Artykuły

Teatry prywatne - gorsze czy lepsze?

Jaka jest kondycja teatrów prywatnych, czym różnią się od teatrów państwowych czy miejskich, których istnienie oparte jest na stałym budżecie, czy mogą prezentować sztukę poważną, nawet klasykę, czy skazane są na sztukę podkasaną - żeby przeżyć - pyta Jerzy Biernacki w Gazecie Polskiej.

Są w Warszawie zjawiskiem nowym: rodziły się czasem długo, jak Montownia - dziesięć lat bez siedziby, musiała korzystać ze scen Teatru Powszechnego i teatru Studio, lub nagle, w efekcie jednej zuchwałej decyzji, jak Polonia Krystyny Jandy lub wcześniej Sabat Małgorzaty Potockiej, która postanowiła wskrzesić tradycje wielkich rewii (i nawet wzięła 400 tys. euro kredytu, który teraz dopiero kończy spłacać...).

Jaka jest kondycja tych teatrów, czym różnią się od teatrów państwowych czy miejskich, których istnienie oparte jest na stałym budżecie, czy mogą prezentować sztukę poważną, nawet klasykę, czy skazane są na sztukę podkasaną - żeby przeżyć. Zadałem te pytania właścicielom i dyrektorom czterech z nich: Polonii, Sabatu, Montowni i Wytwórni.

Polonia

Na pytanie, jaka jest kondycja ekonomiczna teatru Polonia, Krystyna Janda odpowiada:

- Dobra. Utrzymujemy się, płacimy honoraria, prawa autorskie, mamy fundusze na koszty stałe (światło, sprzątanie, czynsz, tylko pięć etatów itd.), ale przy liczbie 270 miejsc na widowni na produkcję nie zarobimy. Za każdym razem potrzebne jest wsparcie finansowe. Przeciętna produkcja teatralna kosztuje nas około 150-200 tysięcy złotych. Teraz zamierzamy przygotować najdroższą jak dotąd premierę; jej koszt skalkulowany jest na 300 tysięcy, duża scenografia, 17 kostiumów itd. Sponsorów nie mamy wielu, stałych wcale, a miasto czy ministerstwo nie mogą nam wiele pomóc, bo wytyczne są inne.

Czy teatr może sobie pozwolić na granie repertuaru poważnego? Czy wchodzi w rachubę klasyka?

- Jak dotąd robimy tylko tytuły poważne, problemowe, zarówno współczesne, jak i klasykę. Takiego repertuaru w takich realizacjach nie powstydziłby się żaden wysoko dotowany teatr państwowy. W tej chwili gramy i Czechowa, i Becketta, a w planach mamy dwa ważne teksty społeczne.

Wytwórnia

Małgorzata Owsiany, dramaturg, prezes Fundacji na Starej Pradze, prowadzącej Teatr Wytwórnia - na terenie dawnej Fabryki Wódek "Koneser": - Wydzierżawiliśmy te pomieszczenia. Były w straszliwym stanie, wyremontowaliśmy je, mamy scenę całkowicie wyposażoną, nawet schody ewakuacyjne. Nie zrobilibyśmy tego, gdyby nie pomoc ówczesnego ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego. Pieniądze na wyprodukowanie spektaklu mamy od Urzędu Miasta oraz od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale nie dostajemy żadnej pomocy na utrzymanie budynku (1100 m sześć.) - ogrzewanie, oświetlenie itp. A z pieniędzmi "na granie", to znaczy dla wykonawców, też nie zawsze jest dobrze, wystarcza ich np. na osiem spektakli danej sztuki. Wówczas prosimy aktorów, by zgodzili się grać za 40 czy 50 złotych za wieczór. Przeważnie się zgadzają. Musimy walczyć o widza. Stałego sponsora mamy tylko jednego, na dodatek w tym roku zmniejszył on swoją donację z powodu jakichś trudności w firmie. Sztuk komercyjnych nie gramy w ogóle. Mamy scenę dla dzieci - przychodzą szkoły i przedszkola, rzecz jasna dochód z biletów jest wtedy minimalny. Stworzyliśmy też scenę tańca, którą prowadzi Daria Jędra, zatrudniamy też zagranicznych choreografów. Aktualnie gramy "Córkę słońca" - bajkę dla dzieci i dorosłych, napisaną przez Radosława Dobrowolskiego, także "Kraniec" mojego autorstwa w reżyserii Piotra Nowaka, dalej: "Pawia Królowej" Masłowskiej oraz "Uwaga Złe psy!" Remigiusza Grzeli, ze świetną rolą Małgorzaty Rożniatowskiej. Planujemy musical "No Prince, Yes Prince" - do pracy przy nim zaprosiliśmy rosyjskiego choreografa - oraz "Polowanie na szczury" austriackiego dramaturga Petera Turiniego w reżyserii Thomasa Harzema z Niemiec.

Zespół ma spory dorobek, jak na tak krótkie istnienie. Działają od półtora roku, wytworzyli tę Wytwórnię w osiemnaścioro, ale stałego zespołu nie mają. Aktorów zapraszają z miasta, są samorządni i samodzielni. I robią swoje.

Montownia

Rafał Rutkowski, jeden z szefów artystycznych Montowni, od roku i trzech miesięcy mającej własną siedzibę przy ul. Konopnickiej 6, na pytanie o repertuar odpowiada, że nigdy nie zrezygnują ze spektakli ambitnych. Zaczynali od "Peer Gynta" Ibsena, grają "Zabawę" Mrożka, nie boją się klasyki ani teatru awangardowego. Wedle mego rozmówcy, proporcje repertuaru komercyjnego do poważnego powinny, a raczej muszą kształtować się jak 70 do 30. Chyba że ma się taki wielki hit jak "Testosteron" - kiedy publiczność wykupuje bilety na całe tygodnie naprzód, co przynosi całkiem niezły dochód.

"Peerem Gyntem" zachwycił się Wojciech Pszoniak i przystał do zespołu jak wielu innych. Wciągnął się w "Zemstę" Fredry, która to sztuka spełnia obydwa kryteria, i poziomu, i komercyjności. Jest to przecież klasyka, nawet lektura, ale tak atrakcyjna, że przynosi niezły dochód. Ci "inni", o których wspomniałem, to np. Tomasz Stańko, Andrzej Dudziński, Piotr Adamczyk, a także Waldemar Pokromski - wielkość w dziedzinie charakteryzacji. Po roku pracy artyści nie tylko podszlifowali zdolności aktorskie, zdobyli też doświadczenie dyplomatyczne, wiedzą, że bez współpracy z miastem i z MKiDN nie da się zrealizować co ambitniejszych projektów. Ale pieniądze wydają efektywniej, za sto tysięcy potrafią zdziałać więcej niż czasem w teatrze państwowym za pół miliona. Poza tym wszyscy robią wszystko, na przykład aktorzy potrafią operować światłami. Jesteśmy niezależni - podkreśla z dumą Rutkowski. - Nie wszystkie plany udaje się zrealizować, ale z marzeń nie rezygnujemy i w razie trudności finansowych odkładamy je na trochę później. Pozyskaliśmy już życzliwych i ambitnych sponsorów: Dilmah, Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych.

- Współpraca z miastem układa się nieźle, ale - dodaje Piotr Duda, zajmujący się sprawami bytowymi teatru - ostatnio radni odmówili pieniędzy, "bo jesteście teatrem prywatnym". To oczywiste nieporozumienie. Teatrem kieruje fundacja (budynkiem zarządza spółka z o.o., bo fundacji nie wolno zarabiać, choć to chyba niesłuszne). Nasz zespół podziękował za etaty, które nam dawano, i założyliśmy teatr niezależny, teatr wolnych artystów. Utworzyliśmy Centrum Artystyczne Montownia, chcemy mieć scenę tańca, scenę muzyczną, instytut kultury. Gdybyśmy grali tylko "Testosterony", to radni mieliby rację. Ale my jesteśmy de facto instytucją pożytku publicznego, tak jak są nimi prywatne szkoły czy przedszkola. Mój wniosek - kończy Piotr Duda - jest następujący: takie instytucje jak nasza muszą mieć dostęp do publicznych pieniędzy, trzeba dążyć do tego, by mogły istnieć przedsiębiorstwa prywatne pożytku publicznego tam, gdzie chodzi o kulturę, edukację, oświatę , życie duchowe. A w ogóle to uważam, że należy prywatyzować teatry miejskie i państwowe, zostawić tylko kilka najważniejszych, Wielki, Narodowy, Dramatyczny, Ateneum - te z wielką tradycją.

Odrębna jest sytuacja Sabatu. Małgorzata Potocka wydzierżawiła dawny Teatr Kameralny, wywołując coś w rodzaju skandalu, wydawało się bowiem, że ta mała scena Teatru Polskiego, z tradycjami, powinna trwać. Tymczasem ani nie było woli organizacyjnej, ani pomysłów artystycznych, ani publiczności, a wreszcie sam budynek to była ruina. Po pięciu latach jest to niezwykle eleganckie, modne i jak się teraz mówi, "magiczne" miejsce.

Teatr zatrudnia absolwentki szkoły baletowej. To już pewna tradycja, bo taką absolwentką jest też szefowa Sabatu, która już w latach 70. założyła zespół baletowy pod tą samą nazwą Sabat. Zespół odniósł liczne międzynarodowe sukcesy. Małgorzata Potocka (reżyseruje, projektuje kostiumy i gra) chce przywrócić blask rewii, na wzór Moulin Rouge i polskich rewii przedwojennych. Ściąga na swe spektakle publiczność międzynarodową, bogatą i snobistyczną - ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Jednocześnie dba o polskość tanecznych przedstawień, takich jak "Od Chopina do Moniuszki" czy "Witaj, Europo!", gdzie przegląd europejskich tańców kończy "Mazur" Moniuszki. Z tym spektaklem teatr jedzie w maju do Paryża na 50. rocznicę powstania Unii Europejskiej. Potocka mówi wprost o swoim patriotyzmie (w takim się wychowałam domu - podkreśla), dba niezwykle pieczołowicie o elementy polskości w rozmaitości strojów ludowych i szlacheckich, w dekoracjach, w sztafażu z biało-czerwonych kwiatów. Budują one tożsamość teatru, jego oryginalność na tle innych. Ta polskość właśnie się podoba! Teatr odwiedzają ambasadorowie wielu państw i liczni dyplomaci; jest on wizytówką polskiej, oryginalnej i artystycznie perfekcyjnej sztuki rozrywkowej - z doskonałą muzyką, nowoczesnym tańcem i dowcipną konferansjerką. Zresztą gdyby tak nie było, to czy teatr utrzymałby się w dobrej kondycji przez pięć lat? - pyta na zakończenie szefowa. Sukcesy teatru stanowią najlepszą odpowiedź.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji