Artykuły

Gwiazda od uśmiechu

- Nie dbam o to, że w takim stroju mam niewiele wspólnego z kanonami hollywoodzkiej doskonałości. Zawsze wiedziałam, że jestem tzw. aktorką charakterystyczną. Pogodziłam się z tym, że nie dla mnie "granie urodą" oraz występowanie w roli ozdoby ekranu - mówi warszawska aktorka HANNA ŚLESZYŃSKA.

Hanna Śleszyńska

Kojarzy się z rolami komediowymi, choć jak przyznaje, nie należy do osób specjalnie rozrywkowych. Ze swojej oryginalnej urody zrobiła prawdziwy atut.

Widzowie bardzo lubili Lodzię, która w serialu "Dom" przynosiła cielęcinę. Jadzia z "Rodziny zastępczej", siostra Genowefa Basen z medycznego sitcomu "Daleko od noszy" także przypadły ludziom do serca.

- Bardzo się z tego cieszę, bo na te swoje bohaterki patrzę z ogromną czułością.

Istnieją, między Panią a nimi, jakieś znaczące podobieństwa?

- One są ode mnie dość odległe. Usiłuję je jednak wyposażać w cechy osób, które pamiętam i które były mi kiedyś szczególnie bliskie. Grając Józię w drugiej części "Bożej Podszewki", z nieodłączną torebeczką, troskliwie zajmującą się Geniusią, cały czas przed oczami miałam ciocię Lucynkę, siostrę mojej babci. Mieszkała na Targówku i codziennie przyjeżdżała opiekować się moim bratem. Jadzia z "Rodziny zastępczej" też wydaje się takim reliktem mijających czasów, z których tylko nieliczne egzemplarze cudem się gdzieś uchowały. Te moje serialowe bohaterki są wyraźnie niedzisiejsze: trochę naiwne, mało przebojowe, nie bardzo modne. Myślę jednak, że są lubiane za wrażliwość i dużo wewnętrznego ciepła.

A także za niecodzienny wygląd. Kiedyś powiedziano o Pani że "jest Pani jedyną aktorką, która dobrze się czuje w chustce na głowie".

- Sprawiam tym wielką radość kostiumologom, którzy mówią, że mało kto, z takim upodobaniem zakłada ubrania z szafy babci i prababci. A ja to robię naprawdę z dziką rozkoszą. Nie dbam o to, że w takim stroju mam niewiele wspólnego z kanonami hollywoodzkiej doskonałości. Zawsze wiedziałam, że jestem tzw. aktorką charakterystyczną. Pogodziłam się z tym, że nie dla mnie "granie urodą" oraz występowanie w roli ozdoby ekranu. Wobec swojego wyglądu byłam zawsze bardzo krytyczna.

Stąd pomysł operacji nosa?

- Rzeczywiście, taki szalony pomysł chodził mi po głowie. Narodził się bardzo dawno temu, jeszcze przed egzaminem do Szkoły Teatralnej, czyli w wieku, w którym dziewczyny obsesyjnie wręcz skupiają się na wyglądzie zewnętrznym. Doszukują się w sobie wtedy prawdziwych lub niestety wyimaginowanych niedoskonałości. Dziś, w ramach prezentu na osiemnaste urodziny, funduje się im operację plastyczną. Teraz nikogo już nie szokuje, ale w tamtych czasach, zamiar skracania nosa, mógł uchodzić za ekscentryczny. Okazało się jednak, że mój wygląd nie był wcale przeszkodą w dostaniu się na studia aktorskie. Zdałam za pierwszym razem i przeżyłam coś w rodzaju olśnienia. Zostałam dopuszczona do zawodu aktora, z całym dobrodziejstwem inwentarza, jakim obdarzyła mnie natura! Pogodziłam się z tzw. warunkami zewnętrznymi i postanowiłam z nich czerpać.

I to był "strzał w dziesiątkę", bo wzięła Pani udział w wielu artystycznych projektach.

- Dzisiaj myślę, że łapałam wszystko zbyt łapczywie. Za dużo rzeczy mnie interesowało. Z takim samym zapałem rzucałam się w wir pracy w teatrze, w telewizji i na estradzie. Z orkiestrą Zbyszka Górnego przemierzałam Polskę. Były również wyprawy do Chicago, Nowego Jorku, oraz kilku miast w Australii. Z "Tercetem, czyli Kwartetem", śpiewając razem z Piotrkiem Gąsowskim, Robertem Rozmusem i Wojtkiem Kaletą, doskonale poznałam uroki życia podczas tras koncertowych. Przez wiele lat żyłam w niesamowitym pędzie. A mogłam przecież wybierać, mogłam z czegoś rezygnować. Uważam, że przez to rozbieganie nie potrafiłam skupić się na wybranych dziedzinach, tych, które najbardziej mnie interesowały. Dotarło do mnie, że ciągle nie zadbałam o to, żeby swoją aktywność w jakiś sposób utrwalać. Dlatego, od dłuższego czasu, myślę o zaprezentowaniu swojego recitalu.

I znów kolejne projekty... Czy synowie nie mają Pani tego za złe, że tak dużo Pani pracuje?

- Oni to rozumieją, rozgrzeszają. Tylko mnie samej nigdy nie opuściło poczucie pewnej straty, że tak mało czasu z nimi spędzałam, że nie uczestniczyłam w ich pierwszych latach w takim stopniu, w jakim bym chciała. Mikołaj ma już dwadzieścia dwa lata, ale bardzo często, jako dziecko, przebywał u mojej mamy. Młodszy o dziesięć lat Kuba też bardzo wiele zawdzięcza mojej mamie. Na szczęście trafili mi się wyrozumiali synowie. Mimo dzielącej chłopców dużej różnicy wieku doskonale się z nimi porozumiewam.

Wiem, że znajdę w nich oparcie. Kiedy jestem w kłopotach, Kuba mnie tuli, a Mikołaj pociesza. Zresztą, Mikołaj niedawno wyprowadził się z rodzinnego domu przenosząc się do mieszkania po swoim ojcu. Powinnam tylko życzliwie kibicować jego samodzielnej egzystencji, jednak na swój sposób, bardzo to przeżywam. Na szczęście, pod moimi skrzydłami pozostał jeszcze jedenastoletni Kuba, któremu ciągle trzeba poświęcać dużo uwagi i dzięki któremu dom tętni życiem. Jest ciągle otwarty dla pań od nauki angielskiego i dla całej watahy kolegów, bez których Kuba nie potrafi po prostu żyć.

Nie tak dawno w Pani rodzinie, pojawił się jeszcze jeden mężczyzna...

- Na temat Jacka powiedziałam już w kilku wywiadach sporo, może aż za dużo. Czuję się w tym związku doceniana, rozumiana i szczęśliwa. Myślę, że teraz potrafimy unikać wielu błędów, bo oboje jesteśmy już po przejściach. Umiemy cieszyć się z tego, co los niespodzianie zechciał nam ofiarować. Mamy dla siebie bardzo dużo niewymuszonej cierpliwości. Teraz widzę i doceniam wszystkie pozytywne starania mężczyzny. Jestem świadoma, że mężczyzna, z którym jestem, zna instrukcję obsługi kobiety. Nie chcę wszystkiego analizować, nie chcę za bardzo zastanawiać się nad tym, co jest. Chcę, żeby to trwało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji