Artykuły

W "Dynastii" też gralem

- Na trzecim roku zagrałem Hamleta, Chlestakowa. Grałem dużo, dostawałem nagrody, skończyłem szkołę, Gustaw Holoubek zaangażował mnie do Teatru Ateneum. Uznałem, że życie jest piękne i że już takie będzie zawsze. Wtedy przyszła pustka. Z różnych powodów nie miałem czego grać. Zaliczyłem pierwszy w życiu zjazd - aktor Teatru Narodowego WOJCIECH SOLARZ rozmawia z ELLE.

Ludzie się z niego śmieją i on to lubi. Tak zarabia na życie. Wojciech Solarz to wielki talent komediowy i wierny mąż aktorki Kamilli Baar. Gra główną rolę w"U Pana Boga w ogródku" i trochę pozuje na wiecznego chłopca. Czy można z nim poważnie porozmawiać? Spróbujmy.

ELLE Urodził się Pan w wyjątkowym dniu. Został "wyróżniony" już na samym początku swojego życia.

WOJCIECH SOLARZ No tak, 13 kwietnia, w Wielki Piątek - raczej niebanalna data. Takie zestawienie zdarza się raz na 11 lat. Podobno to najbardziej pechowy dzień w roku (śmiech). Ale moi rodzice nie byli i nie są przesądni, więc się nie martwię. Poza tym w tym samym dniu urodził się też Samuel Beckett, tyle że sto lat temu. Mamy nawet na ścianie jego portret, a właściwie ogromny plakat z Teatru Narodowego. Oprawiony w ramę, za szybą. Kiedy odbija się od niego światło, trochę nas straszy. Jest demoniczny. Przeszywa swoim przenikliwym wzrokiem, który przewierca człowieka na wylot i odkrywa wszystkie mroczne tajemnice. To stresujące. Mamy z Kamillą już tego trochę dość i chcemy go zdjąć.

ELLE W Krakowie widziałam przedstawienie według jego jednoaktówek. Tytuł znaczący "Urodził się i to go zgubiło". Chciałby Pan dostać drugą szansę?

W.S. (śmiech) Chyba nie. Wydaje mi się, że tak, jak jest, jest OK. Wpadam w doły, potem się z nich wygrzebuję, ale myślę, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Czuję się już w miarę spokojnie, bo wiem, czego chcę. Idę do przodu, powoli, ale jednak się posuwam. Trochę mi to zajęło czasu, nie ukrywam, ale miałem strasznie szczęśliwe dzieciństwo.

ELLE To balast? Bo zabrzmiało jak skarga.

W.S. Nie, bo takie dzieciństwo dało mi poczucie, że mogę wszystko. Z drugiej strony trwało zbyt długo, bardzo ciężko było mi się z nim rozstać. Właściwie do końca studiów siedział we mnie raczej dzieciak niż dorosły mężczyzna, którym - przynajmniej teoretycznie - powinienem się wtedy już stać.

ELLE Jak wygląda "strasznie szczęśliwe dzieciństwo" we wspomnieniach 28-letniego już mężczyzny?

W.S. Jak podwarszawski Michalin, przedwojenna miejscowość letniskowa. Piękne stare wille w pachnących ogrodach, sosnowe lasy, łąki. Wszystko, co uwielbiają mali chłopcy. Klimat jak z mojego ulubionego filmu "Cinema Paradiso". Gdzieś w tym wszystkim był dom mojej babci, a obok "solarzówka", czyli dom, który mój tata buduje dokładnie od 1983 roku. Tato jest bardzo twórczym człowiekiem, więc nieustannie coś dobudowuje, zamurowuje, burzy, poprawia. Ale wokół wciąż są chaszcze, dzikość, stosy drewna, kadź ze smołą, pod spodem pełno piwnic i dobudowywanych zakamarków. Z kuzynem, moim rówieśnikiem, snułem się po okolicy i tworzyliśmy swoje własne światy.

ELLE Na czym to polegało?

W.S. Rodzice dali mi nieprawdopodobną wolność. Nie było żadnej dyscypliny, żad- I nych rygorów. Wieczna radość i wieczna zabawa. Namiętnie oglądaliśmy amerykańskie seriale, które potem w polskiej wersji toczyły się na naszym podwórku. Ja byłem Cristal - bez żadnych podtekstów, Karol - Blackiem, a kuzyn Maciek - Alexis. Odgrywaliśmy też sceny z "Robin Hooda", "Shoguna" i "Tylko dla orłów". Potem nadszedł czas tenisa. Mama kolegi zza płotu załatwiła nam kort w środku letniska. Graliśmy z kuzynem non stop po 14 godzin dziennie. Kiedy nabraliśmy jako takiej wprawy, postanowiliśmy zorganizować turniej. Chodziliśmy od domu do domu, namawiając sąsiadów, żeby wzięli w nim udział. Była to bardzo naciągana impreza, bo przecież nikt z nich w tenisa nigdy nie grał! Ale udało się. Zebrała się całkiem spora grupa zawodników, najstarszy miał chyba z 50 lat. Każdy wpłacił wpisowe na pulę nagród. I Wygraliśmy i za całe wpisowe kupiliśmy sobie zasłużone nagrody.

ELLE Wtedy wróżyłabym Panu karierę tenisisty albo bukmachera.

W.S. Całą podstawówkę kopałem jeszcze ' w piłkę, chodziłem do szkoły muzycznej, więc jakbym się zastanowił, kim wtedy chciałem być, to na pewno po kolei: piłkarzem, pianistą, tenisistą, gitarzystą. Ale do niczego nie byłem przekonany do końca. Kiedy marzyłem żeby zostać tenisistą, jeździłem na korty i patrzyłem na prawdziwych, profesjonalnych zawodników. Imponowali mi, zazdrościłem im, ale z drugiej czułem, że oni w tym wszystkim są jakoś uwięzieni. Po tenisie nastąpiła silna fascynacja muzyką. Całą podstawówkę grałem na pianinie, więc postanowiłem, że zostanę....

ELLE Wielkim pianistą?

W.S. Gitarzystą, założę własny zespół.

ELLE Jak to się stało, że w końcu trafił Pan do szkoły teatralnej na wydział komediowy?

W.S. Zaczęło się przez przypadek, w szkolnej stołówce. To był czas składania papierów na uczelnie, koledzy przynosili broszury o różnych kierunkach. Ktoś wyciągnął informator o szkole teatralnej, a inny skomentował, że tam to tylko Solarz mógłby się dostać. Pewnie dlatego, że zawsze robiłem za klasowego błazna. Wtedy po raz pierwszy zwróciłem na tę szkołę uwagę. Koleżanka z równoległej klasy też chciała tam zdawać, więc zaczęliśmy rozmawiać o egzaminie wstępnym. Opowiadała, że na przykład trzeba zagrać... mleko. Byłem przerażony, dopóki nie dodała, że chłopak, który dostał to zadanie już zdał! Wie Pani jak to mleko zagrał?

ELLE Nie mam pojęcia!

W.S. Komisja siedzi za długim stołem, on stoi przed nią, milczy i nagle wychodzi z sali. Wraca po 15 sekundach i mówi: "Mleko właśnie wykipiało". Pomyślałem, że w tej szkole może mnie spotkać coś, co mnie zaskoczy. Że będę mógł wypłynąć na szerokie wody, a nie siedzieć całe życie w swoim bajorku.

ELLE Szkoła pomogła Panu szybko wydorośleć?

W.S. Nie od razu. Najpierw miałem poczucie, że Michalin zamieniłem na Miodową, znowu przedłużono mi dzieciństwo. Na pierwszym roku robiliśmy etiudy bez słów. Kompletnie abstrakcyjne, od czapy. W stylu, udaję, że biegnę w grocie, spada mi na głowę piłka do koszykówki i wtedy zakochuję się w księżniczce, która wyłania się z rafy koralowej. Uwielbiałem to, bez wstydu wskakiwałem na kanapę i grałem. Dla mnie teatr to była zabawa. Moi koledzy byli zażenowani, zawstydzeni, chcieli mówić o dojrzałych emocjach i grać Czechowa. Ja tego w ogóle nie rozumiałem. Paradoksalnie pierwszy raz zobaczyłem, co to jest aktorstwo dramatyczne, kiedy Kamilla na pierwszych zajęciach z wiersza mówiła "Być albo nie być". Dotarło do mnie, że w teatrze można też mówić prawdę, taką od siebie.

ELLE To był ten przełom?

W.S. Początek przełomu. Na trzecim roku zagrałem Hamleta, Chlestakowa. Grałem dużo, dostawałem nagrody, skończyłem szkołę, Gustaw Holoubek zaangażował mnie do Teatru Ateneum. Uznałem, że życie jest piękne i że już takie będzie zawsze. Wtedy przyszła pustka. Z różnych powodów nie miałem czego grać. Zaliczyłem pierwszy w życiu zjazd. Trwał dwa lata, może nawet więcej. W lipcu, rok po szkole, miałem najsilniejsze egzystencjalne lęki. Wreszcie przestałem być dzieckiem. Zobaczyłem, że jest życie i śmierć, że coś ma sens, a coś innego go nie ma. Bawię się i jakoś mi to życie wychodzi, ale są też ludzie, którym się nic nie udaje. W końcu i ja to odczułem. Zgubiłem sens, kompletnie nie wiedziałem, po co to wszystko. To był najważniejszy, przełomowy moment w moim życiu.

ELLE Dojrzał Pan, uodpornił się. A mówią, że aktorstwo to zniewieściały zawód. W.S. Myślę, że takie nastały czasy. Kiedyś wszyscy chcieli być natychmiast mężczyznami, dziś chcą być wiecznie chłopcami. Jest taka dobra książka Nahacza "84" - to o nas. Tu coś zaćpam, tu pobiegam nago w parku, ale wieczorem jestem u mamusi, wykąpany, jem kolacyjkę, którą na tacy przed telewizor mi mamusia przyniosła. W ciągu dnia szalejesz, wieczorem wracasz do mamy. To choroba pokolenia - wszystko polizać po wierzchu. Najważniejsze to być wolnym, nonszalanckim, z pieniędzmi - od mamusi i tatusia najczęściej. Nie dorosnąć, nie wiązać się na zawsze z nikim. Najlepszy związek to taki na luzie, tymczasowy, bez odpowiedzialności.

ELLE Pan się ożenił. Z poczucia odpowiedzialności, z obowiązku?

W.S. Spotkałem prawdziwą miłość.

ELLE Bardzo szybko ją Pan spotkał.

W.S. W czasie egzaminów do szkoły teatralnej. W autobusie, gdzieś pomiędzy Nowym Światem a Miodową. Była ubrana na biało i piękna. Patrzyłem na nią tak intensywnie, że to zauważyła. Wysiedliśmy razem. Nie miałem pojęcia, że też zdawała do szkoły, więc spokojnie szedłem za nią. Wtedy się wystraszyła i zaczęła biec. Dużo później się dowiedziałem, że Kamilla wzięła mnie wtedy za złodzieja. Drugi raz spotkaliśmy się po ostatnim etapie egzaminów. Wszyscy siedzieliśmy na schodach, wystraszeni, spięci, obgryzaliśmy palce. Kamilla krążyła pomiędzy nami, nuciła melodie z seriali, znienacka celowała palcem i pytała - a z czego to jest? Wszystkich psychicznie rozwalała, ale ja byłem zachwycony. To jej zachowanie nie było szkolne, banalne. Była inna, twórcza, inspirująca. Zawsze szukałem miłości na całe życie i wierzyłem, że ją znajdę. Udało się, jesteśmy razem osiem i pół roku. Bywa ciężko, ale wiem, że to jest ta miłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji