Artykuły

Jestem partnerem moich kolegów

- Teatr Powszechny Zygmunta Hübnera był teatrem, który, badając kondycję moralną człowieka, poddawanego często presji politycznego i społecznego kontekstu, wyrażał brak zgody na fałsz, niegodziwość i nieprawość. Chciałbym do tego wrócić - mówi Jan Buchwald, nowy dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Powszechnego w Warszawie.

Dorota Wyżyńska: Kilka lat temu był pan dyrektorem naczelnym w Teatrze Rozmaitości. Jakim doświadczeniem była dla pana tamta dyrekcja? Jan Buchwald [na zdjęciu]: To było dla mnie nowe wyzwanie. Nieporównywalne ani ze współkierowaniem wcześniej Teatrem Telewizji, ani z pracą w Kaliszu, gdzie w latach 90. byłem dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego. W Rozmaitościach jako dyrektor naczelny miałem być partnerem dla Grzegorza Jarzyny, który kształtował wizerunek i program artystyczny teatru. Moją rolą było sprawne zorganizowanie pracy i stworzenie odpowiednich warunków rozwoju. Cel, który udało się osiągnąć, był jasny. Rozmaitości miały przekształcić się z przeżywającego trudny okres kieszonkowego teatru w dynamiczną, znaną na świecie scenę. W Rozmaitościach spotkałem się z zupełnie innym myśleniem o teatrze. Z teatrem, który szukał nowego języka, nowej literatury. Z zainteresowaniem przyglądałem się temu, jak pracowali Grzegorz Jarzyna i Krzysztof Warlikowski. Współtworzyłem w jakiejś mierze wraz z nimi to, co później nazwano nowym teatrem. A jedną z moich pierwszych decyzji było wznowienie sztuki Marka Ravenhilla "Shopping and Fucking", którą przed moim przyjściem zdjęto po proteście radnych.

To dlaczego pan odszedł?

- Uświadomiłem sobie, że moja misja się skończyła. Twarzą teatru był jego dyrektor artystyczny Grzegorz Jarzyna, fascynujący, obdarzony charyzmą artysta. Ale w sprawach kierowania teatrem nasze wizje często się różniły. Przygotowaliśmy razem siedem premier, odbyliśmy kilkanaście wyjazdów krajowych i zagranicznych. W czasie mojej dyrekcji powstała baza techniczno-magazynowa teatru. Utworzona została scena kameralna. Uznałem jednak, że pora odejść. Wydawało mi się, że już wiele nie mogę pomóc. Przyszedłem, żeby pomóc Grzegorzowi Jarzynie. Pomogłem, na ile mogłem.

Teatr Powszechny jest w trudnym momencie. Jak pomóc tej scenie?

- Powszechny jest teatrem po przejściach. Z wyjątkowym zespołem, ogromną tradycją, wagą dokonań i legendą, ale ostatni okres był dla niego trudny. Mój poprzednik, Krzysztof Rudziński, obejmował dyrekcję teatru po śmierci Zygmunta Hübnera w 1989 roku, w czasie wielkich zmian politycznych i społecznych, które były także czasem poszukiwania przez teatr w Polsce nowej tożsamości i racji istnienia. Przeprowadził Teatr Powszechny przez ten trudny czas i przez wiele lat odnosił sukcesy. Dopiero ostatnio zdecydował się na pewien eksperyment, który rozegrał się na oczach publiczności, i coś zaczęło zgrzytać. Dlaczego? Moim zdaniem zlekceważono to, co jest siłą tego teatru, jego kapitałem.

A co jest pana zdaniem siłą Powszechnego?

- Przede wszystkim pewne standardy współpracy w zespole, tradycja i marka teatru, w którym jest wiele z inteligenckiego etosu, na który składają się m.in. istotność wypowiedzi, poziom dyskursu, odpowiedzialność za słowo i szacunek dla partnera, którym przede wszystkim jest publiczność. Tych wartości będę się trzymał jako dyrektor, dodając do tego odrobinę świeżego powietrza. Ale nie będzie to terapia szokowa. Można dokonać przewrotu, ale nie ma gwarancji, że w ten sposób coś osiągniemy. Próbowano to zrobić w poprzednim sezonie. Będę starał się łączyć doświadczenie zapewniające bezpieczeństwo pracy artystycznej teatru z otwartością na to, co nowe, ale w sposób wyważony.

A ten wyważony sposób to? Jakie premiery pan zaproponuje, których reżyserów zaprosi pan do współpracy?

- Pracujemy nad repertuarem. Chciałbym, aby w naszym teatrze pracowali reżyserzy różnych pokoleń. Nie mogę jeszcze podać tytułów i nazwisk. Moja lojalność wobec zespołu nie pozwala mi ujawniać prasie tego, o czym nie wiedzą aktorzy. Tak rozumiem swoje dyrektorowanie, że jestem partnerem moich kolegów, z którymi chcę się najpierw podzielić swoimi planami.

To co pan może zdradzić?

- Że do działu literackiego pozyskałem dwóch partnerów - świetnych dramaturgów reprezentujących różne pokolenia - Wojciecha Tomczyka i Michała Walczaka. Wspólnie pracujemy nad repertuarem, szukamy tematów, pewne teksty poddajemy swoistemu liftingowi. Może oni coś napiszą dla naszego teatru. Musimy działać szybko, bo trzeba odnowić repertuar.

A co z zespołem aktorskim? Kilka osób mówiło, że odchodzi. Odszedł np. Rafał Królikowski.

- Tak, Rafał Królikowski odszedł kilka miesięcy temu, ale mam nadzieję, że nie na zawsze. Odszedł też Mariusz Benoit, nad czym bardzo ubolewam.

Pana kandydatura na dyrektora Powszechnego była chłodno przyjęta przez media.

- Rzeczywiście nie jestem noszony przez media na rękach, ale to może i dobrze. Odbieram to jako wyczekiwanie. Czy mu się uda? Zresztą sam jestem ciekaw. Jeśli zobaczę, że sobie nie radzę, odejdę.

Ostatnie lata współpracował Pan z ratuszem, wspólnie z miastem organizował Pan wystawy patriotyczne.

- Całe moje zawodowe życie związane jest z teatrem. W ostatnich latach, od czasu do czasu realizując przedstawienia w teatrach, pracowałem w ratuszu, prowadząc m.in. promujące Warszawę wystawiennicze projekty edukacyjno-historyczne o istotnym międzynarodowym znaczeniu - jako kurator, współautor i reżyser.

Do Teatru Powszechnego wróciłem po 20 latach, aby podzielić się swoimi doświadczeniami. Zygmunt Hübner był moim profesorem, ja pracowałem w jego teatrze, byłem jego asystentem, pod jego kierunkiem przygotowywałem przedstawienie dyplomowe. Do dziś zostało mi coś takiego, że ilekroć podejmuję jakąś decyzję, zastanawiam się, co pan Zygmunt zrobiłby w określonej sytuacji.

Co by pan zrobił, gdyby za pana dyrekcji w Teatrze Powszechnym pojawiła się gdzieś pod stołem kartka-manifest obrażająca patrona?

- Jestem przekonany, że nie znajdę takiej kartki. Wśród osób, które zapraszam do współpracy, nikt nie zdobyłby się na coś takiego. Cenię ludzi, którzy mają swoje poglądy, ale uważam, że w Teatrze Powszechnym na pewne zachowania nie ma miejsca.

Mówi się, że Teatr Powszechny Zygmunta Hübnera był to teatr polityczny. I że takim powinien być dzisiaj. Uważam takie przekonanie za daleko idące uproszczenie. Wtedy, w czasach PRL-u, nasza rzeczywistość była czarno-biała, opinia publiczna skrajnie spolaryzowana. Każdy głos w obronie podstawowych wartości lub choćby zdrowego rozsądku był gestem politycznym. Dzisiaj mamy wolność, dzisiaj teatr polityczny musiałby być teatrem konkretnej opcji politycznej, a przed tym się bronię. Moim zdaniem Teatr Powszechny Zygmunta Hübnera był teatrem, który, badając kondycję moralną człowieka, poddawanego często presji politycznego i społecznego kontekstu, wyrażał brak zgody na fałsz, niegodziwość i nieprawość. Chciałbym do tego wrócić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji