Artykuły

Krytycy promują kolesiów

Krytyk z prawdziwego zdarzenia dokonuje rzetelnej analizy spektaklu. Nie jest ani sługą teatru, ani tym bardziej kumpli z drugiej strony rampy. Nie może być niewolnikiem tego co modne i oczekiwane. Jeżeli już komuś służy, to wspólnocie, która rodzi się między ludźmi teatru i widzami - w dyskusji zainicjowanej przez Dziennik głos zabiera Elżbieta Morawiec.

Dyskusja, która odbywa się w tej chwili na łamach "Dziennika", rozpoczęła się - rzecz znamienna - od donosu. Nie mogąc inaczej zwalczyć swoich kolegów po piórze, Roman Pawłowski na łamach swojego organu prasowego oskarżył Tomasza Mościckiego i Pawła Głowackiego... o antysemityzm. Rada Etyki Mediów zajęła jednak w tej sprawie inne niż donosiciel stanowisko i napiętnowała jego samego.

Szermowanie argumentem rzekomego antysemityzmu w sprawie, w której chodziło o prawo krytyka do wypowiadania własnych sądów i ocen, podobnie jak sam donos jest wyjątkowo paskudne. Ale Romanowi Pawłowskiemu nie od dziś najgorsza podłość nie jest obca: dość tu wspomnieć permanentne ataki na Jerzego Grzegorzewskiego niemające najmniejszego pokrycia w materii dzieł wielkiego artysty. Po śmierci reżysera krytykowi "Gazety Wyborczej" nie zadrżała ręka, kiedy pisał jego nekrolog pełen pośmiertnej rewerencji.

Ale wszak nie o Romana Pawłowskiego tu chodzi.

Krytyka i teatr to naczynia połączone. W latach PRL, kiedy teatr przeżywał swoją złotą erę dzięki spektaklom Jerzego Grotowskiego, Konrada Swinarskiego, Kazimierza Dejmka, Andrzeja Wajdy, Jerzego Jarockiego, Tadeusza Kantora - by na tych sztandarowych nazwiskach poprzestać, również w krytyce teatralnej błyszczały świetne nazwiska: Konstantego Puzyny, Jerzego Koeniga, Jana Klossowicza, Jarosława Szymkiewicza, Andrzeja Wróblewskiego, Marty Fik (sama, chyba z nie najgorszym skutkiem, też byłam aktywna w tamtej epoce).

To przecież nie kto inny, ale krytyk Jerzy Koenig obwieścił narodziny pokolenia "młodych, zdolnych": Jerzego Grzegorzewskiego, Izabeli Cywińskiej, Macieja Prusa, Romana Kordzińskie-go. Dzisiaj Piotr Gruszczyński, idąc niby tropem Koenigowej myśli, lansuje teatr "młodych najzdolniejszych". Nie ma to jednak nic wspólnego z zawodową rzetelnością krytyka, który dostrzegł pewne nowe zjawisko w sztuce i chciał je wylansować. U Koeniga o żadnym kolesiostwie nie mogło być mowy, jak jest w przypadku Gruszczyńskiego, Pawłowskiego i podobnych im akolitów spod znaku krytyki towarzyszącej. Ten rodzaj krytyki, o ile w ogóle o krytyce można tu mówić, sprowadza się do lansowania i lobbowania pokolenia Michała Zadary, Mai Kleczewskiej, Jana Klaty - z wielką nadzieją, że upiecze się przy tym własny mały interesik - bez względu na prawa estetyki. I etykę własnego zawodu. Cokolwiek wyjdzie spod ręki wymienionych młodych twórców - bez względu na swoją rzeczywistą wartość - natychmiast wynoszone jest pod niebiosa przez ową krytykę towarzyszącą.

Interes się kręci: młodzi reżyserzy bezkrytycznie podchodzą do swojego powołania, krytycy upajają się własnymi sukcesami - medialnych autorytetów. Tylko teatr wychodzi na tym najgorzej. Nieliczne głosy sprawiedliwych są prawie niesłyszalne lub niesłuchane. Od ładnych paru lat nie widać na polskich scenach, i to także tych z największymi tradycjami, takiego zespołu zjawisk, jakie w 1974 r. np. zdobyły nagrodę Drożdży - za kształtowanie świadomości społecznej i narodowej (Swinarski, Wajda, Jarocki i dyrektor Gawlik w Starym Teatrze). Dziś Stary Teatr zyskał przydomek Narodowy, ale co możemy zobaczyć na jego scenach -"Sen nocy letniej" rozgrywany w burdelu, z bezwstydnie dopisanymi knajackimi tekstami, albo niemądrze spreparowaną "Fedrę". A co przeczytamy np. w szanujących się niby "Didaskaliach"? "Algorytm z Fedry"!

Padło tu nie bez kozery słowo "powołanie". Młodzi artyści uciekają od niego jak oparzeni, co widać w skutkach ich pracy - chcą być na dziś, na teraz, modni. Ale na dziś może być tylko gazeta, którą nazajutrz wyrzuca się do śmietnika. Reżyser teatralny to przecież nie jest zawód jak każdy inny. Sztuka teatralna musi być dla widowni czymś trwalszym niż wideoklip czy reklama. Teatr ma dawać widzowi materiał do namysłu nad własnym życiem, epoką, w jakiej żyje. Musi oddawać - w myśl Szekspirowskiej sentencji - "światu i duchowi wieku postać ich i piętno". Jeśli nie chce zejść do roli sieczko-papki, jaką na co dzień karmią nas media.

Nie mniej odpowiedzialną funkcję spełnia krytyka. Aż wstyd, że trzeba przypominać prawdy tak oczywiste, a zapomniane. Krytyk teatralny jest pośrednikiem między artystą (teatrem) a widzem. W związku z tym powinien w możliwie najuczciwszy sposób przekazać widowni informację o kształcie spektaklu i musi zrobić to tak, aby widz po latach na podstawie relacji krytyka był w stanie odtworzyć go sobie w teatrze wyobraźni.

Uważam się za uczennicę Konstantego Puzyny i ta właśnie sprawa - możliwie najwierniejszego zarejestrowania spektaklu - była dla mnie zawsze najważniejsza. Oczywiście nie każdego spektaklu: nie warto bowiem wylewać litrów atramentu, rozpisując się o jakiejś ramotce czy kiczu. Interpretacja (krytyk wszak jej dokonuje), a także ocena (niekoniecznie wyrażona w prostych opozycjach: słabe - dobre) bywają elementem opisu. Krytyk z prawdziwego zdarzenia dokonuje analizy spektaklu najrzetelniej, jak umie. Nie jest ani sługą teatru, ani tym bardziej kolesiów z drugiej strony rampy. Nie może też być niewolnikiem tego co modne, ani też tego, czego -jak się zdaje - oczekuje przychodząca do teatru publiczność. Jeżeli już komuś krytyk służy, to tej wspólnocie, która podczas przedstawienia rodzi się między ludźmi teatru i widzami. A także wspólnotom znacznie od niej szerszym. Czego nigdy dość przypominać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji