Ryzyko z Czerwonymi Gitarami
Andrzej Strzelecki, reżyser i scenarzysta nowego musicalu "Kwiaty we włosach": - Wierzę w to, że musi się udać.
EWA KWIECIŃSKA: Dziś w Międzyzdrojach odbędzie się premiera musicalu "Kwiaty we włosach" w pana reżyserii. W spektakl wplecione są między innymi przeboje Krzysztofa Klenczona i Czerwonych Gitar. Czy uważa pan, że trafią one do dzisiejszej młodzieży i przyjmie ona widowisko lepiej niż grane niedawno w całej Polsce musicale "Fame" czy,,Hair"?
ANDRZEJ STRZELECKI: - Gdybym nie miał nadziei, że te piosenki ponownie zostaną zaakceptowane przez publiczność, to nie miałbym odwagi, aby zajmować ludziom czas i zabierać pieniądze producentom. Kiedyś Magda Umer zrobiła w moim teatrze przedstawienie z tekstów Przybory i Wasowskiego dla współczesnego pokolenia. Wiem, że dla młodzieży było to odkrycie. Oczywiście, mam pewne obawy, bo tylko człowiek nieodpowiedzialny może się tego nie bać. Natomiast mam również ogromną wiarę w to, że musi się udać. Może się okaże, że te stare piosenki w nowych aranżacjach staną się przebojami ponadpokoleniowymi?
Połowę zespołu musicalu stanowią znani polscy aktorzy, a drugą debiutanci wyłonieni z programu "Droga do gwiazd", którzy niekoniecznie posiadają umiejętności aktorskie czy taneczne. Jak się z nimi pracowało?
- Tę dwunastkę wybraliśmy z ponad dwustu osób, uważając, że są trochę lepsi niż pozostali. Może kogoś wybitnego po drodze przeoczyliśmy, ale tego się nie da już cofnąć. Staraliśmy się wybrać osoby z najlepszymi warunkami głosowymi, które przez ostatnie trzy miesiące przeszły twardą szkołę. Spontaniczność jest ich najmocniejszą stroną, a "Kwiaty we włosach" są dla nich próbą znalezienia się w show-biznesie. Może część z nich zostanie, a może za kilka lat spotka pani kogoś z nich w urzędowym okienku.
Jest szansa, że wyłonią się z tego spektaklu takie indywidualności, jak dziesięć lat temu z "Metra"?
- Różne rzeczy możemy sobie wyobrażać, ale później i tak o wszystkim zdecyduje rynek. Z taką sytuacją spotykałem się często w szkole teatralnej, kiedy absolwenci uważani przez nas za wybitnych nie mogli znaleźć pracy.
Produkcja "Kwiatów we włosach" pochłonęła dwa miliony złotych. To pieniądze, o których inni mogą tylko pomarzyć. Trudne było pozyskanie pieniędzy na przedstawienie teatralne?
- Nie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć. Ja tylko zostałem zaproszony do współpracy. Na ten temat trzeba by porozmawiać z producentem, nie dlatego, że się tym nie interesowałem, ale taki ustaliliśmy podział funkcji.
Czy tak wysokie koszty mogą się zwrócić?
- Na zwrot nie jest tak łatwo liczyć, bo to są chyba za duże pieniądze. Tego typu przedstawienie ma szansę zwrotu w wypadku przedłużonej reedycji. Problem polega jednak na tym, że dla wielu wydanie nawet 10 złotych na bilet jest sporą kwotą. A gdyby bilet na nasz spektakl kosztował tylko "dychę", to na pewno nie
wiele by się zwróciło.
Zobaczymy "Kwiaty we włosach" w Łodzi jeszcze w tym roku?
- Jakże mogłoby nas nie być w Łodzi! Dokładnie nie pamiętam daty, ale Łódź na pewno jest na mapie naszego tournee. Co prawda w Łodzi jest dosyć trudna publiczność, ale spróbujemy.