista, czerpiąca ze skandynawskiego absurdu, z fabułą zbliżoną do niskobudżetowego thrillera, gdzie wszystko jest jasne właściwie od początku do końca oraz "Matka cierpiąca" Tomasza Kaczmarka w reżyserii Eweliny Pietrowiak czyli idealny przykład na to, że nie wszystko, co napisane, należy wyróżniać realizacją teatralną, bo fałsz sceniczny tej sztuki bije po oczach, uszach i czym popadnie.

Czy te prezentacje dają prawdziwy obraz polskiej dramaturgii współczesnej? Myślę, że tak. Są skąpą, ale trafnie dobraną reprezentacją zjawisk dramatycznych i dążeń najnowszego dramatu. Wskazują na różnorodność i poruszenie w kręgach dramatopisarzy, na wykluwający się indywidualizm reżyserów oraz samodzielność teatralną twórców przedstawień. Wszystko to mało, chciałoby się rzec. Spokojnie. Poczekajmy. Polska dramaturgia się rozwija i choć młody dramat ciągle skażony jest tandetą, płytkością i tanią prowokacyjnością to zdarzają się przebłyski oryginalności oraz naprawdę ciekawe rozwiązania sceniczne. Oby nowo ustanowiona Nagroda Literacka Gdynia w kategorii dramat (w wysokości pięćdziesięciu tysięcy złotych) zmobilizowała dramatopisarzy do pisania niebanalnych tekstów. Na współczesny dramat jest zapotrzebowanie, czego gdyński festiwal jest najlepszym dowodem. A jego formuła pozwala przekonać się, jaka odległość dzieli dzisiejszy dramat od wczorajszego. Oby ten dystans ciągle się zmniejszał. Miło byłoby chodzić na dobre polskie sztuki współczesne, których nie musielibyśmy się wstydzić za granicą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji