Artykuły

Ratunek w muzyce i sile przesłania

Coraz trudniej przyciągnąć widzów. Sprawia to może nawet nie tyle ich kiepska kondycja finansowa i brak czasu, pochłanianego przez gonitwę za pieniędzmi, ile zwiększająca się liczba programów telewizyjnych. Prze­ciętny odbiorca telewizji kablowej, która upowszechnia się coraz bardziej, ma do dyspozycji ok. 19 programów różnojęzycznych. I to bogactwo filmów, muzycznych teledysków wciska ludzi w fotele niemal z siłą przecią­żeń, jakie znosi pilot samolotu odrzutowego.

U nas po prostu dzieje się to, co wystąpiło o wiele wcześniej na Zachodzie. Pamiętam, jeszcze w 1970 r., zwiedzałem z grupą dziennikarzy nowe angielskie miasto - Stevenage, kilkadzie­siąt kilometrów od Londynu. Podziwialiśmy nowoczesne roz­wiązania architektoniczne i ko­munikacyjne, rozdzielające ruch pieszy od kołowego. Moją uwagę zwróciło jednak, że w tym kilku­dziesięciotysięcznym mieście nie ma nawet kina. Wtedy nam wy­dawało się to nie do pomyślenia. Ku swojemu zdziwieniu usłysza­łem, że nie miałoby dostatecznej liczby widzów. Teraz nasz teatr i nasze kino przechodzą przez ten sam telewizyjny czyściec.

Teatr się broni zażarcie. Widać już, w jaki sposób. Otóż, coraz częściej stara się wzbogacać przedstawienia muzyką i śpiewem. Dawniej takie umuzycznione wido­wiska były wyjątkiem. Wystar­czało, jeżeli aktorzy umieli grać. Teraz, aby zdobyć sukces, muszą coraz częściej śpiewać.

Ostatnio w Warszawie odbyły się dwie premiery, w których muzyka odgrywa co najmniej taką samą rolę, jak słowo; w których talenty wokalne są równie ważne jak umiejętność mówienia tekstu. Myślę o pastorałce, wystawionej przez Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Nowym, i musicalu "Człowiek z La Manczy", wyreży­serowanym przez Jerzego Gruzę na scenie Teatru Dramatycznego. Oba przedstawienia oprócz swojej muzyczności mają jeszcze to wspólne, iż wnoszą wzniosłe przesłania moralne, tak ważne w ciężkich dzisiejszych czasach, kiedy kryteria postępowania uległy wyraźnemu rozchwianiu.

Mistrz Adam sięgnął do baro­kowego tekstu "Dialogus de nativitate Domini", wystawionego w Krośnie w r. 1661. Wzbogacił go o teksty anonimowe z XVI-XVIII w., a także wiersze {#au#171}Baczyńskiego{/#}, {#au#44669}Hillar{/#}, {#au#1007Stachury;{/#} przetwarzając je w piosenki. Tak powstało wido­wisko "Kwili w stajni Bóg".

Tylko w rękach takiego maga teatru poetyckiego, jak Hanusz­kiewicz mogło powstać widowi­sko łączące w jedno tradycję i współczesność. Teatr misteryjny, powstały w średniowieczu, ze współczesną poezją i rockowa muzyką, autorstwa Piotra Mossa.

To niezwykłe, ta precyzja i łat­wość operowania trudnym baro­kowym tekstem, jaką potrafił re­żyser osiągnąć u swych młodych aktorów. Tę biegłość w opero­waniu rozbudowanymi baro­kowymi frazami potrafił w prze­szłości osiągnąć tylko Kazimierz Dejmek w swoich inscenizacjach literatury staropolskiej. Z tym że Dejmek miał do dyspozycji naj­większych tuzów naszej sceny.

Widowisko w Teatrze Nowym nie próbuje kokietować widza bawieniem go naiwnością wyobrażeń religijnych prostaczków. Wręcz przeciwnie, zgłębia je, aby wydobyć w pełni żarliwość wiary i ukazać wagę dla ludzkości na­rodzin Boga-Człowieka z głębo­kimi moralnymi konsekwencjami.

Na scenie widzimy, skrótowo potraktowany przez scenografa Mariusza Chwedczuka, teatr mi­steryjny, kładący nacisk na sier­miężność sytuacji narodzin Pań­skich. Dochodzi też wymowny kontrast między ubóstwem stro­jów prostaczków a bajkowym przepychem szat Trzech Króli, uzyskany przez Xymenę Zaniew­ską.

Do tego wspaniale aktorstwo, żonglujące między wzruszającą lirycznością a ludowym humo­rem. Na całym widowisku wycis­nęła swoje piętno wielka kreacja Edyty Jungowskiej w roli Marii. Na niej się trzyma całe przedsta­wienie. Młoda aktorka osiągnęła niesamowitą, wzruszającą prosto­tę w roli Matki-Dziewicy, tak cha­rakterystyczną dla wizji Matki Bo­żej w katolicyzmie. Reszta zespo­łu dostroiła się do tego poziomu.

Niestety, na "Kwili w stajni Bóg" zaciążył ujemnie brak pie­niędzy w Teatrze Nowym. Aktorki i aktorzy wspaniale śpiewają. Lecz towarzyszy im muzyka z magnetofonu, odtwarzana zresz­tą na kiepskich urządzeniach. To bardzo razi i przeszkadza w od­biorze widowiska. Żal mi Ha­nuszkiewicza i jego młodych za­palonych aktorów, że znane po­rzekadło "tak krawiec kraje jak materii staje" w sposób niezasłu­żony ciąży ujemnie na ich wspa­niałej pracy.

Więcej szczęścia - jeśli chodzi o środki materialne - miał Jerzy Gruza, wystawiając w Teatrze Dramatycznym amerykański mu­sical z lat sześćdziesiątych, który w naszych operetkach ukazał się na początku lat siedemdziesią­tych. Pamiętamy w stolicy jego wystawienie w Operetce w 1971 r., z przepięknie śpiewającym Że­łobowskim. To było przedstawie­nie bardziej liryczne. Gruza hi­storii Cervantesa i jego Don Ki­chota nadał walor bardzo drama­tyczny. Precyzyjna, rozwijająca się ze sceny na scenę interpretacja tekstu pozwoliła mu skonstruo­wać przestanie, iż w życiu czło­wieka najważniejsza jest walka o własną godność, a nie zwycię­stwo czy przegrana. A człowiek, któremu zostanie pokazana prawdziwa godność osoby ludz­kiej, ma szansę podźwignąć się z największego upadku.

Gruza swoje przesłanie mógł tak dobitnie wydobyć dzięki wir­tuozerstwu warsztatowemu.

Przy współudziale scenografa Anny Rachel i choreografa Bog­dana Jędrzejaka okazał się wspaniałym malarzem sceny. Za­komponował rozedrgane ru­chem malownicze sceny zbioro­we, które jakby zeszły z płócien wielkich mistrzów baroku. Sceny w więzieniu, do którego został wtrącony Cervantes, przemiennie iskrzyły się to komizmem, to dramatycznością. Zarazem pełne były dosadności.

Byłem na przedstawieniu, w którym Cervantesa - Don Kicho­ta grał Krzysztof Gosztyła, w Al­donę - Dulcyneę wcieliła się Monika Świtaj, Sancho Pansą był Antoni Ostrouch. Oprócz nich rolę tytułową gra Wiktor Zbo­rowski, a Dulcyneę są jeszcze trzy.

Podziwiałem dyskretne bo­gactwo środków zastosowanych przez Gosztyłę, dzięki którym mógł się ocierać o stonowany komizm będąc Cervantesem, aby za chwilę pogrążyć się we wspaniałym poetyckim szaleń­stwie, stając się Don Kichotem. Świtaj zaimponowała drapie­żnym współczesnym wyrazem aktorskim, pokazując przeisto­czenie się biednej karczemnej "sługi do wszystkiego" w dziew­czynę, której postać Don Ki­chota przywróciła poczucie własnej ludzkiej godności. Os­trouch pokazał niezwykle ciepło i tęsknotę za baśnią i poezją pro­stego człowieka.

Aktorzy - nie tylko ci - poka­zali nadspodziewaną sprawność wokalną i wrażliwość muzyczną.

Myślę, że Gruza preparując z tekstu tak ważne dzisiaj przesła­nie moralne, w pełni udowodnił, że warto było sięgnąć do tekstu Amerykanów z lat sześćdziesią­tych i wystawić go w Teatrze Dramatycznym. Jest to zarazem wielki sukces artystyczny, mający szansę na przyciągnięcie szersze­go grona widzów, którzy temu teatrowi są tak niezwykle po­trzebni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji