Artykuły

Królestwo za rolę

DANIEL OLBRYCHSKI jest jednym z najbardziej znanych na świecie polskich aktorów. Miał, a właściwie ma do dzisiaj, status prawdziwej gwiazdy, na który oprócz niego po wojnie zapracowali Zbigniew Cybulski, Bogusław Linda i może jeszcze paru innych. Jak na gwiazdę przystało, bywał i wciąż bywa bohaterem skandali, które przez lata ułożyły się w legendę.

Daniel Olbrychski w filmach nie gra, on po prostu jest. Zupełnie inaczej niż w życiu, w którym często odgrywa bohaterów, w których przyszło mu wcielać się na planie. Gdyby - jak Cybulski - tragicznie zginął, mógłby aspirować do miana polskiego Jamesa Deana. Ale żyje i to nieźle, i - mimo upływu lat - co pewien czas daje upust swojej przekornej naturze, więc bardziej pasuje do niego inne określenie - buntownik bez powodu. Ale choć częściej pisze się o jego życiu niż o jego twórczości, ciągle jest aktorem. W ostatnich latach najlepiej zdaj ą się to dostrzegać Rosjanie, którzy podczas 29. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Moskwie wyróżnili go nagrodą im. Konstantego Stanisławskiego. Co prawda, teoretyczne rozważania rosyjskiego reżysera i teoretyka teatru, którego imieniem i nazwiskiem firmowane jest wyróżnienie - jak aktor sam przyznał z uśmiechem - nie są mu dobrze znane, ale samą nagrodę uznał za jedną z najważniejszych w swojej karierze.

W niewoli Kmicica

Daniel Olbrychski dzięki swym rolom stał się marką, więcej - stał się żywym symbolem, choć każde pokolenie inaczej ten symbol interpretuje. Młodsi znają go przede wszystkim jako bohatera szkolnych lektur, zwłaszcza "Potopu", ale także "Pana Tadeusza". Dla starszych z jednej strony jest głosem swojego pokolenia, z drugiej zaś uosobieniem stereotypowych cech Polaka w najlepszym możliwym wydaniu.

W początkach swej kariery był postrzegany przede wszystkim jako następca Cybulskiego, z którego mitem musiał się zmierzyć w najbardziej osobistym filmie Andrzeja Wajdy, zatytułowanym dość dwuznacznie "Wszystko na sprzedaż", porównywanym często do "Osiem i pół" Felliniego. I z te j konfrontacji wyszedł zwycięsko - jako nowa, niekwestionowana gwiazda na firmamencie polskiego kina.

Przede wszystkim gwiazda filmów Andrzeja Wajdy. Znany amerykański dziennikarz Paul Coates zauważył, że we "Wszystko na sprzedaż" w jednej z finałowych scen "kamera odwraca się od torów kolejowych przypominających o śmierci Cybulskiego. Czuje się, że Wajda ma wielką ochotę filmować Olbrychskiego w kolejnych filmach". Marek Haltof, autor "Kina polskiego", idzie jeszcze dalej: "Daniel Olbrychski, który w filmie odrzuca możliwość utożsamienia go z Cybulskim, stał się na początku lat siedemdziesiątych najbardziej popularnym aktorem polskim".

By zrozumieć, czemu się tak stało, wystarczyło popatrzeć na samą końcówkę "Wszystko na sprzedaż". Gdy Olbrychski spontanicznie dosiada konia, dosłownie promienieje. Jego witalizm natychmiast kruszy w pył przenikającą cały film atmosferę zawieszenia, przygnębienia i marazmu. Ale Daniel grał we "Wszystko na sprzedaż" poniekąd siebie, a on szczególnych powodów do zmartwień nie miał. Dzięki temu wysportowanemu rudzielcowi z niezwykle charakterystyczną twarzą kino nabrało rumieńców.

Był współczesny aż do bólu. Nie były w stanie zakryć tego żaden kostium ani charakteryzacja. Grając młodego legionistę w opartych na prozie Żeromskiego "Popiołach", pomógł Wajdzie pokazać analogię między legionistą szarżującym pod Samosierrą a przedstawicielem pokolenia Kolumbów, desperacko atakującym Niemców w okupowanej przez wroga Warszawie. Dzięki niemu historyczne mity i stereotypy, a także spory o polski charakter narodowy zyskały nowy, współczesny wyraz.

Na szczyty popularności wyniosła go jednak inna rola - Kmicica w "Potopie". Zdrajca, a potem bohater narodowy, obiekt miłości, pogardy i znowu miłości, rzucił publiczność - bez przesady - na kolana. Stał się w polskim kinie niekwestionowanym numerem jeden, a po tej roli jakiekolwiek porównywanie go z Cybulskim straciło wszelki sens (choć i Cybulski miał na swym koncie rolę kochliwego oficera w jednym z niewielu naprawdę kultowych filmów na całym świecie - "Rękopisie znalezionym w Saragossie").

To właściwie zabawne, że niepokorny indywidualista tak często wcielał się w postaci wojskowych. Widać jego romantyczna natura reżyserom najbardziej kojarzyła się ze zrywami patriotycznymi, a bunt z walką o wolność narodu. No i w mundurze było mu do twarzy, co było nie bez znaczenia, bo na ekranie (ale także i w życiu) często grał role ognistych kochanków.

Szansę zmiany wizerunku dal mu ten, który wizerunek stworzył - Andrzej Wajda. "Ziemia obiecana" (nominowana do Oscara) miała dwóch bohaterów. Po pierwsze Łódź - tonące w błocie, niszczące ludzi miasto dorobkiewiczów i wyzyskiwaczy, a po drugie, młodego zubożałego polskiego szlachcica, usiłującego wziąć, ją jak pełną seksu dziewkę.

Daniel Olbrychski w filmach nie gra, on po prostu jest. Zupełnie inaczej niż w życiu, w którym często odgrywa bohaterów, w których przyszło mu się wcielać na planie. Gdyby - jak Cybulski - tragicznie zginął, mógłby aspirować do miana polskiego Jamesa Deana. Ale choć częściej pisze się o jego życiu niż o jego nowych znakomitych rolach, ciągle jest aktorem.

"Ziemia obiecana" całej trójce odtwórców głównych ról - oprócz Olbrychskiego także Wojciechowi Pszoniakowi i Markowi Sewerynowi - otworzyła drogę do światowych karier. Choć Olbrychski często pojawiał się w zagranicznych filmach, zwłaszcza niemieckich (znakomity "Blaszany bębenek") i francuskich, to już tak spektakularnego sukcesu nie powtórzył. Za to - jak na prawdziwego gwiazdora przystało - zdołał na lata zainteresować swą osobą miłośników rubryk plotkarskich w gazetach.

Życie jak film

O ile na planie filmowym Daniel Olbrychski najczęściej po prostu był sobą (co jest przywilejem najwybitniejszych aktorów, żeby wymienić choćby Jacka Nicholsona), to w życiu zdarzało mu się odtwarzać sytuacje i gesty z filmowego planu.

To działało, i to jak! Najlepiej przekonała się o tym Maryla Rodowicz, która do dzisiaj z rozrzewnieniem wspomina szalone uniesienia, jakie przeżywali za czasów dość przecież pruderyjnego PRL-u. A legenda o tym, jak z zazdrości spoliczkował Czerwonego Księcia - syna ówczesnego premiera, żywa jest do dzisiaj. Podobnie jak opowieści o kierowaniu rozpędzonym samochodem samymi nogami.

W miarę upływu lat wydawało się, że Olbrychski stracił fantazję, ustatkował się, żeby nie powiedzieć - zestarzał. Do czasu wystawy "Naziści".Prowokacja Piotra Uklańskiego, który pokazał fotografie aktorów przebranych w mundury hitlerowców, zmotywowała artystę do pamiętnej szarży z szablą i dewastacji własnego portretu. Portier "Zachęty", galerii eksponującej zdjęcia, stracił wówczas pracę, ale czy stracił Olbrychski? W końcu aktorstwo to jego zawód, a on po prostu raz jeszcze odegrał rolę Kmicica. Wprawdzie część publiczności pukała się znacząco w czoło, część posądzała aktora nie o pobudki patriotyczne, a raczej natury marketingowej, ale na pewno udało mu się zaistnieć.

Podobnie jak wtedy, gdy Andrzej Lepper powiedział pod adresem jednego z dziennikarzy, że powinien "dostać w papę". W odpowiedzi Olbrychski na łamach "Gazety Wyborczej" wyzwał przewodniczącego Samoobrony na pojedynek, tak jak robiło się to w Polsce w czasach "Potopu".

A wszystko to skrzętnie odnotowuje prasa bulwarowa, podobnie jak trzecie małżeństwo z własną menedżerką Krystyną Demską czy pokazywanie się Olbrychskiego pośród szemranych elit na galach

Daleko od Szekspira

Choć w życiu bohaterem oper mydlanych był od dawna, w karierze zawodowej spotkało go to dopiero w ostatnich latach. "Są dobrze napisane, świetnie realizowane i naprawdę znakomicie grane" - twierdzi Daniel Olbrychski. I pewnie wie, co mówi, bo występował już w "Na dobre i na złe", "Samym życiu", "Bulionerach", ostatnio zaś widać go w "Dwóch stronach medalu".

Jednak najciekawsza rola przypadła mu w dubbingu. W polskiej wersji językowej disnejowskich "Aut" Olbrychski podkłada głos pod Wójta Hudsona. To rola jakby stworzona dla niego. Więcej - to trochę o nim! Stary wyścigowy wóz, który wielokrotnie zdobywał najwyższe laury, a w efekcie poprzestał na małym, otaczając się towarzystwem nie do końca świadomym jego możliwości. Na zarzuty o odejście w stronę komercji aktor odpowiada na łamach jednego z pism: "W ilu Szekspirach można w życiu zagrać?". Po czym dodaje coś, co świadczy, że ciągle jest w nim coś z buntownika: "Być może przyjdzie i król Lear".

O ile w Polsce zarabia na życie w telenowelach, swe najważniejsze role filmowe w ostatnich latach Olbrychski zagrał w produkcjach rosyjskich. Najpierw Rosjanin Nikita Michałków dał mu rolę w głośnym filmie "Cyrulik syberyjski". Ostatnio wystąpił w zrealizowanej z dużym rozmachem ekranizacji jednej z powieści kryminalnych Borysa Akunina. Ale bodaj najważniejszym przedsięwzięciem z udziałem rosyjskim było wystawienie w teatrze Na Woli w Warszawie "Króla Leara" (jednak przyszedł!) w reżyserii Andrieja Konczałowskiego. A ostatnio dostał nagrodę im. Stanisławskiego w Moskwie.

Czy to Rosjanie tak dobrze widzą, czy też może my tak łatwo marnotrawimy ludzi wybitnych, bo do tych Olbrychski niewątpliwie się zalicza...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji