Artykuły

A niech mnie zlustrują

- Kiedyś zarzucono mi, że prowadzę teatr koleżeńsko-rodzinny. To było w czasach, kiedy kierowałem Teatrem Wybrzeże i zatrudniłem mojego syna, Igora Michalskiego i jego żonę, Dorotkę Kolak. Tu muszę zaraz dodać, że mój drugi syn, Jerzy jest solistą Teatru Muzycznego w Gdyni. Poza tym mamy w rodzinie jeszcze jednego aktora w Warszawie, Jacka Mikołajczaka - mówi STANISŁAW MICHALSKI, aktor Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Rozmowa ze Stanisławem Michalskim [na zdjęciu], aktorem Teatru Wybrzeże w Gdańsku, laureatem medalu "Gloria Artis":

Podobno artyści to wędrowne ptaki, które lubią włóczyć się po świecie. A pan związał się z Gdańskiem i jest mu wierny - dlaczego?

- To są obciążenia rodzinne. Jestem taki, jak pies czy kot, które przywiązują się do miejsca. I taka była cala Wileńszczyzna, skąd pochodzę. Tam jak już ktoś siedział, to się zasiedział... Najpierw przywiązałem się do Krakowa, gdzie kończyłem szkołę aktorską, ale żaden krakowski teatr mnie nie chciał - nawet lalkowy! Więc obraziłem się i postanowiłem wyemigrować nad morze. Napisałem list do dyrektora Antoniego Biliczaka, że od dzieciństwa marzyłem o pracy nad morzem. On chyba mi uwierzył. Przyjechałem do Gdańska w 1955 r. z nakazem pracy na 3 lata, bo takie były wtedy zwyczaje. No i już się stamtąd nie ruszyłem, mimo różnych propozycji nawet z Warszawy.

Ponad pół wieku w jednym zespole - to chyba rekord? Przecież teatr to siedlisko różnych namiętności, konfliktów, intryg...

- Kiedyś zarzucono mi, że prowadzę teatr koleżeńsko-rodzinny. To było w czasach, kiedy kierowałem Teatrem Wybrzeże i zatrudniłem mojego syna, Igora Michalskiego i jego żonę, Dorotkę Kolak. Tu muszę zaraz dodać, że mój drugi syn, Jerzy jest solistą Teatru Muzycznego w Gdyni - u swej babci Baduszkowej. Poza tym mamy w rodzinie jeszcze jednego aktora w Warszawie, Jacka Mikołajczaka, męża mojej córki, która wyjątkowo nie ma nic wspólnego z teatrem. Rodzina jest bardzo aktorska i wzajem się wspierająca! Muszę się też przyznać, że - jak by to delikatnie ująć? - bardzo kochliwy byłem, wiele żon miałem i wszystkie bardzo kochałem. Każde dziecko miałem z inną żoną, a wszystkie kocham tak samo. Moje żony nieraz się spotykają i podobno rozmawiają o mnie; czy mówią dobrze czy źle, tego nie wiem. Taki model teatru rodzinnego - w najszerszym rozumieniu tego słowa - się sprawdzał.

Dlaczego dobry aktor bierze sobie na głowę taki kłopot, jak kierowanie teatrem?

- Zawsze miałem takie wodzowskie marzenia i zawsze o coś walczyłem. Już w harcerstwie musiałem koniecznie być drużynowym. I kiedy już spełniłem się jako aktor, zapragnąłem zostać dyrektorem. Kierowałem tym teatrem przez 13 lat. Zespół miałem znakomity; była tam m.in. Halina Winiarska, Jerzy Kiszkis, Halina Słojewska, Henryk Bista... Żywa była jeszcze legenda tych, którzy odeszli wcześniej, jak Zbigniew Cybulski czy Bogumił Kobiela. Potem przewinęły się przez tę scenę setki znakomitych aktorów i reżyserów! Cała historia mojego życia jest wpisana w dzieje Teatru Wybrzeże. I nadal jestem z nim związany, choć już nie etatowo. Dokładnie na 50-lecie pracy artystycznej zostałem odesłany na emeryturę. Rozumiem, że teatry są biedne. Szkoda tylko, że zbrakło przy tym dobrego słowa dla starego człowieka

Niech pan się cieszy, że pana nie lustrują...

- Ależ ja bym bardzo chciał, żeby mnie zlustrowali! Mówię to serio. Owszem, spotykałem się z tymi panami, kiedy byłem dyrektorem teatru i sekretarzem organizacji partyjnej. (Przez pewien czas byłem nawet członkiem KC, ale też zakładałem I "Solidarność".) Zapraszali mnie do pokoju w Grand Hotelu, zapewniając, że tam nikt nie podsłuchuje. Nie mogłem kłamać, mając w zespole takich walczących aktorów, jak Winiarska czy Kiszkis, starałem się jednak wszystkich chronić. Potem tych dwoje internowano, ale już po miesiącu udało nam się ich uwolnić. Innych nie zamknęli. Ale w sumie wszyscy byli mi wdzięczni, że jakoś to wszystko razem przetrwaliśmy.

Nie byłem święty, ale zawsze starałem się ludziom pomagać a nie szkodzić. A najlepszy dowód to książka "Michalski, taki jestem!" wydana na moje 50-lecie, gdzie m.in. ludzie wypowiadają się o mnie. Trochę się obawiałem, jak ją przyjmą koledzy, ale orzekli zgodnie, że "Stasiowi to się należało..."

Jak pan się czuje w Kaliszu?

- Bardzo podoba mi się w domu aktora, to jest chyba ostatni taki relikt w Polsce. Tutaj 25 lat temu mieszkał mój syn razem z synową, a potem było tyle wspomnień o Kaliszu - i teraz koło się zamyka, bo on tu powrócił jako dyrektor teatru. Ja też bywałem wielokrotnie w Kaliszu na festiwalach, raz nawet zasiadałem w jury. Występowaliśmy tu m.in. z "Wiśniowym sadem", to był wspaniały spektakl. Teraz, kiedy gram w tym teatrze gościnnie w "Mewie", czuję na plecach oddech tamtego Czechowa. Ta "Mewa" ciągle krąży między Gdańskiem z Kaliszem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji