Artykuły

Kręć się, kręć

Jest wesoło, miejscami rubasznie, a niemal przez cały czas jarmarcznie, z posmakiem komedii dell`arte i włoskiego karnawału, ale nic konkretnego z tego nie wynika. O "Casanovie" w reż. Jacka Bunscha w Teatrze Miejskim w Gdyni pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

"Zakręcona, zakręcona..." - śpiewa Reni Jusis. I zakręcona jest opowieść, jaką snuje Jacek Bunsch, reżyser nowego spektaklu Sceny Letniej Teatru Miejskiego w Orłowie. "Casanova" miał być biografią i choć wiele wątków biograficznych wielkiego uwodziciela w najnowszej premierze gdyńskiego teatru się pojawia, to trudno mówić o wiernym oddaniu faktów - są to raczej wariacje na temat.

W dobie wszelkich -izmów i -acji wszystko nabiera tempa. Wcale nie powoli i ospale. Od razu wpadamy w wir, dostajemy kręćka, czy przywołanego już zakręcenia. Ścigamy się w już na starcie przegranym wyścigu szczurów, wpadamy w sidła postępu i mkniemy przez życie, a różne obrazy przemykają nam przed oczami, jak na karuzeli. Karuzeli? Pardon. Jak na kole fortuny - przynajmniej w gdyńskiej inscenizacji.

Jak wiemy, fortuna kołem się toczy. Na plaży w Orłowie, w centralnym miejscu sceny, znajduje się wielkie obrotowe koło, co tę fortunę ma symbolizować. Takie zaczarowane koło (kolisko raczej) do podróży w czasie i przestrzeni, tyle że w koszmarnych, odblaskowożarówiastych kolorach - przypomina koło fortuny z popularnego w latach 90-tych teleturnieju Wojciecha Pijanowskiego. "Teleportacja" głównego bohatera to pomysł ciekawy i można przymknąć oko na naiwność wykonania (Casanova wskakuje na koło - bo ono leży, nie stoi - i przenosi się w umownej czasoprzestrzeni w inne miejsce) oraz rażącą oczy kolorystykę. Czemuż tylko brakuje w tych czasowych przeskokach konsekwencji i ostatnie sceny odegrane są bez pomocy magicznego koła (uwodziciel z Wenecji zabiera wieśniaczce starczą laskę, gdy ta próbuje mu wcisnąć idealną lalkę Paulinę - zachwyt nad nią symbolizuje szaleństwo Włocha - i to wystarczająca oznaka przejścia z wieku dojrzałego w późną starość bohatera)?

Casanova (w tej roli Piotr Michalski) to kochanek niezrównany, więc trzeba jego burzliwe romanse pokazać, mając świadomość, że Scenę Letnią odwiedzają też małe dzieci. I trzeba przyznać, że reżyser rozwiązał ten problem bardzo dobrze. Z narodowości każdej z kochanek Casanovy wyciągnął jakiś stereotyp, który wyśmiewa podczas zbliżeń miłosnych bohaterów. I tak z Niemką, Żoną Burmistrza (Dorota Lulka) kocha się w rytm musztry, po pojedynku na szpady, a "kanciaste" są jego kontakty z pięcioma córkami Damy z Hanoweru (Małgorzata Talarczyk). Włoską namiętność (miłość do Cecylii Katarzyny Bieniek) symbolizują "latające" poduszki, a we Francji Casanova spotyka miłośnika sado-maso Markiza de Sade`a Mariusza Żarneckiego (w rzeczywistości nigdy się nie spotkali), który na smyczy prowadzi trzy swoje Filozofki - ubrane w skąpe, lateksowe ubranka, wyglądają jak przeniesione żywcem z pism pornograficznych. Markiz co jakiś czas "częstuje" je batem, a na pożegnanie namiętnie pocałuje też Casanovę, by nikt nie miał wątpliwości, że jest człowiekiem zdegenerowanym. No i jeszcze Anglia - tu pojawiają się fascynacje brzydotą i brudem jakie wyznaje Lord Pembroke (Grzegorz Wolf), a włoski kochanek spotyka swoją femme fatale - Charpillon (Ewa Andruszkiewicz-Guzińska), która wyciąga od niego pieniądze nie gorzej niż on wyznania miłosne od swoich kobiet. I tak w koło Macieju, bo przecież nie Casanova, a koło jest tutaj najważniejsze.

W sztuce inaugurującej miesiąc włoski na gdyńskiej plaży nie mogło zabraknąć wątków homoerotycznych. Lord Pembroke ma takie wahnięcia, bo miły mu Casanova, Markiz de Sade ze swoją orientacją się nie kryje, papież w krótkiej, karykaturalnej przebitce z audiencji, z nostalgią wspomina czasy, gdy przystojny Włoch był jego "ulubionym" uczniem, a nawet zarządca zamku w Duchcovie czule tuli jednego ze służących. Z kolei ukochana Casanovy, Cecylia, swoją drugą miłość znajduje w zakonie w postaci siostry przełożonej (notabene nazwanej przewrotnie przez reżysera Marią Magdaleną). Po spotkaniu z dawnym kochankiem, Cecylia z Marią Magdaleną (Beata Buczek-Żarnecka) i Casanovą dokazują we trójkę do czasu aż nie dołączy do nich ambasador Bernis, który wcześniej woli podglądać swoją ukochaną w objęciach obcego mężczyzny.

Ostatecznie trudno się już połapać co z ukazanej historii jest prawdą, co fikcją, kim są postaci, w jakich krajach odbywa się akcja, bo wszystko zmienia się jak w ruletce, do której koło fortuny też ma ponoć nawiązywać. Z komedii miejscami robi się kabaret (wizyta na dworze króla Anglii) lub farsa (opera "Romeo i Julia" - najbardziej udany epizod spektaklu). Jest wesoło, miejscami rubasznie, a niemal przez cały czas jarmarcznie, z posmakiem komedii dell`arte i włoskiego karnawału, ale nic konkretnego z tego nie wynika - widz potraktowany jest jak w kinie - usiąć w naszym teatrze a odpocznij sobie. Pokażemy ci jak żył cudak Casanova i pobawisz się trochę - tak wakacyjnie, bezrefleksyjnie.

Jackowi Bunschowi udało się zrobić przedstawienie odpowiednie dla mało wybrednego widza, w sam raz na kanikułę. Gdy słońce przypieka cały dzionek, a człowiek spragniony jest rozrywki, to pośmieje się z losów Casanovy, których nie zrozumie, bo reżyser poćwiartował życiorys Włocha na drobne kawałeczki i poprzetykał własnymi pomysłami, by ostatecznie zaciemnić obraz. Jest efektownie i wesoło. Świetnie brzmi muzyka Janusza Grzywacza. Tylko trochę rozpaczliwie na tym tle wypadają wysiłki Piotra Michalskiego, by z biografii uwodziciela z Wenecji wydobyć tragizm jego postaci. Te usiłowania natrafiają na ścianę nie do przebycia, bo przecież mamy ponabijać się z uwodziciela i jego widowiskowego życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji