Artykuły

Dziwacy są wśród nas

- Zdaję sobie sprawę z tego, że po dziesięciu latach pracy w serialu, w świadomości widzów istnieję tylko jako zdziwaczały lekarz z "Klanu". Ludzie nie wiedzą, że zrobiłem ponad pięćdziesiąt przedstawień teatralnych, że uczę w szkole teatralnej i piszę. To nie pretensja do losu, tylko fakt, z którym nie ma co dyskutować - mówi ANDRZEJ STRZELECKI.

Aktor, reżyser, satyryk i scenarzysta od 30 lat prowadzi wykłady w Akademii Teatralnej. W serialu "Klan" gra doktora Tadeusza Koziełło-Kozłowskiego, nieco zdziwaczałego męża Anny Surmacz. Tworzą bardzo oryginalną parę, zapadającą w pamięć. Widzowie znają go jako doktora, a koledzy aktorzy - jako golfistę. Od piętnastu lat uprawia ten sport. Jest uznawany za jednego z najlepszych znawców tej dyscypliny w Polsce.

Rolę doktora Koziełły sam Pan wymyślił. Lubi Pan grać takich oryginałów? A może macie z doktorem jakieś cechy wspólne?

- Na pewno jest to zaangażowanie w sprawy familijne. Dla mnie również najważniejsza jest rodzina, Koziełło to dziwaczny typ, ale zarazem bardzo prawdziwy, z serii tych, jakich spotykamy na co dzień. Tacy ludzie są wśród nas. Po prostu staram się maksymalnie obronić racje tego jegomościa. I tyle. A to, że ludzie bywają też śmieszni w swoich małościach, przywarach, wychodzi po drodze. W serialu czy w filmie sztuką jest, żeby zaistnieć, pokazać jakąś prawdę o ludziach, a nie, żeby się powygłupiać.

Uprawia Pan elitarny sport To jest kosztowne hobby?

- Nie wierzmy w mity! Skoro mnie stać na to, żeby grać, to golf nie może być kosztowny. Przecież nie mam swojej firmy, jestem normalnym pracownikiem państwowym, profesorem w Akademii Teatralnej. A wiadomo, jak zarabiają wykładowcy. Mogę powiedzieć, że koszty golfa są mniej więcej takie, jak narciarstwa. Tylko że narciarstwo można w Polsce uprawiać przez jeden kwartał, a grę w golfa przez trzy. Na tym polega różnica. Dlatego typowe wakacje dla mnie nie istnieją. Lato spędzam najchętniej w domu, w pięknym ogrodzie lub na pobliskim polu golfowym.

Niedawno ukazata się Pana książka "Człowiek w jednej rękawiczce", pełna anegdot o środowisku artystycznym i golfie. To jest Pana debiut literacki?

- Powiedziałbym, że debiut wydawniczy, chociaż piszę od zawsze. Jestem autorem kilkunastu scenariuszy. Pisałem sztuki i piosenki. A ta książka, którą podobno fajnie się czyta, jest sprawdzianem mojej umiejętności opowiadania, przyciągnięcia uwagi czytelnika. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że po dziesięciu latach pracy w serialu, w świadomości widzów istnieję tylko jako zdziwaczały lekarz z "Klanu". Ludzie nie wiedzą, że zrobiłem ponad pięćdziesiąt przedstawień teatralnych, że uczę w szkole teatralnej i piszę. To nie pretensja do losu, tylko fakt, z którym nie ma co dyskutować.

Jest Pan związany z Festiwalem Gwiazd w Międzyzdrojach, gdzie na promenadzie widnieje ślad Pańskiej dłoni. To dowód statusu gwiazdy?

- Zabawa z odciskaniem dłoni jest oczywiście sympatyczna i miła, ale należy to traktować we właściwych proporcjach. Nigdy nie czułem się gwiazdą. Przez lata byłem pracownikiem tego festiwalu, jego dyrektorem artystycznym. Uważałem, że stwarza on szansę, by przypominać ludzi z fantastycznym dorobkiem, którzy nie uczestniczą w życiu serialowo-bankietowym. Dbałem o to, aby wśród ludzi zostawiających swe odciski na Promenadzie Gwiazd znajdowali się luminarze polskiej kultury, których twórczość mnie kształtowała.

Uprawia Pan kilka zawodów. Jak je pogodzić?

- Zrozumiałem, na czym polegała trójpolówka. Gdy jakieś pole leży dłużej odłogiem, np. aktorstwo, to zaczynam się nim zajmować. Możliwości zmian i spotykania, poznawania najróżniejszych ludzi są dla mnie bezcenne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji