Artykuły

Pułapka rozumu

- Elity mają obowiązek intelektualnego przetwarzania świata w swoich rozumnych głowach, tymczasem u nas wszystko struga się z kartofla. Dlatego nie ucieknę od absurdu. Tylko tak wytrzymam świat - mówi dramatopisarka MAŁGORZATA SIKORSKA-MISZCZUK.

Czy była pani grzecznym dzieckiem?

- Nie. Wprawdzie akceptowałam autorytet rodziców, miałam jednak takie pomysły, które wykraczały poza normy dobrego zachowania. Rodziców dużo kosztowały choćby moje wyprawy z ciupagą na dzikie działki, gdzie chciałam upolować bażanta, nie popierali nasłuchiwania z uchem przyklejonym do torów, czy jedzie pociąg, a także podpalania łąk (ja teraz tego również nie popieram), zatrzymali mnie, gdy mając mniej więcej pięć lat, wybrałam się sama na glinianki. Tłumaczyłam wtedy obrażona, że nie idę się utopić, tylko wykąpać. Na szczęście rodzice dużo pracowali, dorastałam więc w komforcie, który zapewniał mi klucz wiszący na szyi, w pełnej wolności band podwórkowych.

Spytałam o to, bo zastanawia mnie, czemu postanowiła pani napisać sztukę na konkurs "ulrike". Postać Ulrike Meinhof kojarzy nam się z buntem przeciw zastanemu światu, buntem, który zaowocował próbą przeprowadzenia rewolucji.

- Mam wrażenie, że Ulrike jako dziecko mogła być bardzo grzeczną dziewczynką. A jeśli chodzi o konkurs, zapytałabym, jak można nie wziąć w nim udziału. Postać Ulrike ogniskuje przeklęte problemy, jakimi żyje, teraz już, dwudziesty pierwszy wiek. To po pierwsze. Myślę o konsekwencjach drugiej wojny światowej, o tym, jak przeorała świadomość ludzi, o pytaniu, które zadaje sobie każdy pisarz - jak tworzyć po holokauście, jaki jest Bóg po holokauście, o ogromie zła, które uruchomił, z którym każde pokolenie musi się zmierzyć. Jak żyć na tym świecie, mając za plecami takie właśnie doświadczenie, wspólne całej ludzkości. Po drugie, zajmując się Ulrike, dotykamy problemu odpowiedzialności intelektualistów, za to w co wchodzą w swoim życiu, co popierają, czemu się nie sprzeciwiają. Nazywam to pułapką rozumu. Fakt bycia intelektualistą nieuchronnie powoduje, że w tę pułapkę wpadamy i musimy zmierzyć się ze złem. Taki był los Ulrike Meinhof i, dajmy na to, Sartre'a.

Efekty jej działalności są przerażające.

- Trzeba więc zadać pytanie o metodę naprawy świata, o ideały, które zamieniają się w swoje zaprzeczenie, o manipulację, która towarzyszy zdobywaniu zwolenników podzielających daną wizję świata. Nie ma różnicy między manipulacją dokonaną na młodych ludziach pod hasłem walki o nowe, lepsze Niemcy a tym, co działo się w osiemdziesiątym pierwszym czy drugim roku w Iranie, gdy trwała wojna z Irakiem i manipulowano świadomością dzieci, zaczynając ich edukację w obozach od podrzynania gardła psu, a więc od ćwiczenia w przemocy. Z tym problemem, powtórzmy - manipulowania świadomością młodych, otwartych ludzi, będziemy się zmagać zawsze. I nie wiem, jak można się na takie zabiegi skutecznie impregnować. Młodość, z definicji, jest nieodporna, a zasięg i siła działań manipulacyjnych - potworne. Niewielu ludzi próbuje się manipulacji przeciwstawić, i to są właśnie niezależnie myślący intelektualiści, którzy czują się odpowiedzialni, nie dają się wciągnąć w żadną zmanipulowaną rzeczywistość, nie wchodzą w to jak w masło. Czytałam ostatnio o pewnym egipskim naukowcu, który na uniwersytecie w Kairze doktoryzował się, badając święty tekst Koranu. Egipt to państwo funkcjonujące z pozoru normalnie, nie według schematów czarno-białych, ma podpisane traktaty pokojowe (także z Izraelem), jest świeckie. I oto w tym kraju naukowca oskarżono o apostazję, następnie znaleziono przepis z dziewiętnastego wieku mówiący, że apostata nie może mieć żony muzułmanki, i nie pytając go o zdanie, przeprowadzono mu rozwód. Nagle wokół naukowca zrobiło się pusto, nikt nie stanął w jego obronie, wyjechał więc z tą swoją żoną nie żoną do Holandii, bo tam jeden z uniwersytetów zaoferował mu pracę.

Czy jednak Ulrike Meinhof nie pomyliła się w swoim widzeniu świata?

- Ona w wielu sprawach miała rację. Kraj nie przeszedł denazyfikacji, zbrodnie były nierozliczone, w jej kraju działo się wiele rzeczy przeciwko którym słusznie protestowała, wojna w Wietnamie rzeczywiście była niesprawiedliwa Ulrike jest postacią tragiczną, w swoim myśleniu doszła do wniosków przewracających porządek świata i w końcu sama też odwołała się do przemocy. To postać dla której warto przeczytać tysiąc stron, żeby napisać jedną. W autobiografii Reicha Ranickiego przeczytałam, że kiedy już dość długo mieszkał w Niemczech, był znany i ceniony, nikt nigdy nie spytał go o przeszłość, o to, jakim cudem przeżył i czy w ogóle może się odnaleźć w Niemczech. To był temat tabu. I oto wreszcie, bodaj w sześćdziesiątym czwartym roku, zjawiła się młoda dziennikarka z radia, by zrobić program o getcie warszawskim. Była pierwszą osobą, która nie tylko się tym zainteresowała, ale też przeżyła jego opowieść. I kto to był? Oczywiście, Ulrike Meinhof. Ją jedną zainteresowały przeżycia świadka historii, chciała się dowiedzieć, jak było naprawdę.

W takim świecie żyje pani bohater, Człowiek-Wiewiórka. Jest ofiarą, ginie każdego dnia. Ale zbudowała pani tę postać tak, że pozwala nam na wszystko spojrzeć z dystansem, z lekkim przymrużeniem oka.

- Kiedy poznajemy to, co wydarzyło się w przeszłości, widzimy po jednej stronie terrorystów z ich racjami, z drugiej strony aparat państwowy, i widzimy ofiary. Mówiąc brutalnie, tych ofiar jest mnóstwo, jedne rzeczywiście były celami przemocy, inne zginęły przypadkowo. Tak musiało być, jeśli RAF porywa bmw, to prędzej czy później zginie też zwykły złodziej samochodów, bo ukradłszy bmw, będzie uciekał. Indywidualna historia każdej z ofiar jest przejmująca, ale tego wszystkiego nie da się opowiedzieć, nie można oplatać tym ogromem grozy kolejnej opowiadanej historii. Dlatego stworzyłam Człowieka-Wiewiórkę, jednego z nas, bo przecież każdy z nas jest obiektem eksperymentu - czy nas położą na ruszcie, czy każą nam się zlustrować lub wziąć kredyt, czy nas przejadą na ulicy. Ale też każdy z nas jest obiektem miłości. I to w naszym imieniu wszystko ma się odbywać. Wszystkie rewolucje, przewroty, odnowy świata. Oni to robią dla nas.

Człowiek-Wiewiórka pozwolił mi historię Ulrike wywrócić do góry nogami. On docenił jej wysiłki. Ulrike złamała całe swoje życie, gotowa była zgotować swoim dzieciom straszny los, ale to nie było dla niej ani łatwe, ani oczywiste. Jako osoba wrażliwa, intelektualistka, we wszystko, co robiła, wkładała wielki wysiłek, gotowa była dla swojego kraju zrobić bardzo wiele, przenicować samą siebie i rzeczywistość wokół, poświęcić się jako kobieta i matka. Jak można się nie zakochać w takiej kobiecie? Gdy Człowiek-Wiewiórka po raz pierwszy umiera, ma poczucie, że ta jego śmierć jest w jakimś sensie lepsza, niezwykła. Bo Ulrike przejeżdża go naprawdę pięknie, z podbudową ideologiczną.

Dopowiedzmy jeszcze jedno. Skąd skojarzenie człowiek-wiewiórka?

- Człowiek-Wiewiórka ma, oczywiście, swój rodowód. Chwilę wcześniej przed napisaniem sztuki pracowałam nad projektem Rzeczpospolita Internetowa, mieliśmy wesprzeć upowszechnianie programu pomocy dla wsi. Zjawiłam się z ekipą w gminie na Kujawach i pewien wójt oznajmił mi z absolutną powagą, wprost do kamery, że gmina w program nowoczesności włączyła się natychmiast, tylko potrzebowała herbu. I już go ma. Zdjął model herbu z szafki i demonstrując, objaśniał mi: "na jednej połówce umieściliśmy drzewo, a konkretnie sosnę, bo czterdzieści procent areału naszej gminy stanowią lasy sosnowe, na drugiej - wiewiórkę, bo mieszkańcy są pracowici jak wiewiórki". Zapamiętałam sobie absurdalność tej wypowiedzi. No bo rzeczywiście, wiewiórki są pracowite, robią zapasy na zimę

Rozpoznała pani mechanizm, który odczytać można w pani pisaniu. Mechanizm absurdu rządzącego rzeczywistością. Czy nie uważa pani, że my, Polacy, jesteśmy zbyt ponurzy, że kiepsko u nas z prawdziwym poczuciem humoru?

- Powiem krótko: egzystencja w istocie swej jest tragiczna. Wisi nad nami cień śmierci, nad całą cywilizacją i każdym z nas z osobna, żadne, wydawałoby się, sensowne pomysły zaradzenia temu nic nie dadzą. Pozostaje nam zatem śmiech. Wtedy da się wytrzymać. Nasz kraj jest w tej chwili nadęty jak balon, w całym tym swoim traktowaniu wszystkiego ze śmiertelną powagą. Jestem z tym, co się u nas dzieje, bardzo związana. Ale też z rzeczywistością równoległą, ze światem. To, co się dzieje w Libanie czy w Ameryce, to dla mnie wciąż ten sam świat. Tak samo bliski. Ale kiedy pomyślę, że miałabym serio pisać o tym, przez co przechodzimy w Polsce, opadają mi ręce. To kabaret. Próbuję więc rzeczywistość przetwarzać, odwracać do góry nogami. W "Szajbie" pokazałam, jak próbujemy stłamsić w sobie uczucie prowincjonalności, wzniecając bunt, i proszę, wreszcie jesteśmy w elicie tych wszystkich strasznych rzeczy, mamy własny terroryzm, jak Irlandia, coś się dzieje, wreszcie jest jakaś wizja, przestajemy funkcjonować na obrzeżach, dzieją się rzeczy ważne, czasem, wprawdzie, bardzo krwawe, ale to z kolei nie wydaje się ważne My wciąż tylko podskakujemy, a przecież to śmieszne, potęga kraju, intelektualna czy gospodarcza, nie polega na podskakiwaniu.

Potrzeba raczej, trzymając się użytej przez panią metafory, wiewiórczej pracy.

- Rozumiem, jak bardzo ludzie chcą wrócić do etosu Polaka przez bardzo wielkie "P", do czasów, kiedy byliśmy wielcy. Rozumiem to, powtarzam, ale tego nie da się zrobić w ten sposób, nie da się tego zadekretować na poziomie prostactwa. Elity mają obowiązek intelektualnego przetwarzania świata w swoich rozumnych głowach, tymczasem u nas wszystko struga się z kartofla. Dlatego nie ucieknę od absurdu. Tylko tak wytrzymam świat.

***

Małgorzata Sikorska-Miszczuk, ur. 1964, pisze prozę, dramaty i scenariusze, wolny strzelec. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, skończyła też Studium Scenariuszowe PWSFTviT w Łodzi, pisze pracę dyplomową na Gender Studies UW. Uczestniczyła w kilku warsztatach teatralnych: Projekt TR Warszawa (2003/2004), Laboratorium Dramatu, Sztuka Dialogu nad Wigrami (2004, 2005, 2006).

Autorka dramatów: "Śmierć Człowieka-Wiewiórki" (wyróżnienie w konkursie "ulrike", 2006; sztukę zagrał kilka razy Teatr Usta-Usta/2xU, reż. Marcin Liber), "Klatka dla jednej kobiety" (próba czytana w Laboratorium Dramatu), "Psychoterapia dla psów i kobiet" (próba czytana w TR Warszawa, reż. Maria Zmarz-Koczanowicz). Należała do scenarzystów serialu "Niania" (nagroda Telekamery 2007). Za scenariusz "Tytus, Romek i A'Tomek wśród złodziei marzeń" nagrodzono ją Srebrnymi Koziołkami na Festiwalu "Ale kino!" (Poznań 2003), a opowiadanie "Cudowna podróż" zajęło pierwsze miejsce w Konkursie im. Szaloma Asza (Kutno 2001).

Kilka miesięcy przed "Śmiercią Człowieka-Wiewiórki" powstała "Szajba" (2006) - komedia czarna, a jednocześnie biało-czerwona. Jak sama powiedziała, napisała ją "w amoku, złożona Mocą Twórczą. Sztuka to wesoła, pogodna, prawie ludowa, pod sercem wynoszona i wylulana, i nad podziw dorodna". Sztuka została zrealizowana w Laboratorium Dramatu w Warszawie, reżyserowała Anna Trojanowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji