Artykuły

Gwiazdy w Grandzie - od kuchni i poza planem

O tym, że Beata Tyszkiewicz uwielbia maślane bułeczki serwowane na śniadanie w łódzkim Hotelu Grand, wiedzą prawie wszyscy. Że goszczący tam Daniel Olbrychski co rano wybierał się na samotne spacery ulicą Piotrkowską - wie dużo mniej osób. A o tym, dlaczego Januszowi Gajosowi zależało na apartamencie z sejfem i co w nim schował - jeszcze mniej - pisze Anna Pawłowska w Dzienniku Łódzkim.

Kiedy w Łodzi kręciło się filmy, w latach 60., 70. i 80., w Grandzie nocowali, bawili się i pracowali aktorzy i reżyserzy.

- Kiedy dostawaliśmy propozycje z filmu, to wszyscy żeśmy tam spali - wspomina Jan Machulski [na zdjęciu], aktor i wykładowca łódzkiej szkoły filmowej. Koledzy, którzy przyjechali wcześniej, dzwonili do mnie i pytali: czy już przyjechałeś? Schodziło się na śniadanie, a reżyser mówił: mam dla ciebie rolę.

Pomysł Machulskiego

Iwonna Łękawa, dziennikarka łódzkiego oddziału Telewizji Polskiej, w latach dziewięćdziesiątych postanowiła zrobić program "Gwiazdy w Grandzie, czyli Hollyłódź" - rozmowy z ludźmi filmu, którzy kręcili w Łodzi i nocowali w tym właśnie hotelu. Program zaowocował przyznawaniem gwiazdom apartamentów imiennych.

- Zawsze podkreślam, że to od Jana Machulskiego wyszedł impuls do realizacji mojego cyklu - mówi dziennikarka - Kiedyś rozmawialiśmy przed kamerą o tym, co można by jeszcze zrobić, aby podtrzymać legendę filmowej Łodzi. Przerzucaliśmy się różnymi pomysłami i wtedy z ust Jana Machulskiego, wśród wielu innych, padł także ten pomysł.

Machulski mają, że na świecie gwiazdy filmowe posiadają swoje apartamenty imienne w hotelach, że jest to popularne zwłaszcza w Ameryce. Przez jakiś czas nic się nie działo, aż w końcu Iwonna Łękawa postanowiła wcielić ten pomysł w życie.

Pierwszy apartament na początku lat 90. otrzymał właśnie Jan Machulski, aktor bardzo związany zarówno z Łodzią, jak i z Grandem. Przez obsługę hotelową zawsze był postrzegany jako "nasz człowiek" albo "domownik". Do bywającego tam często w czasach filmowej Łodzi aktora jakoś nie pasowało określenie "gość".

- Traktował hotel niemal jak swój dom. Ponieważ mieszkał na stałe w Warszawie, przez długi czas, kiedy przyjeżdżał na wykłady do Łodzi, zatrzymywał się w hotelu - wspomina Danuta Janik, emerytowana już pracowniczka Grandu.

Pani Danuta w 1990 roku rozpoczęła pracę w Grandzie jako kierownik zakładu gastronomicznego, potem szefowa działu handlowego, który dziś zapewne nazwalibyśmy marketingowym.

- Oni wszyscy przychodzili do nas na śniadanie - mówi o aktorach i reżyserach. - Moim obowiązkiem było troszczyć się o to, czy to śniadanie jest smaczne, czy są zadowoleni. Kiedy na sali był VIP, musiałam podejść do gościa, by go przywitać.

Tyszkiewicz walczy z tuszą

Swoje pokoje imienne w Grandzie ma już dziewięć gwiazd filmowych. Oprócz zadomowionego Jana Machulskiego są to: najbardziej chyba uwielbiana Beata Tyszkiewicz, Krystyna Janda, Daniel Olbrychski, Marek Kondrat, Janusz Gajos, Jerzy Stuhr, Wojciech Pszoniak i specjalnie uhonorowana Małgorzata Potocka - aktorka i dyrektor łódzkiego oddziału Telewizji Polskiej.

- Z wszystkimi rozmawiałam, ale najwięcej z panią Tyszkiewicz - wspomina Danuta Janik. - Na ogół dotrzymywałam jej towarzystwa podczas śniadania, kiedy była sama. Przysiadałam się, piłam jakąś kawę i rozmawiałyśmy.

- Kobiecie zawsze łatwiej nawiązać kontakt z kobietą - wspomina była szefowa hotelowej gastronomii. - Bardziej wypada podejść, zagadać. Pojawia się więcej wspólnych tematów.

- O czym rozmawiałyśmy? O wszystkim i o niczym, jak dwie kobiety. Ona ciągle mówiła, że walczy z tuszą. Ja na to: ależ pani Beato, o czym pani mówi! Zawsze przecież była szczupła, tylko miała duży biust i to optycznie sprawiało wrażenie, że jest tęższa. Jak coś jej się u mnie podobało, to pytała, gdzie kupiłam - rozkręca się Danuta Janik.

Początkowo szefostwo Grandu zamierzało zaprosić Beatę Tyszkiewicz do apartamentu Rubinsteina, uchodzącego za najbardziej reprezentacyjny w całym hotelu. Zdecydowano jednak przyznać jej segment nr 305, uchodzący za jeden z najlepszych i najładniejszych.

Tyszkiewicz nieodłącznie kojarzona jest z grandowskimi bułeczkami. Faktycznie, zawsze ciepło się o nich wyraża.

- Nie wiem, skąd ta fascynacja bułeczkami, przecież wszyscy je u nas jedzą. W każdym wywiadzie, w każdej wypowiedzi o hotelu zawsze wspomina te bułeczki. Po prostu jej smakowały - opowiada pani Danuta. - Żartowaliśmy kiedyś, że trzeba by te bułeczki nazwać jej imieniem, ale to byłby zbyt prostacki wyraz zachwytu - mityguje się po chwili.

Zadymiony program

Iwonna Łękawa wspomina, że kiedy zaczynała pracować w telewizji, bardzo wiele filmów było kręconych w Łodzi. Zapraszając artystów do swojego cyklu, korzystała z kontaktów służbowych.

- To osoby, z którymi znam się od bardzo wielu lat. Namówienie ich do tej zabawy było przez to łatwiejsze. Przede wszystkim mieli do mnie mnie zaufanie - wspomina dziennikarka.

Gwiazdy ozdabiają apartamenty swoimi zdjęciami. Są to fotosy z filmów i portretowe zdjęcia prywatne. Podpisują je i dedykują "zwykłym" mieszkańcom apartamentu.

Zazwyczaj przyznanie im apartamentu odbierają jako miły gest. A jednak podobno Grażyna Szapołowska odmówiła takiej propozycji. Miała powiedzieć, że musiałaby wziąć ogromne pieniądze za to, że jej twarz i jej nazwisko będą zdobiły hotelowy apartament.

Wspomnienia ze spotkań z aktorami, ich opowieści i własne refleksje Iwonna Łękawa chce zebrać w książce. Każde spotkanie trwało około dwóch i pół godziny, z czego tylko 25 minut znajdowało się później w programie telewizyjnym. Na planie zdarzały się różne rzeczy.

- Nie pamiętam, niestety, z kim było to spotkanie, ale było nagrywane w kawiarni - snuje opowieść autorka. Hotel przygotował kawę, herbatę, ciasteczka. Na stołach paliły się świeczki.

- W miarę upływu czasu koledzy kamerzyści zaczęli się denerwować, że widzą nieostro. Nie wiadomo było, co się dzieje. Później zorientowaliśmy się, że nad nami wisi ściana dymu. Okazało się, że te świeczki okropnie dymią - wspomina pani Iwonna.

Trzeba było przerwać nagrywanie, otworzyć wszystkie okna, i porządnie wywietrzyć całe pomieszczenie.

- Z Markiem Kondratem, który wspominał kręcone w Grandzie "Zaklęte rewiry", chodziliśmy po korytarzach i przypominaliśmy sobie, która scena gdzie była nagrywana. Która w kuchni, która przy wejściu do Malinowej - to prywatne wspomnienia dziennikarki, nie znalazły się bowiem w materiale filmowym.

To ten aparat?

- Daniel Olbrychski zawsze wychodził przed śniadaniem. Samotnie szedł na spacer po Piotrkowskiej. A później żona nie zostawiała go nawet na kwadrans - opowiada Danuta Janik.

Podobnie na krok nie odstępowała Janusza Gajosa jego żona. Podczas spotkania siedziała przy pierwszym stoliku. Aktor wszystkie wypowiedzi kierował w jej stronę.

Na spotkaniu z Januszem Gajosem rozmowa zboczyła na jego pasje fotograficzne, zresztą w Łódzkim Domu Kultury otwierana była w tym samym czasie wystawa zdjęć wykonanych przez aktora.

- Pan Gajos miał wtedy ze sobą aparat cyfrowy, za który można było kupić samochód. Powiedział, że nie będzie go ze sobą nosił i musi mieć gdzie go schować. Dlatego dostał apartament, w którym znajduje się sejf - zdradza była szefowa działu handlowego.

Dzisiaj, patrząc na zdjęcie z otwarcia wystawy w ŁDK, na którym Janusz Gajos widnieje z niepozornym aparatem fotograficznym, można się zastanawiać, czy to ten właśnie sprzęt chciał zamknąć w sejfie? Cóż, technika idzie do przodu...

Jak gwiazda z fanką

Bliska sercu Danuty Janik była także Krystyna Janda.

- Uwielbiam ja jako aktorkę. Lubię ludzi pełnych ekspresji, a ona taka właśnie jest. Od dawna byłam jej fanką - wyznaje nasza rozmówczyni.

Po raz pierwszy spotkała ją w innym hotelu we Wrocławiu. Spojrzała na gwiazdę z uwielbieniem. Gwiazda zerknęła z zainteresowaniem. Jednak łodzianka nie zdecydowała się podejść, nie miała śmiałości. Potem wielokrotnie, jak opowiada, tego żałowała.

Jednak jakiś czas później los ponownie zetknął obie panie.

- Kiedy Krystyna Janda przyjechała do Grandu, nie omieszkałam jej powiedzieć, że od początku ją uwielbiam, i opowiedziałam o tamtym spotkaniu. Bardzo serdecznie sobie porozmawiałyśmy.

Kilkanaście lat przepracowanych w ekskluzywnym hotelu przy Piotrkowskiej sprawiło, że Danuta Janik była i jest zakochana w Grandzie. W tygodniku z programem telewizyjnym z radością odnajdywała wspomnienia gwiazd o jej hotelu.

- Kilka razy przeczytałam wypowiedzi Marka Kondrata, że czuje się dowartościowany, bo w Łodzi nazwano apartament w Hotelu Grand jego imieniem. Zrobiło mi się ciepło na sercu...

Apartamenty gwiazd kina cieszą się dużą popularnością wśród hotelowych gości.

- Ludzie, którzy przyjeżdżają do Łodzi, chcą nocować w łóżku, w którym spała Beata Tyszkiewicz albo inna gwiazda. Mają potem czym się pochwalić - komentuje Jan Machulski, pomysłodawca "gwiezdnych" apartamentów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji