Artykuły

Bohaterowie Czechowa żyją wśród nas

- Impulsem do realizacji była angielska wersja "Mewy", którą znalazłem w księgarni National Theatre w Londynie. Crimp zrobił coś fascynującego: przeniósł akcję we współczesność, ale nie zatracił nic z oryginału: nie ma dodanych postaci, podobnie rozwijają się wątki, podobnie kulminują. Największa zmiana dotyczy języka - mówi reżyser PAWEŁ SZKOTAK przed premierą "Mewy" w Teatrze Polskim w Poznaniu.

Z Pawłem Szkotakiem [na zdjęciu], o "Mewie" napisanej na nowo przez angielskiego dramaturga Martina Crimpa, rozmawia Stefan Drajewski:

W przeszłości "Mewa" nie cieszyła się wzięciem reżyserów. Co się stało, że od jakiegoś czasu częściej gości na scenach niż "Wiśniowy sad" czy "Wujaszek Wania"?

- Dla mnie "Mewa" zawsze była najbardziej interesującym dramatem Czechowa. Myślę, że ta fascynacja bierze się stąd, że jest to w dużej mierze rzecz o teatrze. Dzisiaj jednak w "Mewie" bardziej interesuje mnie to fantastyczne napięcie między tym, jak myślą o swoim życiu ludzie młodzi, a jak myślą o swoim życiu ludzie dojrzali, a nawet bardzo wiekowi. Ta wielość perspektyw - dla mnie, czterdziestodwulatka - jest czymś ciekawym. Z jednej strony pamiętam jak to jest, kiedy ma się dwadzieścia lat i marzenia, kiedy zaczyna się robić teatr, a z drugiej strony doświadczyłem już sukcesów i porażek. Wiem czym jest śmierć bliskiego człowieka. Mam też świadomość, że znalazłem się już pośrodku życia.

Zatem, o czym będzie "Mewa" Pawła Szkotaka?

- Zdecydowanie o ludziach, chociaż artyści to przecież także ludzie. Mniej interesująca wydaje mi się walka nowego teatru ze starym. Gdyby "Mewa" działa się nad rzeką, a nie nad jeziorem to otrzymalibyśmy piękną metaforę uciekającego czasu. Czasu, który jak rzeka płynie tylko w jedną stronę.

Chociaż w pana przypadku, reżysera który do teatru repertuarowego trafił z teatru offowego, mogłoby to być ciekawe zagadnienie.

- No tak, bo przecież ta walka "nowego ze starym ciągle się odbywa". Wątpię jednak, abym tym właśnie zainteresował publiczność. Myślę, że widzów, i mnie również, interesuje raczej walka jaka odbywa się we wnętrzu człowieka. U wszystkich bohaterów "Mewy" dostrzegam niespełnienie i stąd biorącą się potrzebę budowania fałszywych tożsamości. Oni udają wobec siebie innych, niż są w rzeczywistości i oczywiście wszyscy źle się zakochują. Ale jest to także sztuka o uciekającym życiu, o tym, jak z każdym dniem tracimy swoje szansę, a zarazem zyskujemy świadomość. Fascynująca jest ta polifoniczność patrzenia na świat, na nasze życie w zależności od tego, czy mamy osiemnaście, czterdzieści czy sześćdziesiąt kilka lat.

W pewnym momencie Trieplew mówi: "Życie trzeba pokazywać nie takie jakie jest lub powinno być, ale takie, jak się je widzi w marzeniach".

- To ważna kwestia w tekście dramatu. Bo przecież i o tych marzeniach "Mewa" jest również. Zarówno o tych, które się nie spełniają i tych spełnionych, które i tak nie dają radości.

Z wykształcenia jest pan psychologiem. Czy to pomaga w zrozumieniu niezwykle skomplikowanych relacji między bohaterami Czechowa?

- Mam taką nadzieję. Myślę, że wszystkiego nie pozapominałem ze studiów. Po kilku tygodniach prób już wiemy, że Czechowa cały czas, kawałek po kawałku trzeba drążyć, zbierać kolejne warstwy znaczeniowe słów, by dotrzeć do samej głębi, do tego, co jest pod spodem. Najczęściej bohaterowie mówią nie to, co akurat myślą lub czują, ale mówią coś, by ukryć to co mają naprawdę do powiedzenia. W tym obszarze doświadczenie psychologiczne na pewno się przydaje. To trudny tekst i dla aktorów, i dla reżysera. Choć może być fascynujący dla widza. Sam Czechów pisał, że bezczelnie łamie reguły sceny, że akcja zaczyna się dużym wystrzałem, a potem nie wiadomo jak się kulminuje, do czego prowadzi. Ta akcja jest pokawałkowana, postrzępiona...

Dlaczego zrezygnował pan z wystawienia "Mewy" w zadomowionym na polskich scenach przekładzie Kiry Gałczyńskiej lub Artura Sandauera i wybrał pan wersję Martina Crimpa, będącą czymś pośrednim między przekładem, a delikatną adaptacją oryginału?

- Przekład Gałczyńskiej jest bardzo dobry i czasami do niego zaglądamy podczas pracy nad spektaklem. Ale impulsem do realizacji była angielska wersja "Mewy", którą znalazłem w księgarni National Theatre w Londynie. Crimp zrobił coś fascynującego: przeniósł akcję we współczesność, ale nie zatracił nic z oryginału: nie ma dodanych postaci, podobnie rozwijają się wątki, podobnie kulminują. Największa zmiana dotyczy języka. Język, którym posługują się bohaterowie Crimpa jest bardziej współczesny, dynamiczny, żywy, mięsisty, ale nie wulgarny.

Druga ingerencja Crimpa, która mnie zachwyciła, to na nowo napisana scena teatru Trieplewa. Monolog Niny w oryginale brzmi już dość staroświecko, u Crimpa szalenie poetycko, a zarazem nowocześnie. Zresztą ten fragment reżyserzy najczęściej zmieniają -

Crimp, co trzeba podkreślić, nie poprawia Czechowa. Gdybym pracował na polskim przekładzie już istniejącym, pewnie poszedłbym podobnym tropem, wprowadziłbym pewne zmiany na poziomie gramatyki, zmieniłbym składnię, by zdynamizować dialog. Wiem jednak z praktyki, że miałbym problemy z tłumaczami.

Podejrzewam, że nie było problemów z tłumaczką Crimpa, bo Marta Strzałko była cały czas w pobliżu i można było na gorąco przedyskutować sprawę.

- Nie ukrywam, że namówiłem Martę, aby zaczęła tłumaczyć dramaty. Kilka miesięcy temu przełożyła sztukę "Usta pełne ptaków" Caryl Churchil. To się rzadko zdarza, że tłumacz pracuje nie tylko na zamówienie konkretnego reżysera i teatru, ale zna obsadę. Tłumacząc, wyobraża sobie aktora, który będzie daną kwestię wypowiadał.

Czytając wersję Martina Crimpa odnosiłem wrażenie, że czytam Czechowa i dramat współczesny jednocześnie.

- U Czechowa jest więcej spowolnień, pauz, niedopowiedzeń. U Crimpa natomiast bohaterowie mówią szybciej. To wspaniały materiał dla aktorów, ale zarazem bardzo trudny. Dialog odbywa się na poziomie uczuć, myśli... Jest bardzo gęsty. To na pewno nie jest Czechów stanisławowski, z długimi powłóczystymi spojrzeniami. Ale dzisiejszy świat jest przecież inny. Żyjemy szybko, szybciej do siebie mówimy, intensywniej reagujemy. Sprawdzianem tekstu jest pierwsza próba czytana, i muszę przyznać, że aktorzy stwierdzili, że dobrze się go mówi. Jak wypadnie na scenie?

- Trzeba jeszcze powiedzieć tym, którzy nie znają wersji angielskiego dramaturga, że akcja jego "Mewy" rozgrywa się współcześnie, na prowincji, która jest podobna do siebie niezależnie od szerokości geograficznej. Bohaterowie zwracają się do siebie bezpośrednio, a nie jak u Czechowa... Bohaterowie Czechowa - chciałoby się powiedzieć żyją wśród nas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji