Artykuły

Sumienie to za mało

"Romeo i Julia" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Wojtek Kałużyński w Dzienniku - dodatku Kultura.

Realizując "Romea i Julię" w katowickim Teatrze Śląskim, Krzysztof Babicki usiłował pożenić tradycję ze współczesnością. Z marnym skutkiem.

Kurtyna się podnosi, w ciemności słychać odgłosy piłkarskiego stadionu. Trwa mecz. Zapalają się światła i już po końcowym gwizdku kibice zwaśnionych drużyn kopią piłkę na murawie między domami Montekich i Kapuletów. O coś tam się kłócą, skaczą sobie do oczu. Tyle że nie wiadomo, o co im chodzi. Cały ten futbolowy sztafaż dla zastarzałej kłótni dwóch potężnych rodów kompletnie się nie sprawdza, bo odegrany jest na pół gwizdka. Z jednej strony ledwie sugerowany, potraktowany jako inscenizacyjny wytrych, z drugiej nachalnie sprowadzany do kopania piłki na scenie. I tyle. Trudno zresztą w tę rodową waśń się zaangażować, jeśli głowy rodów pojawiają się na scenie niemal w rolach statystów, w wystylizowanych pozach demonstrując jedynie wzajemną obojętność. Może zresztą o obojętność Babickiemu chodziło? O ignorancję dorosłych wobec miłosnych cierpień dzieci? Za dużo tych znaków zapytania, by ta sceniczna konfrontacja pokoleń mogła coś znaczyć naprawdę, poza sprowadzeniem Szekspira do parteru jałowej ilustracji miłosnych perypetii współczesnych młodych.

Babicki próbując być jednocześnie i współczesnym, i tradycyjnym, zrobił przedstawienie nijakie. Chaotyczne, niespójne, pęknięte, pozbawione wyrazistego inscenizacyjnego oblicza i naczelnej idei. Widać to również w grze aktorów, którzy choć się starają, cierpią i przeżywają, to przy okazji miętoszą szekspirowskie frazy niepewni, jak powinni je interpretować. Robią to zatem na własną modłę, jakby trafili do tej historii z wielu różnych bajek. Niezła Monika Buchowiec zgrabnie odgrywa pensjonarską naiwność, ale już we wcieleniu tragicznej kochanki zupełnie zawodzi, bezradnie uciekając w melodramatyzm. Michał Rolnicki gra Romea, jakby (niekoniecznie z własnej winy) cierpiał na rozdwojenie jaźni, rodzice obnoszą tylko po scenie matriarchalno-patriarchalne pozy. I tylko Grzegorz Przybył jako brat Wawrzyniec zdaje się wiedzieć, co gra. Babicki uczynił go narratorem opowieści, zbiorowym sumieniem dorosłych, a zarazem człowiekiem, który bierze na swe barki wszystkie grzechy młodych. I on ten koncept zrealizował. Tyle że ciężaru przedstawienia, które próbuje nic z Szekspira nie zmieniać i jednocześnie zmienić wszystko, nie był w stanie unieść.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji