Artykuły

Straciłem wiarę w facetów

- Nie powiem, napisałem sporo fajnych ról damskich. Kobiety są silniejsze, bo mają w życiu trudniej. Dużo marzą, co mnie z nimi łączy - rozmowa z pisarzem JANUSZEM GŁOWACKIM przede wszystkim o kobietach.

Henryka Wach-Malicka: Nie lubi pan chyba udzielać wywiadów?

Janusz Głowacki: Niespecjalnie. Mam wrażenie, że wszystko już kiedyś powiedziałem albo napisałem.

Ale dożyliśmy czasów, w których każdy musi się promować; a już na pewno wtedy, gdy wyda książkę i tę książkę trzeba sprzedać. Pan też przyjechał do Katowic na spotkanie z potencjalnymi czytelnikami.

- No tak, ale ciężko mi idzie... A poza tym nie przyjechałem promować siebie, tylko zbiór moich sztuk. Nie jestem ani Doda, ani Cichopek.

No i czemu pan dziewczyn się czepia?

- Ja się nie czepiam; ja ich nawet nie rozróżniam!

Ciekawostka... No dobrze. "Pięć i pół" (a właściwie "5 i 1/2") to książka zawierająca te z pańskich dramatów, które zdobyły światową sławę. Za "Kopciucha", "Antygonę w Nowym Jorku" czy za "Czwartą siostrę" cenią pana jednak nie tylko widzowie, ale i aktorki. Udane portrety kobiet to we współczesnej dramaturgii zupełna rzadkość.

- Nie powiem, napisałem sporo fajnych ról damskich. To trochę hołd dla kobiecej natury, a trochę ciekawość i fascynacja. Kobiety są silniejsze, bo mają w życiu trudniej. Dużo marzą, co mnie z nimi łączy, i rozpaczliwie szukają miłości. Mężczyźni zdradzili je dla bmw i mercedesów. Najwyraźniej straciłem wiarę w facetów.

Nie za bardzo pan upraszcza?

- Niech mi Pani pozwoli sobie poupraszczać. Ale ciekawe, że najlepsze portrety kobiet stworzyli mężczyźni. Czechow, Anna Karenina Tołstoja, a Gustaw Flaubert napisał słynne zdanie: "Pani Bovary to ja". W moich scenicznych kobietach też się przeglądają, i to mocno, moje stany ducha, frustracje, marzenia i rozczarowania.

W której najwięcej jest tego specyficznego autoportretu? W Anicie z "Antygony w Nowym Jorku"?

- Czy ja wiem. I Kopciuch, i Anka w "Polowaniu na karaluchy" i wszystkie siostry w "Czwartej siostrze" są mi bardzo bliskie. I Anita, oczywiście. Bo zagubiona i spanikowana emigrantka. Są w tej postaci zanotowane moje własne strachy po przeprowadzce do Nowego Jorku. Na szczęście mnie poszło lepiej, ale mogłem zostać Anitą, wylądować w parku i może się powiesić. Miałem szczęście do znakomitych odtwórczyń ról Anity. W Nowym Jorku grała ją wielka aktorka Priscilla Lopez, zresztą Portorykanka. Wtrącała w tekst hiszpańskie słowa. To brzmiało autentycznie.

Przeżywa pan inscenizacje swoich dramatów?

- Zakładam, że nikt z realizatorów nie zamierza moim tekstom wyrządzić świadomie krzywdy. I tyle.

Coś pana czasem zaskakuje?

- Czasem tak. Na przykład czołg wjeżdżający na scenę w jednym z teatrów amerykańskich w finale "Kopciucha". Ta sztuka owszem, jest metaforą totalitaryzmu, ale żeby zaraz czołg?

Mam wrażenie, że pański podziw dla kobiet rośnie z wiekiem. W scenariuszu do "Polowania na muchy" jawi mi się pan wręcz autorem mizoginistą!

- No cóż, poniekąd ma pani rację. Irena z "Polowania" - to był pierwszy w polskim filmie portret kobiety silnej i niszczącej. Coś takiego po prostu wisiało w powietrzu. Potomkowie powstańców zdziadzieli, a wyemancypowane kobiety rosły w potęgę. I uszczęśliwiały słabiutkich mężczyzn o wiele bardziej, niż oni byli w stanie wytrzymać. Ostatnio mężczyźni otrząsnęli się po szoku, a ja nawróciłem się na feminizm.

Między Ireną z tamtej ekranizacji a Wierą, Katią i Tanią z "Czwartej siostry" czy Anitą niby nie ma podobieństw, a przecież wszystkie one pragną miłości. Chcą, a nawet muszą, kochać.

- I ta potrzeba, imperatyw właściwie, imponuje mi w kobietach najbardziej. Tak się zastanawiam, bo strasznie pani jest dociekliwa, dlaczego właściwie tak dobrze mi te portrety kobiet wychodzą...? Dlaczego...? Chyba dlatego, że ja zawsze wiązałem się z niebanalnymi kobietami.

Silnymi?

- Raczej niepowtarzalnymi, takimi "osobnymi", co to trudno je z kimś innym pomylić. Nawet zacząłem pisać za namową mojej pierwszej życiowej partnerki - malarki Bożeny Wahl, która była niezwykłą osobowością.

Teraz dzieli pan życie z równie zjawiskową kobietą, wspaniałą pieśniarką i aktorką Oleną Leonenko.

- Olena jest jak delikatny, wrażliwy instrument, jest kobietą nadzwyczaj ciepłą. A jednocześnie gdy wychodzi na scenę i zaczyna śpiewać a capella, tym swoim jasnym głosem, a potem przerzuca się na chrypiącego Wysockiego, to ciarki chodzą po krzyżu. Wpadam często do Teatru Ateneum, kiedy śpiewa, i widzę, jak jej talent wzrusza ludzi do łez. Nie chcą wypuścić jej ze sceny. Jak jej nie kochać?

DZ: Pięknie pan mówi, więc w panu jedyna nadzieja! W imieniu (niektórych) kobiet polskich mam dezyderat - proszę napisać sztukę o nas, Polkach roku 2007...

JG: ...którym media i politycy robią wiatrak w głowie? Którym władza mówi, jak mają się ubierać i co czytać? A może o tych, które potrafią już o sobie decydować?, dla których emigracja nie jest żadnym wyrokiem tylko świadomą decyzją? O feministkach czy o wielbicielkach tradycji? Nie da się stworzyć takiej współczesnej polskiej "kobiety syntetycznej", ja w każdym razie nie umiem. Jesteście różne i chwała Bogu, że jesteście różne.

DZ: To może pan chociaż spróbuje, tytuł mógłby brzmieć: "Piąta siostra?"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji