Artykuły

Łódź. Kondrat o winie w Salonie Polityki

- Kultura wina to nie zamożność, ale styl życia, jego uroda, jego radość. To dawanie sobie czasu na życie - przekonywał Marek Kondrat [na zdjęciu]. Znany aktor i miłośnik wina był w poniedziałek [11 czerwca] gościem Salonu Polityki w Muzeum Kinematografii.

Zdzisław Pietrasik, gospodarz, zdumiał się liczbą gości. Postać Kondrata przyciągnęła ponad 200 osób i wciągnęła wszystkich w dowcipną konwersację.

Na wstępie aktor został poczęstowany winem. - Sytuacja jak z kościoła. Jeden pije, inni patrzą - skomentował Kondrat. Gdy Pietrasik zagaił spotkanie: "Laudacja jest zbędna. Gdyby mieszkał w Hollywood, miałby trzy Oscary", aktor wszedł mu w słowo: "I czwartą żonę".

Kondrat dziś przedkłada spokój wina nad aktorstwo. - Nie rzuciłem filmu. To robota dziennikarzy, którzy muszą mieć chwytliwy tytuł. Po prostu, nie ciekawią mnie propozycje zagrania szefa mafii, policjanta, lekarza-łapówkarza, które dostaję od młodych filmowców. Mam wrażenie, że w Polsce nie żyją ludzie w średnim i starszym wieku. Tu dociąga się do trzydziestki i nikt cię nie potrzebuje. Nikogo nie interesuje moja postawa wobec świata. A sam filmu nie nakręcę, bo brak mi kompetencji. Nie potrafię jak Adam Słodowy z budzika zbudować budki dla ptaków. Dawno w teatrze Gustaw Holoubek otaczał mnie najznamienitszymi reżyserami i aktorami. Dziś - nie chcę publicystyki. Marzy mi się rola, jaką Anthony Hopkins zagrał w "Okruchach czułości" ["Okruchach dnia"]: kamerdynera, który wie, co to godność - snuł Kondrat.

Dlatego dziś aktor zajął się kulturą wina. - Pełnię funkcję dydaktyczne - tłumaczył. - Rodacy wolą dramatycznie przenosić się w stan baśni, co przy skłonności do konfliktów po prostu nam nie służy. A wino jest dziedziną, bo przecież to nie sam trunek, gdzie liczy się ciągłość, stałość. Najstarsza polska firma to Blikle. Działa od 1969 r. A we Włoszech młody syn właściciela oprowadza mnie po winnicy i bagatelizuje piwnice, które jego przodkowie zbudowali w 1060 roku! Byliśmy świeżo po Bolku Chrobrym!

- Dziś w Polsce pije się 2 litry wina na głowę - ciągnął aktor. - Z południem Europy nie mamy się co porównywać - około 100 litrów. Ale Skandynawowie piją 30 litrów. Nie możemy wymawiać się srogim klimatem, że musimy grzać się w tęgie zimy. To różnica kulturowa. Szwecja miała ogromny problem z alkoholem. W połowie XIX wieku na twarz Wikinga przypadało 50 litrów. Ale władza poradziła sobie z tym szybko: alkohol kosztował tyle, ile miał procentów.

Dlatego na koniec w Muzeum Kinematografii na wszystkich czekał kieliszek wina.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji