Artykuły

Jestem belfrem!

Od pięciu miesięcy po pięć godzia dziennie uczy się sztuki na pamięć. Po to, by znów stanąć przed polską publicznością, zagra w monodramie Belfer! Jakim nauczycielem się okaże, ocenimy niebawem. WOJCIECH PSZONIAK (na zdjęciu)po latach spędzonych w Paryżu na dłuższą chwilę wraca do Warszawy. O życiu na maksa, swoich największych fascynacjach i co by robił, gdyby nie był aktorem, opowiada Ewie Smolińskiej-Boreckiej.

"Mieszka we Francji od 23 lat. Sukcesy odnosi jednak nie tylko na paryskich scenach. Jest podziwiany także w prestiżowych londyńskich tetrach i w Szwajcarii. Wreszcie zatęsknił do Polski i polskich widzów. Proponuje im niezwkłe spotkanie - po raz pierwszy w karierze zaprezentuje się w monodramie.

GALA: Żyje pan na maksa.

WOCIECH PSZONIAK: Nie potrafię inaczej.

GALA: Ma pan wiele fascynacji. Jedną z nich jest żona. Kiedyś powiedział pan, że jest pana największym sukcesem.

W.P.: Człowiek nie zawsze spotyka tego człowieka którego powinien spotkać. Ja miałem to szczęście.

GALA: Idylla?

W.P.: Nie jesteśmy parą idealną, zgodną we wsystkim. Nie siedzimy i nie patrzymy sobie w oczy. Nie jesteśmy jak dwa aniołki, bo ani ja, ani moja żona aniołkiem nie jest. Nie jesteśmy wptrzeni tylko w siebie - podobają mi się piękne dziewczyny. Ale życie we dwoje to coś większego. To również związek dwojga bratnich dusz. Jeseśmy nastawieni na siebie. Może to wynika także z tego, że nie mamy dzieci? Ale pamiętam, co powiedział do młodej pary ksiądz Niewęgłowski na ślubie mojego bratanka: - I odtąd będziecie dla siebie najważniejsi. Nawet kiedy się urodzą dzieci. Bo dzieci dostaniecie od Pana Boga w depozyt. One kiedyś odejdą.

GALA: Aby taki związek między kobietą a mężczyzną był silny i prawdziwy, to wymaga chyba wiele pracy.

W.P: Rzeczy wartościowe, ważne, prawdziwe wymagają wysiłku, żeby trwały. Żyjemy w świecie, w którym męka czy trudność jest uważana za fatum, za coś, co nie powinno się zdarzyć. A życie składa się z rzeczy przyjemnych i z tego, co jest trudne, skomplikowane. Ale tylko tak przeżywając życie, można je zgłębić. Człowiek, który nie przeżył bólu i przykrości, faktycznie nie wie czym jest życie.

GALA: Wielu mężczyzn swój sukces zawodowy czy arrytyczny potwierdza w ten sposób, że zmienia żonę, nigdy nie miał pan takiej pokusy?

W.P.: Nie. My się tak rozumiemy, tak uzupełniany, że jest to wartość bezcenna.

GALA: Kiedyś powiedział pan, że nie musi być aktorem do końca życia. Ale wciąż pan nim jest. Aktorstwo to zpewne pana kolejna fascynacja.

W.P.: Nie tylko fascynacja. Sztuka aktorska to sposób myślenia o życiu, o świecie, o ludziach. Nie być twórcą w aktorstwie, przemykać się przez jakiś sitcomy, to głupie zajęcie. Nie każdy, kto występuje na scenie czy w telewizji, jest aktorem. Mam na myśli wysoką sztukę aktorską. To jest dar, móc spotkać się z takim światem, do tórego zwykły człowiek nie ma dostępu. Scena to jest miejsce, gdzie spotyka się drugiego człwieka: Hamleta, Otella, Desdemonę. Gdybym był inżynierem, nie miałbym szansy na takie potkania. Sztuka aktorska jest fascynująca, bo nikt poza aktorem nie ma możliwości wejść w dugiego człowieka. Nawet psychiatra i psycholg. Ja dotykam tego człowieka od wewnątrz.

GALA: A nie po prostu odgrywa go pan?

W.P.: Nikogo nie odgrywam. Czy można na przykład odegrać Korczaka? To niemożliwe. Trzeba w sobie uruchomić coś takiego, co nazwałbym duchowym połączeniem. Trzeba stworzyć taką sytuację, w której aktor stałby się tym człowiekiem. Miałem w swoim życiu kilka takich przygód, np. Robespierre w Sprawie Dantona, Moryc Welt w Ziemi obiecanej, Wierchowieński w Biesach Sztukę aktorską można porównać do podróży w głąb siebie; ja te postaci znajduję w sobie, staję się nimi. Tak było z Korczakiem.

GALA: Teraz pracuje pan nad monodramem Belfer! Jean-Pierre'a Dopagne'a.

W.P.: Od pięciu miesięcy po pięć godzin dziennie uczę się tekstu na pamięć. Belfer! trwa półtorej godziny, to bite 32 strony tekstu! Uczenie się go wymaga ogromnego wysiłku. To fascynujące, ale niezwykle trudne.

GALA: Będzie to pana pierwszy monodram. Uważał pan kiedyś, że bez partnera nie istnieje pan na scenie. Co się zmieniło?

W.P.: Od tego czasu minęło parę lat. Pomyślałem: a może i ja bym spróbował sam stanąć na scenie? Chociaż dla mnie partner wciąż jest niezwykle ważny. Przywiozłem Belfra! z Paryża. Otworzy nowy Kino-Teatr Bajka w Warszawie.

GALA: Dlaczego wybrał pan Belfra!?

W.P.: Bo ta sztuka jest w pewnym sensie apoteozą teatru, apoteozą aktora. Nauczyciel, jak aktor, też staje przed widownią.

GALA: Gdyby pan żył wyłącznie własnym życiem, a nie życiem swoich postaci, to byłoby za mało ekscytujące?

W.P.: Dla mnie czymś niesłychanie cennym jest relacja między człowiekiem a człowiekiem. Nieżyjący już malarz Balthus powiedział, że prawdziwa sztuka dotyka wiary, Pana Boga. Że te rzeczy gdzieś się spotykają i to jest fascynujące. Gdybym nie był aktorem, to musiałbym znaleźć coś, co by mnie fascynowało. Może bym się wspinał na Mount Everest, bo kiedyś chciałem być alpinistą. Może bym żeglował, bo kiedyś żeglowałem. Może bym latał na szybowcu, bo kiedyś to robiłem, albo skakał ze spadochronem. A może zamieszkałbym w Kalkucie... Może...

GALA: Czy podróże są pana fascynacją?

W.P.: Dużo podróżuję, ale nie jestem zwiedzaczem, turystą. Moje podróże wiążą się z filmem, z pracą w teatrze. Jedynie dla Wenecji robię wyjątek. To miasto uwielbiam. Lubię tam poleżeć na Lido, pochodzić po restauracjach, popatrzeć na piękne uliczki, pałace i place. Gdybym nie był aktorem i nie jeździł tak często po świecie, może brakowałoby mi podróży.

GALA: Lubi pan otaczać się pięknem, dziełami sztuki. Sztuka stała się pana fascynacją?

W.P.: Dla mojej matki to było niesłychanie ważne, żeby na ścianie wisiał obrazek, żeby w wazonie były kwiaty, żeby stół był pięknie nakryty, żeby wyeksponowane były te cenne przedmioty, które udało się ocalić sprzed wojny. To właśnie z domu rodzinnego wynosi się wrażliwość. Lubię współczesne malarstwo i zbieram obrazy, które mnie fascynują. Ale robię to w sposób naturalny, nie uważam się za kolekcjonera.

GALA: Znana jest pana pasja do gotowania. Kuchnia to kolejna pana fascynacja?

W.P.: Tak. Zainteresowała mnie nią matka. Przed wojną w naszym domu była kucharka, ale po wojnie za gotowanie musiała się wziąć moja matka. Okazało się, że robi to bardzo dobrze. Jako najmłodszy z synów spędzałem z nią dużo czasu, także w kuchni. Ona gotowała, a ja pod jej bacznym okiem ćwiczyłem grę na skrzypcach. Musiałem też próbować wszystkich potraw, doradzać, czego trzeba dodać. Nie znosiłem tego. Ale kiedy matka zachorowała i nie mogła sama gotować, ja pod jej dyktando przygotowywałem posiłki. I polubiłem to.

GALA: Pana pierwsza samodzielna potrawa?

W.P.: Karp po żydowsku. Byłem wtedy studentem szkoły teatralnej w Krakowie, mieszkałem w akademiku. Kupiłem nawet rondel, żeby przyrządzić tego karpia. Potrawa nie wyszła, ale porażka mnie nie zniechęciła. We Francji, gdzie uwielbiają jeść i gdzie kultura jedzenia jest wysoka, moja fascynacja kuchnią rozkwitła. Wydałem książkę kucharską Wojtek Pszoniak & Company, czyli Towarzystwo Dobrego Stołu. Lubię wymyślać potrawy, eksperymentować. Dla mnie gotowanie jest ucieczką. Kiedy myślę o nowej roli, uciekam do kuchni, tak jakbym pojechał na narty.

GALA: Pół wieku temu, jako 13-letni dobosz w jednostce wojskowej w Gliwicach stanął pan na wzgórzu, spojrzał na port w Łabędach i powiedział sobie: - Chcę być szczęśliwy.

W.P.: Po roku służby w wojskowej orkiestrze jako 13-latek zrozumiałem, że wojsko to nie jest moje miejsce. Byłem wtedy najbardziej samotnym chłopcem na świecie. Mój ojciec umarł, matka, która wcześniej nigdy nie pracowała, nie mogła znaleźć pracy. Nie przyjęli mnie do liceum, bo byłem inny, niepokorny. To był czarny okres w moim życiu. Chciałem popełnić samobójstwo. Kiedy stałem tak na tym wzgórzu, nie wiedziałem jeszcze, czego chcę, ale wiedziałem, czego nie chcę. Wiedziałem, że muszę znaleźć swoją drogę. Bardzo długo i mozolnie jej szukałem. Może gdyby nie te trudności, dziś byłbym zupełnie innym człowiekiem. Co innego znaczyłoby dla mnie cierpienie, los człowieka, tajemnica życia. Ale Pan Bóg pozwolił mi to przeżyć, żebym dziś był właśnie taki, jaki jestem.

GALA: Pragnienie dobosza się spetniło?

W.P.: Tak, myślę, że jestem szczęśliwy, jeśli chodzi o spełnienie mojego życia. Nie czuję się jednak szczęśliwy, kiedy patrzę na tragedie, potworności, które się dzieją wokół mnie.

GALA: Mimo nieszczęść i trudności udało się panu zachować w sobie coś z chłopca. Po Paryżu często mknie pan na hulajnodze jak nastolatek.

W.P.: Człowiek jest tak długo młody, jak długo coś go fascynuje. Myślę, że młodość - poza fizycznością - polega na tym, że człowieka interesuje świat, że wciąż chce coś robić, że jest twórczy, że widzi sens życia. Na przykład Józef Czapski, którego znałem, do końca życia był młodzieńcem.

GALA: Boi się pan, że któregoś dnia się pan obudzi i stwierdzi, że tego chłopca w panu już nie ma?

W.P.: Nie, bo on nie ma gdzie uciekać".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji