Artykuły

10 lat seksu i prochów

Bronisław Wrocławski już od dekady gra monodram "Seks, prochy i rock and roll" - 24 maja mija dziesięć lat od premiery sztuki w łódzkim Teatrze Jaracza. Tekst Erica Bogosiana w wykonaniu Wrocławskiego otworzył nową erę monodramu w polskich teatrach. Z Bronisławem Wrocławskim i reżyserem Jackiem Orłowskim rozmawia Leszek Karczewski z Gazety Wyborczej - Łódź.

"Jakąż chimerą jest człowiek! Jakąż nowością! Jakim potworem, jakimż chaosem, jaką sprzecznością. Jakim cudem! Osądzając go ze wszystkich stron naraz: toż to nędzny robak, kloaka prawdy, zlew niepewności i błędów - chwała i wstyd wszechświata". Tak, cytując słowa Blaise Pascala, recenzował "Seks..." Tymoteusz Karpowicz, pisarz, profesor University of Illinois w Chicago, gdy w styczniu 2002 roku monodram gościł w Chicago.

A internetowy leksykon Wikipedia pisze: "Bronisław Wrocławski, polski aktor i pedagog. Zawodowo związany z Teatrem im. Stefana Jaracza w Łodzi, gdzie do jego największych osiągnięć należy gra w monodramach Erica Bogosiana w reżyserii Jacka Orłowskiego".

Wszystko z powodu "Seksu...", portretującego ludzi zagubionych we współczesnej metropolii. Na scenie zjawia się lump o wulgarnym wysłowieniu, bezdomny zbierający butelki, chłopak wspominający intensywny wieczór kawalerski, buhaj podrywający kobiety na swój ogromny członek, nowobogacki z telefonem komórkowym przy grillu... Gra ich jeden aktor. Dzisiaj głównego bohatera nie ma w Łodzi. Wrocławski ostatni monodram w tym sezonie - 525. - zagrał w poniedziałek. Teraz kręci na Słowacji film pod roboczym tytułem "Niebo, Piekło, Ziemia".

Leszek Karczewski: Czy "Seks..." nie znudził się Panu?

Bronisław Wrocławski: Rozumiem, że pyta pan też o prochy... (śmiech). Zagrałem to 525 razy, plus pięć razy w Ameryce. W sumie podczas przedstawień zjadłem 530 jajek. Czyli 53 jajka rocznie. Myślę, że to nie wpłynęło za bardzo na mój seks... Prędzej na cholesterol. No, ale żeby nie było tak dowcipnie. Inspicjentka spytała mnie w weekend: "Dobrze, ale ile zagrałeś wszystkich Bogosianów?". 530 razy "Seks...", 160 razy "Czołem wbijając gwoździe w podłogę", 60 razy "Obudź się i poczuj smak kawy". Razem 750 spektakli. Licząc po 130 osób na widowni - obejrzało je 100 tys. osób. Statystycznie rzecz biorąc, co siódmy łodzianin! Rozpoznaję małżeństwo, które widziało "Seks..." już 30 razy. Przychodzą zawsze na pierwszy spektakl w sezonie, potem w okolicach Nowego Roku, i na ostatnie przed wakacjami.

Czy po dziesięciu latach od premiery fraza "reżyseria: Orłowski" jeszcze coś znaczy?

Jacek Orłowski: Wyłącznie w tej sytuacji! Przy wielkoobsadowych spektaklach ich kształt zależy od tak wielu osób, że wpływ reżysera jest naprawdę ograniczony. Tutaj na próbach korekcyjnych czy wznowieniowych spotykamy się tylko w dwójkę. Czasem wystarczy telefon... Coś się zdarzyło i Wrocławski dzwoni do mnie, czy może włączyć w spektakl jakiś tekst.

Czuje się Pan odprężony na scenie, grając "Seks..." już dziesięć lat?

B.W.: Przeciwnie. Coraz bardziej się boję. Jestem dziesięć lat starszy, a tu trzeba wytrwać 1 godzinę 45 minut. Starać się utrzymać przynamniej na poziomie premierowym. To ciężka fizyczna praca. Pomijając problem dojrzewania wewnętrznego, doszedł problem lekkiego ludzkiego "nadpsuwania się". Mam 56 lat. I czuję, że ciężko nosić na plecach tego Bogosiana. Choć mam teraz dobry czas, schudłem (śmiech).

J.O.: Wcześniej pracowaliśmy razem przy "Tutamie" Bogusława Schaeffera w Teatrze Powszechnym w 1992 r. To było przedstawienie oparte na aktorskiej improwizacji. Wiedziałem, że Wrocławski świetnie zrobi "Seks...".

B.W.: Zrealizowaliśmy pierwszy, środkowy i ostatni program z dziewięciu monodramów Bogosiana. Premiery były co trzy lata. Kto chce się pośmiać, ten przychodzi na "Seks...". To rodzaj wygłupu. Ale też powiastka filozoficzna: rozejrzyj się, człowieku, zobacz, wokół kogo żyjesz. Kto chce wejść dalej, zagląda na "Czołem...". W nim postacie mocniej zwierzają się z bolączek, frustracji, gniewów, niepewności. Kto chce sięgnąć jeszcze głębiej, przychodzi na "Obudź się...". Poza kilkoma zabawnymi anegdotami znajdzie tam radę, by w rosnącym chaosie świata odnaleźć własną drogę i zachować własne zdanie. Tylko nie przesadźmy z tą głębiną... Przecież to nie Sofokles i nie Szekspir.

Po łódzkim "Seksie..." zrealizowano "Seks..." w Krakowie, Białymstoku, Elblągu, Wrocławiu. Po łódzkim "Czołem..." - przyszło "Czołem..." w Krakowie i Częstochowie. A przed 1997 r. o Bogosianie było cicho. Boom nastał po Panów monodramach.

B.W.: - Teatry są uczciwe, odprowadzają tantiemy. Jak Bogosian przyjechał do nas do Łodzi, powiedział: "Ładny terenowy samochód kupiłem z tych pieniędzy, które mi zarobiłeś, Bronson"...

J.O.: Bogosian, gość z innego świata, grający u Olivera Stone'a, Woody'ego Allena, z Hollywood, krainy półbogów. Przyjeżdża. Nagle okazuje się, że ma te same życiowe dylematy, zachowując wszelkie proporcje. To znaczy: jak utrzymać apartament za milion dolarów w wieżowcu na Manhattanie. My mamy inne mieszkania, na innym piętrze i za inne pieniądze. Ale problem ten sam.

B.W.: Amerykańska rzeczywistość opisana w "Seksie..." już chyba nie jest taka amerykańska. Zbliżyła się na wyciągnięcie ręki. Gdyby fikcyjny wytwór czterech facetów: Bogosiana, Sławomira Michała Chwastowskiego, tłumacza, Orłowskiego, Wrocławskiego wyszedł na łódzką ulicę po tych dziesięciu latach dojrzały i okrzepnięty, to stwierdziłby, że dobrze ją zna. Oto czytam, że mamy już w Polsce kilkaset ogrodzonych luksusowych osiedli dla wyselekcjonowanych mieszkańców, które dziesięć lat temu były absolutną abstrakcją. Przerósł nas problem opuszczonej, zostawionej samej sobie młodzieży. Dogoniła nas filozofia sukcesu, którą Bogosian przewrotnie włożył w usta bezdomnego zbierającego butelki, który mówi, że zawsze trzyma się słonecznej strony ulicy. Ostatnio widzę w jakimś ilustrowanym magazynie aktorkę, która nieświadomie cytuje to hasło.

Bogosian odwiedził Łódź wiosną 2004 r. Trzy dni oglądał Panów monodramy. 17 maja zagrał składankę "The Worst of Bogosian". To diametralnie inny teatr. Bogosian po prostu stał na scenie i gadał popijając wodę mineralną.

B.W.: Poznałem kilku autorów, których grałem: Krystynę Koftę, Jerzego Żurka, Krzysztofa Bizio... Bogosian to charyzmatyczny człowiek i aktor. Wie pan, w Ameryce nie opłaca się grać w salkach na 150 osób, tylko w halach na tysiąc. Głos można stracić. Bogosian rok przed występem w Łodzi przestał się bawić w aktorstwo.

Dziesięć lat temu nie znaliście Bogosiana. No i nie było monodramów Wrocławskiego i Orłowskiego, na których można się było wzorować...

B.W.: Nie wiedzieliśmy wiele. Słyszeliśmy o gatunkach "stand-up comedy", "one man show" albo - jak nazywa to Bogosian - "solo".

J.O.: Trzeba było wymyślić nowy język teatralny: w jaki sposób jeden aktor ma grać osiem ról? Bogosian po prostu podchodzi do mikrofonu i tekst organicznie wynika z jego osobowości. Napisał go dla siebie, używa własnego imienia. My musieliśmy zrobić z tego teatr. Poza tym w 1997 r. świat był inny. Jeszcze fala nowych brutalistów nie przyzwyczaiła widzów do tego, że ze sceny padają wulgaryzmy. Po dziesięciu latach "Seks..." jest raczej grzecznym i uporządkowanym szoł. Teatr wokół się zradykalizował.

B.W.: W Polsce wynajdywaliśmy taką rzecz po raz pierwszy. Oczywiście, zawsze byli u nas mistrzowie estrady. Ale ich numery nie tworzą układu fabularnego. A przecież w "Seksie" postacie - typy ludzkie, charaktery, ucieleśnione postawy ludzkie - zaplatają się z sobą. Żebrak zbiera w worku porzucone przez nie rekwizyty, atrybuty, takie "podtrzymywacze na życie".

J.O.: Na dziesięć dni przed premierą wciąż próbowaliśmy różne konwencje. Stanęło na teatrze jarmarcznym. Wrocławski wnosił na scenę walizki. Towarzyszyła temu cyrkowa muzyczna... Wyrzuciliśmy te pomysły dopiero na końcu pracy. Mam mały żal do krytyków. Dziś sprowadzają rolę reżysera do ekstrawaganckich pomysłów. Reżysera "przezroczystego" nie ceni się. Ważne, by pokazał w spektaklu inwencję: tu basen, tu facet na uszach, tu ona goła - sens jest nieistotny. Według mnie najlepsza reżyseria to taka, gdy widzowie mówią po przedstawieniu: "inaczej nie można by tego zrobić".

Ale przecież "Seks..." ciągle się zmienia. Na początku trwał tylko 1 godzinę 25 minut. Teraz jest o 20 minut dłuższy. Panowie wciąż coś dodają.

B.W.: Proszę pana. Porządny spektakl nie ma prawa być gotowy na premierze. Ani nigdy. Porządny spektakl musi się rozwijać.

***

Nagrody dla "Seksu..."

* Nagroda Specjalna Prezydenta Wrocławia oraz Grand Prix Geras dla Bronisława Wrocławskiego na 40. Międzynarodowych Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora we Wrocławiu,

* Nagroda dla najlepszego aktora VI Konkursu Teatrów Ogródkowych w Warszawie

* Grand Prix, Nagroda Dziennikarzy, Nagroda Wojewody Szczecińskiego, Nagroda Dyrektora Szczecińskiego Ośrodka TVP na XXXVIII Ogólnopolskim Festiwalu Małych Form "Kontrapunkt" w Szczecinie

* Nagroda Aktorska na XXXVIII Kaliskich Spotkaniach Teatralnych

* Nagrody Publicystów Kulturalnych TVP i Rozgłośni Polskiego Radia we Wrocławiu na XXII Wrocławskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora i Małych Form Teatralnych

* Grand Prix i Nagroda Publiczności na Ogólnopolskich Zderzeniach Teatrów Jednoosobowych w Kłodzku

* Nagroda Teatru Chopina w Chicago dla najlepszego spektaklu opartego na dramaturgii amerykańskiej

* Nagroda Aktorska podczas II Festiwalu Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji