Lęki niedojrzałych
Michał Walczak - nowy talent w polskim dramacie. Ma 24 lata i wygląd bywalca klubowych imprez. Nosi się niedbale, w barze zamawia piwo, nie używa skomplikowanych terminów. Można go spotkać w kinie i w nocnym autobusie. Nie porwał go wyścig szczurów.
A mogło być inaczej. Kiedy pod koniec lat 90. Michał Walczak przyjechał do Warszawy z Sanoka, jego celem były studia ekonomiczne w Szkole Głównej Handlowej i kariera co najmniej prezesa banku, jeśli nie ministra finansów. Dzisiaj byłby początkującym maklerem giełdowym.
Ale student SGH Walczak wcześnie odkrył, że bardziej od problemów rynku finansowego interesuje go kino i teatr. Po dwóch latach ekonomii złożył papiery na reżyserię w Akademii Teatralnej. Nie dostał się, ale przyjęto go na wydział wiedzy o teatrze. Przez rok książki o Bogusławskim i Schillerze czytał na zmianę z podręcznikami ekonomii, aż w końcu przy drugim podejściu zdał na wymarzoną reżyserię.
I tu jeszcze raz zaskoczył wszystkich: na pierwszym roku odkrył w sobie dramaturga. W ciągu jednej nocy napisał sztukę "Piaskownica", która wygrała konkurs "My na progu nowego wieku", została opublikowana w "Dialogu" i wystawiona w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Kolejny tekst - "Podróż do wnętrza pokoju" - zdobył w 2002 r. nagrodę publiczności w konkursie Radom Odważny, a rok później nagrodę na konkursie warszawskiego stowarzyszenia Drama. Walczaka okrzyknięto nowym talentem w dramaturgii, posypały się propozycje od reżyserów i tłumaczy. Redakcja "Dialogu" tak się zapaliła do nowego autora, że w czerwcowym numerze opublikowała jego kolejny tekst "Rzeka", choć nie był jeszcze skończony.
Ostatni weekend przypieczętował pozycję Walczaka: w dwóch prestiżowych warszawskich teatrach odbyły się premiery jego dwóch sztuk - "Podróż..." wystawił Garaż Poffszechny przy Teatrze Powszechnym, a "Piaskownicę" - Teatr Narodowy. Takiego festiwalu w stolicy nie miał jeszcze żaden polski dramaturg.
Gry z literaturą
Skąd się wzięła błyskawiczna kariera Walczaka? Chyba nie tylko z pustki w polskiej dramaturgii u progu nowego wieku. Razem z Walczakiem pojawiło się w ostatnich sezonach kilkunastu nowych autorów, takich jak Paweł Sala, Krzysztof Bizio czy Marek Modzelewski, którzy startowali na tych samych konkursach. Ale żaden nie został tak utytułowany jak autor "Piaskownicy".
Walczaka wyróżnia na ich tle przywiązanie do literackiej formy. Nie interesuje go teatr faktu oparty na autentycznych historiach. Lepiej czuje się w rzeczywistości fikcyjnej: jego pierwsza sztuka przedstawia dwoje dorosłych ludzi, którzy bawią się w piaskownicy jak dzieci. Dziecięce zabawy są metaforą dojrzałego związku między kobietą a mężczyzną, który rodzi się, przeżywa apogeum i rozpada.
W "Rzece" całkowicie fikcyjny jest punkt wyjścia: w miasteczku pewnego dnia wysycha rzeka, co zmienia bieg życia mieszkańców. W "Podróży..." odwrotnie: punktem wyjścia jest realistyczna historia: trzydziestolatek Skóra pragnie rozpocząć dojrzałe życie, w tym celu wyprowadza się z akademika do wynajętej kawalerki. Ale akcja rozgrywa się jednocześnie na dwóch planach - rzeczywistym i urojonym. W pierwszym bohater wynajmuje mieszkanie, szuka pracy, rozstaje się z dziewczyną, przeżywa depresję. W drugim rozmawia z istniejącym tylko w jego wyobraźni Judaszem, widzi rodziców połączonych w jedną osobę Ojcomatki, ma wizję ulicy biegnącej przez środek pokoju. Obie rzeczywistości rozchodzą się coraz bardziej, aż do całkowitego rozbicia świadomości bohatera.
Pokolenie podszyte lękiem
Polski teatr uwielbia podobne gry literackie, wyrasta przecież z XIX-w. dramatu poetyckiego i XX-w. teatru absurdu, stąd zainteresowanie sztukami, które eksponują teatralność i umowność. Recenzenci sporządzili nawet listę literackich powinowactw u Walczaka, którą otwierają Różewicz i Gombrowicz. Dramaturg zdecydowanie odrzuca porównania, w programie do "Podróży..." twierdzi, że "wszystkie te nawiązania pojawiły się samoistnie". Dopytywany o dialog z tradycją podaje z ironią przykład polskiego kina, które prowadzi dialog z Gombrowiczem i Sienkiewiczem ze znanym skutkiem.
Tak naprawdę bowiem nie odniesienia literackie przyciągają uwagę do jego sztuk, ale ich temat, którym jest niedojrzałość. Bohaterowie "Piaskownicy" i "Podróży..." to ludzie na granicy dorosłości, ogarnięci lękiem przed zewnętrznym światem, przed którym kryją się w piaskownicy, w wynajętym pokoju albo w świecie urojeń. Walczak pisze o lęku przed nieznaną i wrogą rzeczywistością. Złoty, bohater "Podróży...", w ten sposób namawia kolegę, aby nie wyprowadzał się z akademika: "Stary, przecież ty masz dopiero trzydzieści dwa lata... Jesteś dziecko jeszcze... i sam chcesz mieszkać? Wiesz, co Tołstoj powiedział? Że samotność zabija... Czy coś takiego".
Jest to paradoks: po autorze z pokolenia zdobywców świata, którzy już na studiach podejmują pierwszą pracę, spodziewalibyśmy się innej diagnozy. Walczak odkrywa w zdobywcach zastraszone, pełne zahamowań dzieci, w bardzo dojrzały sposób opisuje niedojrzałość, i to jest głównym atutem tej twórczości.
Antypromocja
Niestety, po warszawskich premierach nie można powiedzieć, aby sztuki Walczaka miały szczęście do teatru. Błędem okazało się powierzenie reżyserii "Podróży..." autorowi, spektakl w Garażu Poffszechnym jest nierówny, pełen histerycznego, niekontrolowanego aktorstwa opartego na wrzasku i rzucaniu się po scenie. Nie pomogła opieka artystyczna Władysława Kowalskiego, który zaopiekował się głównie własną rolą w przedstawieniu (właściciela kawalerki Zewnętrznego), zostawiając w jej cieniu pozostałych wykonawców. W dodatku reżyser Walczak zmienił autorowi Walczakowi zakończenie i zamiast ginąć, bohater w finale wychodzi w świat, czyli na podwórko Teatru Powszechnego, jakby wszystkie jego problemy z nieprzystosowaniem były tylko złym snem.
Z kolei przedstawienie "Piaskownicy" w Narodowym w reżyserii Tadeusza Bradeckiego jest rewelacyjne, aktorzy Wojciech Solarz i Kamilla Baar balansują z talentem akrobatów na cienkiej granicy między infantylizmem a dorosłością. Cóż z tego jednak, skoro żeby obejrzeć sztukę Walczaka, trzeba najpierw zobaczyć sztukę Bradeckiego o podobnym tytule i tematyce, tyle że napisaną dwadzieścia parę lat temu. "W piaskownicy" to grafomania, jakiej nie widziałem od lat, łączy ona nieczytelne aluzje do rzeczywistości PRL-u z egzystencjalnymi złotymi myślami w rodzaju "potem nigdy nie może być teraz" czy "wszystko to jest teatr" i koszarowym humorem. Bardzo wątpię, czy po wy słuchaniu opowieści o spuchniętych, żołnierskich jajach i metafor typu "biust jak plantacja arbuzów" komukolwiek zechce się zostać na drugiej części.
Ta bardzo ciekawa forma promocji młodego dramaturga, którego albo się wpuszcza w kanał własnej reżyserii, albo łączy ze starszym, ale gorszym autorem, nie wróży dobrze twórczości Walczaka. Cała nadzieja, że jego utworami zajmą się reżyserzy z tego samego pokolenia.