Artykuły

Kawa z przystojniakiem

- Rzadko grywałem role sentymentalnych kochanków, a jeśli grałem, to czułem się w nich nieszczególnie. Wolę mężczyzn z charakterem. No i żeby mieli jakiś problem, bo problem postaci jest dla aktora kolosalną szansą - mówi MAREK ŚLOSARSKI, aktor scen śląskich, od września w zespole Teatru Powszechnego w Łodzi.

Co mówisz, gdy pukasz do damskiej garderoby i słyszysz pytanie "kto tam"? Mężczyzna czy Marek?

- Mówię Marek i zostaję wpuszczony. Skoro pukam do garderoby dziewczyn, to znaczy, że mam piekielnie ważną sprawę. W przeciwnym razie załatwiłbym ją w bufecie, na korytarzu czy gdziekolwiek. W czasie spektaklu, o premierze nie mówiąc, jestem dla nich tylko kolegą z pracy, czyli kimś innym (może bliższym?) niż facet-cywil. To takie "porozumienie w stresie". Dla porządku dodam, że pukam rzadko!

A powściągliwość rekompensujesz sobie na scenie. Z taką chmurną urodą to ty jesteś, jak to się mówi, gotowy amant.

- Dzięki za uznanie, ale w kategoriach scenicznych nie jestem typem cherubina, melodramatycznego cierpiętnika ani nawet szekspirowskiego Romea, choć moglibyśmy dyskutować. Mam przenikliwe spojrzenie, niski głos, kiedyś nosiłem zarost, a to nie są warunki na Albina ze "Ślubów panieńskich". Chyba że reżyser ma słabość do eksperymentów. Rzadko grywałem role sentymentalnych kochanków, a jeśli grałem, to czułem się w nich nieszczególnie. Wolę mężczyzn z charakterem. No i żeby mieli jakiś problem, bo problem postaci jest dla aktora kolosalną szansą. Takim bohaterem jest na przykład Jim ze "Szklanej menażerii".

Grałeś Konrada w "Dziadach" czy prokuratora Scurvy'ego w "Szewcach", ale też w kameralnych sztukach o miłości, w których trudno skryć się za kostiumem czy wierszem. I jak to jest? Trzymasz w objęciach koleżankę, z którą przed chwilą wygłupiałeś się w kulisie albo która wczoraj zalazła ci za skórę...

- To jest teatr, a my jesteśmy aktorami.

Wiem. I wiem też, że jeśli spektakl ma publiczność wzruszyć, to powinniście grać bez warsztatowych szwów. Ze sceny prąd ma płynąć.

- Święta prawda. O odczuciach męsko-aktorskich mogę jednak mówić wyłącznie we własnym imieniu. Otóż nie jestem zwolennikiem przenoszenia roli na życie prywatne i odwrotnie. W czasie pracy nad sztuką, a to są tygodnie, pomiędzy aktorkami i aktorami siłą rzeczy rodzą się bliskie relacje. Siedzimy w pracy godzinami, analizujemy bohaterów, szukamy klucza do ich miłości albo nienawiści. Ale nie można za każdym razem naprawdę się zakochiwać i naprawdę nienawidzić, bo byśmy zwariowali! Warto natomiast poszperać we własnych doświadczeniach i na tej bazie ulepić postać. Oczywiście, że jest mi wygodniej, gdy prywatnie lubię koleżankę, dla której na scenie zabijam się z miłości. Ale jak jej nie lubię, to też dobrze, muszę tylko więcej nad sobą popracować.

Nie zadałam tego pytania bez powodu. Kończysz już pracę w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie, a na pożegnanie zagrałeś swoją życiową chyba rolę Andy'ego w "Jabłku" Verna Tiessena. Ludzie na tym spektaklu płaczą, a siła emocji, jaką prezentujecie z Agatą Ochotą-Hutyrą i Paulą Kwietniewską, jest porażająca. Dostałeś za tę rolę Złotą Maskę, a wiele cię ona kosztowała. Tłem przedstawienia są filmowe nagrania scen erotycznych, w których występujesz nago.

- To są obrazy z projektora, ale nie film, który mógłbym nakręcić, a potem wcale nie oglądać. Ja przed tym ekranem stoję (w kostiumie) i gram w żywym planie. W obecności widzów. Strasznie trudne wyzwanie i naprawdę nie ma czego zazdrościć, bo nagrywanie filmu też było okropnie stresujące. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie tego spektaklu bez scen erotycznych. Sztuka opowiada o miłosnym trójkącie, w którym namiętność fizyczna nie sprowadza się tylko do seksu. Mężczyzna rozdarty między szczerymi uczuciami do dwóch kobiet, jest tak samo nieszczęśliwy jak one. Z tej sytuacji nikt nie wychodzi bez blizny, ale tak skrajne doznania muszą być pokazane wiarygodnie; same słowa nie wystarczą. Patrząc na reakcje widzów, nie mam wątpliwości, że udało nam się z reżyserem Tomaszem Dutkiewiczem pokazać życiową prawdę.

Od lat pozostajesz w szczęśliwym związku ze swoją żoną Agatą. Jak ona wytrzymuje twoje stresy?

- Nie jestem panikarzem, nie gryzę ścian przed premierą. Oboje szanujemy swoje pasje i mamy do siebie zaufanie.

Córka nie poszła w ślady taty?

- Matylda jest studentką krakowskiej ASP. Od dzieciństwa nie lubiła publicznych wystąpień i nie przyszło mi nawet do głowy, żeby ją do tego namawiać.

Twoje kobiety komplementują udane role męża i ojca?

- Umiarkowanie i to mi się podoba. W życiu najważniejsza jest równowaga.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji