Artykuły

Do teatru na rowerze

- Obowiązkowo jeżdżę rowerem na premiery, to takie odczynianie uroków, jak niegolona broda trenera Kazimierza Górskiego na polskim meczu - mówi JERZY ROGALSKI, lubelski aktor i cyklista.

Ewa Dziedzic: No, no! Mieszkańcy lubelskiego Czechowa puchną z dumy, kiedy widzą pana co dzień nie tylko w telewizji, ale również, kiedy pedałuje przez całe miasto do teatru. Kiedy wsiadł pan na rower?

- W dzieciństwie. Mieszkałem na wsi, w Moszczenicy koło Piotrkowa. Autobus tam nie dochodził, do szkoły daleko, rower był jedynym zmechanizowanym środkiem lokomocji. Jak zacząłem pracę w teatrze w Koszalinie, także przydał się rower, bo do pracy był kawał drogi. Jeździłem tym chętniej, że moim sąsiadem był dyrektor tamtejszej filharmonii, który miał piękny rower i też do pracy na nim śmigał. W Szczecinie, gdzie pracowałem później, też rower mi służył. I tak już zostało.

Obowiązkowo rowerem jeżdżę na premiery; to takie odczynianie uroków, jak niegolona broda trenera Kazimierza Górskiego na polskim meczu - na szczęście. Garnitur mam w garderobie i uroczystość odbywam w stosownym stroju.

Czym się jeździ?

- Jakieś wigry, romet... Nie przykładam wagi do marki. Ma być składak, tak było od początku. Mam też duży rower, który dostałem od studentek. Wymyśliły, że ja na tym składaku taki biedny - i sprezentowały mi górala. Bardzo to miłe, ale ja mam małą piwnicę i nie bardzo jest gdzie garażować duży rower.

Kto panu konserwuje te dwa koła?

- Tyle lat mam rowery, że potrafię to sam. Jakieś smarowanie, klejenie dętek to normalne.

Jeździ pan do teatru cały rok?

- Jeżdżę wszędzie, gdzie trzeba. Rowerem robię zakupy, które zmieszczą się w torbie (koszyka bagażowego nie mam). Na dłuższe trasy - nad zalew, Piaseczno - przesiadam się na duży rower, z którego głównie korzysta córka. Jeżdżę także zimą, jak tylko pogoda pozwala płuc nie przeziębić. Trochę się jedzie, trochę prowadzi, trzeba uważać na śliskość. Zdarza mi się całą drogę prowadzić rower. Ale warto. Zauważyłem, że dzięki temu mniej choruję. Zresztą, jeżdżę w każdą pogodę, w deszcz, pluchę. Jak wieje, można się poczuć jak na żaglach...

Jakaś romantyka w tej jeździe jest?

- Wolność, bliskość natury, naturalność. W zamkniętym blaszanym pudle auta nie jest tak miło. Nie jeżdżę samochodem, choć mógłbym.

Jak reagują na pana kierowcy samochodów?

- Jeżdżę odważnie, najczęściej jezdnią, pomiędzy samochodami. Bezkolizyjnie. Raz zaliczyłem wywrotkę na śliskiej jezdni i auto przejechało mi koło głowy. Raz ktoś zajechał mi drogę i gdybym nie wyhamował, przeleciałbym przez samochód. Kiedyś przycisnęli mnie do krawężnika. Ale żyję i mam się dobrze. Samochody lekceważą rowerzystów, jakby oni nie mieli prawa korzystania z jezdni. Kierowcy patrzą na nas z pogardą, a co najmniej z politowaniem.

A piesi?

- Latem nikt mnie nie zaczepia. Ale zimą oglądają się na rowerzystę ze

zdziwieniem, zaszokowani, zaskoczeni, ale niemile. Mają pretensję, że ja na rowerze, kiedy tu mróz, śnieg. Może im zimno i zazdroszczą, że jazda mnie grzeje? Raz chcieli mi rower odebrać!

Kradli panu rowery?

- Trzy razy. Raz wykryłem złodziejaszka - chłopaczek 10-11 lat. Przez lata oddawał.

Najnowszy egzemplarz pana bicykla?

- Rowery tanieją. Nie bez trudu, ale wynalazłem składaka. 260 zł - i jeżdżę. Nie potrzebuję nic lepszego. Rower jest od tego, żeby się na nim trochę pomęczyć. Na zdrowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji