Artykuły

Trudna pasażerka

Gdy w roku 1969 GOŁDA TENCER została aktorką Teatru Żydowskiego w Warszawie, rodzice przyjeżdżali na wszystkie jej przedstawienia. Na widowni ojciec nachylał się ku przypadkowym sąsiadom. - To moja córka - szeptał, wskazując na scenę. - Ta ładniejsza!

Kolekcja skarbów rodzinnych Gołdy Tencer przypomina przedwojenną reklamę: 'Tu się naprawia maszyny do pisania, rowery i wszystko'. Laurki dla mamy, butelka bolsa z pozytywką, prezent dla ojca z Peweksu. Legitymacja harcerska z przysięgą socjalistycznej ojczyźnie. W pamiętniku pod datą 13 marca 1962 roku zapisała, iż mecz w dwa ognie klas VI i VIII zakończył się wynikiem 3:1; kapitanem zwycięskiej drużyny była Renia Słomka. Przechowuje pierwszy mundurek szkolny oraz śpioszki syna Dawida. Nie wyrzuca żadnych listów, wierszyków, zasuszonych kwiatów, lalek. Zastąpiły jej dziadków, ciotki, kuzynów, których nie zna nawet z fotografii.

Dieta i wróżbita

'Odchudzać się to wielki trud, lecz jeśli kiszki skręca głód, to na to też dla pani radę mam!' Na zapleczu Teatru Żydowskiego trwa próba piosenek kabaretowych o jedzeniu, które Gołda zaśpiewa z bratem Januszem. To jeden ze 125 punktów Festiwalu Singerowskiego, który potrwa od 2 do 9 września. Przećwiczyła 'Czulent' Ryszarda Marka Grońskiego, przeszła do 'Diety' Mariana Hemara: 'Niech pani w nocy na wszelki wypadek do łóżka weźmie pudło czekoladek, bułkę z szynką i rolmopsem albo pajdę chleba z klopsem, albo dwie - niech pani w nocy żre'.

- Moja życiowa piosenka - mówi, odchodząc od mikrofonu. - Zawezmę się, schudnę 23 kilo, potem 25 przytyję. Wszystkie stresy zajadam. Kiedyś w nocy skradam się po schodach do lodówki - a tam wiszą kajdanki. Syn założył!

22-letni Dawid jest jej oczkiem w głowie. Idzie w ślady rodziców, ukończył reżyserię filmową w Londynie.

- Wynajęłam stumetrowe mieszkanie mamy na Koszykowej, zapracowało na edukację syna.

Długo nie miała dziecka, poszła nawet do modnego wśród aktorów wróżbity. 'Podaj mu datę swego urodzenia i godzinę, wszystko, co powie, sprawdza się na sto procent' - twierdzili koledzy.

Wróżbita pomnożył daty, podzielił przez godziny, wydał bezlitosny werdykt. Wróciła do domu, spotkanie odchorowała. Po dwóch tygodniach okazało się, że jest w ciąży.

- Ciągle żałuję, że nie wybrałam się do tego wróżbity kilka lat wcześniej. Może miałabym więcej dzieci?

Szmul ucieka

- Szlojme, szluf szojn! Szluf! Szlamku, śpij już, śpij - szeptała matka, gładząc ojca po twarzy.

Ojciec krzyczał po nocach i Gołda z Januszem pędzili do sypialni rodziców, aby go zbudzić. Nigdy nie opowiadał, co mu się śniło, ani o tym, co przeżył. Wiedzieli tylko, że wywieziony ostatnim transportem z getta warszawskiego do Auschwitz po ośmiu miesiącach trafił do Mauthausen, gdzie doczekał wyzwolenia. W 1948 roku przez Włochy wrócił do Polski - szukać grobów, jak mówił.

- Rodzice poznali się po wojnie, urodziłam się w Łodzi, mieszkaliśmy przy Próchnika 28. Ojciec był kaletnikiem, robił torby z dermy i plastiku z takim śmiesznym zapięciem. Okropnie niegustowne!

'Nalewki sprzedawały koronki, wyroby galanteryjne i pończosznicze. Gęsia handlowała manufakturą moskiewską i łódzką. Franciszkańska skupowała radomską skórę. Grzybów handlował żelazem' - pisał o przedwojennej Łodzi publicysta Bernard Singer.

Warsztat Szmula Tencera był przy Próchnika 12. Elegantki łódzkie gardziły wytłaczanym plastikiem, ale do niewielkiej pracowni walili hurtownicy z prowincji. Szmul, niewysoki, łysy, z pokaźnym brzuszkiem, budził się o czwartej rano i szedł do pracy. Obiad dzieci zanosiły mu w menażkach, do domu wracał o 22. Mieli 120-metrowe mieszkanie i pierwszy w kamienicy telewizor - rubin kupiony od repatriantów z ZSRR. ('O, tu na zdjęciu stoi przykryty serwetką, aby się nie przeziębił'). Pierwszy samochód, blaszankę IFA 9, matka skasowała już podczas jazdy próbnej do Pabianic.

- Ojciec naprawdę nie musiał harować od świtu do nocy. Myślę, że w ten sposób uciekał od wspomnień. Widzę go, jak grzeje się przy kaflowym piecu. Ręce założone do tyłu, nieobecny wzrok.

Gdy w roku 1969 Gołda została aktorką Teatru Żydowskiego w Warszawie, rodzice przyjeżdżali na wszystkie jej przedstawienia. Na widowni ojciec nachylał się ku przypadkowym sąsiadom. - To moja córka - szeptał, wskazując na scenę. - Ta ładniejsza!

Umarł w roku 1971 na raka. Wiele lat później odnalazł Gołdę zamieszkały w USA przyjaciel ojca z dzieciństwa spędzonego w Łukowie. Opowiedział, że ortodoksyjni Lejb i Gołda Tencerowie prowadzili tam sklep kolonialny. Wierzyli, iż Żydzi są narodem wybranym, synów posyłali do chederu z nadzieją, że któryś zostanie rabinem. Szmul w tajemnicy przed rodzicami wyjeżdżał do Warszawy. Pejsy chował pod kapeluszem, wiszące cyces wkładał pod pasek spodni. Otwarł w stolicy sklep bławatny przy Gęsiej, ożenił się, na świat przyszła córka.

- Po wojnie, którą przeżył tylko on i młodszy brat, ojciec zwątpił w Boga. Nigdy nie przestąpił progu synagogi - mówi Gołda.

Zawód: mama

Babcia stawiała na rozpalonej płycie garnki z kamieniami. Kamienie podskakiwały we wrzątku, udając przed wścibskimi sąsiadkami kartofle. Było to na Bałutach, w dzielnicy żydowskiej biedoty. W rodzinie Jankiela i Rudy Rubinowiczów i ich dzieci - Soni, Arona, Icka i Szlamka - jedyną ucztą była szabasowa kolacja z czulentem.

- Po wybuchu wojny uciekli do ZSRR, wywieziono ich do Republiki Komi. Dziadek Jankiel umarł, mama jako 13-latka rąbała drzewo na 30-stopniowym mrozie, ale przeżyła. Po powrocie do Polski jej bracia wyemigrowali do Izraela. Babcia Ruda pojechała za nimi w latach 50.

Sonia Tencer była typową żydowską mamełe - zawodową matką i żoną. Korpulentną figurę tuszowały eleganckie garsonki i szpilki. Działała w komitecie rodzicielskim, Lidze Kobiet i Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym Żydów. Wieczorem lubiła wpaść na remika do sąsiadów Zedermanów. Głodne dzieciństwo sprawiło, że mając dwoje dzieci, gotowała jak dla tuzina. 'Do dziś nie wiemy, o której godzinie mama wstawała. Bo o której trzeba wstać, żeby jeszcze przed siódmą zrobić sto dwadzieścia siedem kopytek albo siedemdziesiąt trzy pyzy?' - napisał Janusz Tencer w zabawnej książce 'W kuchni mamy Soni'. Przy Próchnika 28 pożywiało się pół klasy Gołdy i Janusza.

- Ile to razy słyszałam potem od koleżanek: 'Wiesz, że pierwszego ananasa skosztowałam u was?'. Jako prywatna inicjatywa żyliśmy niemal w luksusie. Węgiel trzeba było wprawdzie nosić na drugie piętro, ale była bieżąca woda, ogromne trzy pokoje.

Szmul Tencer, który nade wszystko pragnął spokoju, zrobił kiedyś małżonce wymówkę, że się szasta, wydaje na jedzenie za dużo pieniędzy.

- U nas w domu było jedenaścioro dzieci i mama robiła dla wszystkich makaron z jednego jajka. I wystarczało! - powiedział.

Sonia położyła na stole przed mężem jajko.

- To zrób.

Biblijne imiona

'Kochana Geniu! Daję Ci na pamiątkę moją podobiznę' - napisała koleżanka ze szkolnej ławy Hania Blumsztajn. Do matury dla wszystkich była Genią, a jej brat Jankiel Lejb - Januszem. Szkolni przyjaciele - Renia, Hanka, Mirka, Szymon, Heniek - także legitymowali się imionami z Biblii. Rodzice zgodnie z tradycją żydowską nadawali dzieciom imiona po zmarłych dziadkach, lecz używali polskich zamienników - jakby zaklinając Los.

Młodsze pokolenie dziedziczyło ich rozterki: Ryfka, mieszkając od lat w Stanach, przedstawia się jako Renia, Chana jest Hanią, Jankiel Lejb - Januszem. Tylko Gołda, skończywszy 18 lat, oznajmiła: 'Koniec z Genią i Geniusią. W metryce mam wpisane imię Gołda'.

W niereligijnym domu Tencerów obchodzono wszystkie żydowskie święta. W szabat na stole królowała faszerowana ryba (palce lizać!), rosół z oczkami tłuszczu, chałka z solą. Gdy nadchodziła Wielkanoc, czyli Pasower, ojciec kazał dzieciom obserwować dziurkę od klucza: tamtędy miał wejść prorok Eliasz. To samo Gołda mówiła potem swojemu synowi. Rodzice rozmawiali między sobą w jidysz. W żydowskiej szkole imienia Pereca na rogu Zachodniej i Więckowskiego wykładano po polsku, jidysz był przedmiotem dodatkowym. 'Icek Lejbusz Perec iz giebojrn gieworn in Zamość, in lubelskie gubernie' - biografię patrona szkoły Gołda do dzisiaj recytuje z pamięci. Gołda żartem mówi, że na stronę aryjską wyszła dopiero po maturze, wcześniej żyła w getcie. Szkoła Pereca, do której uczęszczały dzieci żydowskich krawców i szewców, a wychowawczyni Sara Zygman miała cudowne trzy podbródki ('Niczym ja teraz'). Występy w żydowskich operach dziecięcych - zawsze grała królewnę albo Wysłannika Słońca na zmianę z Marysią Waserman, która teraz mieszka w Teksasie i jest doktorem biochemii. Żydowskie harcerstwo i wyjazdy pod Gubałówkę. Podwórko przy Próchnika, odrapane ulice Wschodnia, Zachodnia, Zielona, Gdańska...

- To pejzaż mego szczęśliwego dzieciństwa. Dalej nie potrzebowałam wychodzić. Ale jak już zapuszczałyśmy się do centrum - pięć przyjaciółek, wszystkie w pantoflach na metalowej szpilce - na Piotrkowskiej iskry leciały nam spod stóp.

Marzec 1968

- Z mojej Łodzi nie ma w Polsce nikogo. Do dzisiaj odczuwam rodzaj wyrzutów sumienia, że ich wygnano, a ja zostałam.

Do niezburzonej Łodzi z całej Polski i zza granicy radzieckiej ściągnęło po wojnie około 30 tys. ocalałych Żydów. Działały żydowski teatr, klub, restauracje. Emigracja rozpoczęła się po pogromach roku 1946. W latach 50. i 60. wyjeżdżano najchętniej do USA i Niemiec. Rok 1968 dotknął głównie inteligencję: dziennikarzy, naukowców, lekarzy na kierowniczych stanowiskach, dyrektorów fabryk włókienniczych. Gołda akurat szykowała się do matury, z 60-osobowej klasy pozostało dziesięcioro uczniów. Ojciec Hani, krawiec, komunista po Berezie Kartuskiej, słysząc w radiu polski hymn, mówił do córki: 'Stań na baczność'. Gdy Gomułka zagrzmiał przeciw syjonistom i zapachniało pogromami, wywiózł rodzinę do Izraela. Odprowadzała przyjaciół na dworzec Łódź Fabryczna i myślała: a kto mnie odprowadzi? Na pogrzebie Jakuba Blumenfelda, dyrektora ich szkoły, była jako jedyna z wychowanków Pereca. Z nauczycielek została w Polsce tylko pani Kwiatkowska. Szkołę, która wychowała 13 roczników maturalnych, oficjalnie zamknięto w roku 1969. Budynek przekazano TPPR.

- Dla mnie rok 1968 miał inny wydźwięk niż dla dzieci dostojników, które nagle dowiedziały się, że w ich żyłach płynie żydowska krew. Nigdy nie przychodziłam do żydostwa, nigdy z niego nie odchodziłam. Rodzice nie bali się o kariery - mama nie pracowała, na stanowisko ojca nikt nie czyhał. Zapłacił domiar podatkowy i spokojnie pracował. Atmosfera była jednak okropna. Nie chodzi nawet o to, że brat wrócił z miasta poturbowany. Opustoszały ulice naszego dzieciństwa.

W przyszłym roku, w 40. rocznicę Marca - głośno marzy Gołda Tencer - Polska mogłaby uczynić wielki gest. Niechby ludziom wyrzuconym z biletem w jedną stronę przysłano do domów paszporty, automatycznie zwrócono obywatelstwo. Za lata upokorzeń i niepewności; za to, że wyjeżdżali w wieku 30, 40, 50 lat bez języka, bez pracy, w nieznane. Bo prezydent przepraszał za Marzec, ale w praktyce jest tak, że chcąc odwiedzić Polskę, trzeba stanąć w kolejce do konsulatu i zapłacić.

- Pani rodzice nie myśleli o emigracji?

- Mama jeszcze w dzieciństwie zaprowadziła nas do fotografa i zrobiła zdjęcie paszportowe. Ale ojciec się zaparł: 'Tu się urodziłem, tu zginęli moi najbliżsi, tu zostanę'. Gdy w roku 1960 jego ukochany młodszy brat Menasze emigrował z rodziną do Brazylii, ojciec zerwał z nim stosunki.

Szmul Tencer trwał w Polsce nawet po wyjeździe jedynego syna Janusza. Strasznie tęsknił, stale wyglądał przez okno. O odwiedzinach nie było mowy, na rozmowę telefoniczną czekało się godzinami. Janusz skończył w Szwecji medycynę, został ordynatorem na oddziale nefrologii. Bardzo muzykalny, stworzył nawet zespół muzyczny lekarzy. Na Festiwalach Singerowskich jest gospodarzem i duszą żydowskiej Tancbudy.

Etatowa panna młoda

- 'Hej, bracia, posłuchajcie, on ma ważne wiadomości!' - głosiłam. Grałam Mały Młynek, ale pomyliłam kierunki, zderzyłam się z Dużym Młynkiem, został ze mnie patyk. Tak skończyłam karierę w teatrze kukiełkowym Arlekin.

Nie dostała się do łódzkiej Filmówki, studiowała kulturologię, pracowała w Operetce Łódzkiej. Była bardzo ładna, z dobrym głosem, reżyserzy zauważali ją nawet jako 16. chórzystkę. Dyrektor uznał jednak, że partia solowa dla Żydówki to nadmiar honoru.

- Przemilczmy jego nazwisko. Zresztą zawsze chciałam występować w Teatrze Żydowskim. Gdy przyjeżdżali do Łodzi, oglądałam ich z drugiego balkonu, bo lepszych biletów nie było. Teatr miał jeszcze ogromną publiczność, która nie potrzebowała słuchawek z tłumaczeniem.

Na feerycznym montażu musicalowym 'Sen o Goldfadenie' była z dziesięć razy. Tak chciała zagrać Mirełe... Zagrała i Mirełe, i Cine w 'Zielonych polach' Pereca, i żydowską Julię - Leah - w 'Dybuku' An-skiego, i 'Narzeczoną' w 'Nocy na starym rynku' Pereca.

- Zagrałam tyle panien młodych, tyle ślubów na scenie, że jak wreszcie doszło w Polsce do pierwszego prawdziwego ślubu w obrządku żydowskim - uczyłam nowożeńców, jak się mają zachowywać. Żeby się nie skompromitowali przed zaproszonym z USA rabinem.

Z recitalami pieśni objechała pół świata.

- Siłą Gołdy poza głosem jest jej autentyzm - uważa Ryszard Marek Groński. - Nie śpiewa żydowskich piosenek dlatego, że weszły w modę, nie mizdrzy się, żeby wycisnąć łzę. Zna język, rozumie tamten świat. W młodości jej uroda była niesłychanie egzotyczna. Od kiedy urodziła syna i przytyła, jest znakomitym komikiem, uwielbiam ją w piosenkach charakterystycznych.

O mój wymarzony Szymon nad Szymony

Po korytarzu biegały szczury, kąpać się chodziła do łaźni publicznej na Nowy Świat. Teatr Żydowski mieścił się w na wpół spalonym budynku przy Królewskiej, gdzie dzisiaj stoi hotel Victoria.

Przyjęto ją do pracy we wrześniu 1969 roku. Ida Kamińska wyemigrowała kilka miesięcy wcześniej, a z nią trzy czwarte aktorów. Niedobitkami kierował Juliusz Berger. Nie brakowało takich, którzy uważali, że kolaborują z władzą , że na znak protestu powinni się rozwiązać.

- Na widowni siedziało dziesięć osób. Grając, z trudem hamowałam łzy. Jednocześnie uważaliśmy, że nieobecni nie mają racji. Isaac Beshevis Singer mówił, że jidysz nie jest martwym językiem, tylko językiem umarłych, i do końca pisał w jidysz. My graliśmy spektakle.

Zespół kompletowano, ściągając aktorów z innych miast. Gołda mieszkała w byłej garderobie Idy Kamińskiej. Sąsiednią zajął sprowadzony z Wrocławia i mianowany dyrektorem Szymon Szurmiej.

- Miałam 19 lat, Szurmiej był po czterdziestce. Wybitny artysta, znakomity gawędziarz, czarujący mężczyzna. Kilka małżeństw za sobą, liczne dzieci, o których dowiadywałam się sukcesywnie. Podrywał jednocześnie mnie i moją przyjaciółkę Julitę, która mieszka w Stanach. Kiedy się spotykamy, pytam: 'Julita, która z nas miała więcej szczęścia: ty, która wyjechałaś, czy ja, która z nim zostałam?'. Kłócimy się z Szymonem okropnie. Z nim nie sposób wytrzymać, ale i bez niego żyć nie można. Zresztą ja też jestem trudną pasażerką.

Szurmiej otwarł studio aktorskie, eksternistyczny egzamin zdawała przed Bohdanem Korzeniewskim. - Czy pani się jąka? - spytał, gdy ze strachu nie umiała nic o sobie powiedzieć. Studio działa do dzisiaj, jego absolwenci znają jidysz, ale po egzaminach nierzadko zasilają polskie teatry.

W samym Teatrze Żydowskim wiele się zmieniło. 'Dybuka' i dramaty grają w jidysz, ale w sztukach muzycznych przeszli na język polski. Bo to i dowcip dociera, i piosenka wzrusza, i bilety są wyprzedane na dwa miesiące do przodu.

- Część zespołu nadal uważa, że to niesłuszna decyzja. Jesteśmy jedynym w Europie stałym teatrem żydowskim i naszą misją jest kultywować kulturę przodków. Ale gros naszej publiczności to Polacy. Gdybyśmy chcieli grać tylko dla Żydów, trzeba by było zamknąć teatr po jednym przedstawieniu.

Nie pojawił się wybitny talent dramaturgiczny piszący w jidysz, ale od czasu 'Skrzypka na dachu' kultura żydowska stała się częścią światowej popkultury - uważa Ryszard Marek Groński i cieszy się, że Teatr Żydowski wyciągnął z tego wnioski, oscylując w stronę rozrywki, kabaretu, żartu.

- Ułaskawili nawet szmonces! Pamiętam rozmowy z Gołdą i Szymonem, przekonywałem ich: szmonces to język, którym porozumiecie się z dzisiejszą publicznością. Nie należy naznaczać go pejoratywnie jako żydłaczenie. Dziś to coś takiego jak gwara góralska albo polszczyzna Wiecha.

Zahava i doktor Mengele

Po ojcu odziedziczyła nos i sentymentalną duszę - rozpłacze się z byle powodu. Po matce - energię i talent organizacyjny. W 1989 roku założyła fundację Shalom działającą pod hasłem 'Ocalić od zapomnienia'.

- 'Mamo, znowu ta trauma, znowu Holocaust!' - mówi mi Dawid. A ja nie mogę wyzwolić się od przeszłości.

W 1994 roku ogłosiła apel o nadsyłanie fotografii żydowskich. Przyszło ponad 9 tys. zdjęć. I setki listów z opisami pochodzenia pamiątek.

- Większość przechowali Polacy. Ktoś pisał w liście 'Żydzi' przez 'rz' i wyznawał: 'Jestem już stary, muszę to opowiedzieć, nim umrę'. Ktoś inny uratował kolekcję 60 fotografii jednej rodziny, całkiem obcej.

Przysyłano albumy i pojedyncze odbitki - nadpalone, wygrzebane z ruin. Nosiwoda Pinio z Szydłowa przystanął zdumiony, że przyjezdny traci na niego klatkę filmu. Jarmark w Rokitnie, wycieczka do Płocka w roku 1934: 'Zwiedzałyśmy klasztor mariawitów, tam były fantastyczne hafty. Mariawici musieli być bardzo postępowi, skoro wpuścili nas, całą klasę żydowskich dziewcząt'.

Zagłada. Wypędzenie Żydów z Pińczowa do Treblinki, łapanka na Rynku Podgórskim w Krakowie, płonące getto. Fotografię wielkości paznokcia 14-letnia Zahava Bromberg przeniosła w Auschwitz przez dwie selekcje doktora Mengele - raz pod językiem, raz przyklejoną plastrem do stopy. Było to zdjęcie jej matki Debory Goldstein-Rosen zastrzelonej wraz z ojcem i rodzeństwem Zahavy przy likwidacji obozu w Płaszowie.

Wystawa 'I ciągle widzę ich twarze. Fotografia Żydów polskich' pokazana w 1996 roku w Zachęcie, stała się wydarzeniem i objechała świat. Krytycy piszą, że wydobyte na światło dzienne fotografie podarowały umarłym drugie życie. Recenzja z 'New York Timesa' wisi w fundacji Shalom oprawiona w ramy.

Stare kąty

W pierwszych dniach września na ulicę Próżną i plac Grzybowski ściągają tłumy. Przed Teatrem Żydowskim staje Tancbuda, grają klezmerzy, łzawy refren 'Bar mir bisti szejn' awansuje do rangi pieśni biesiadnej. Egzotyczny świat czulentu, macy i karpia z rodzynkami wychodzi z klubów dla wtajemniczonych na światło dzienne. Machinę festiwalu Warszawa Singera rozkręca jedna niewysoka kobieta po operacji by-passów.

- Na co dzień od wielu lat współpracują ze mną Iza Teodorkiewicz i Hania Pałuba oraz księgowa Bożena Pika. Przed festiwalem włącza się sztab zawodowców, co najmniej 50 wolontariuszy i mnóstwo przyjaciół.

Dwa tygodnie po operacji by-passów otwierała w Düsseldorfie wystawę 'I ciągle widzę ich twarze'. Lekarze byli kategoryczni: - Wyjazd w pani sytuacji to pewna śmierć!

Brat Janusz, także lekarz, tylko wzruszył ramionami: - Nie znacie Gołdy!

- Profesor Hausmanowa, która leczyła mnie wiele lat, powiedziała, że przeszłam do historii. Niestety, jest to historia medycyny - śmieje się Gołda.

- Jak się dużo robi, pewnie ma się dużo wrogów?

- Nie mam ani jednego. Wykreśliłam z notesu ich nazwiska i telefony. Na bar micwę mego syna do synagogi Nożyka przyjechało 30 absolwentów szkoły Pereca. Na moje ostatnie urodziny przyszło dwieście osób. Gdziekolwiek występuję, z widowni rozlega się: 'Gołda, Gołda!'. Nie dlatego, że jestem taka dobra, po prostu nie ma na świecie takiego miejsca, gdzie nie mieszkaliby przyjaciele mojej łódzkiej młodości.

Pojechała obejrzeć stare kąty. W bramie przy Próchnika 28 jak zwykle stał Zbyszek, postrach dzielnicy. Mieszkał w końcu podwórza i zarabiał na życie, grabiąc przechodniów. Sąsiadów honorowo nie tykał. Gołda obeszła podwórko, wspięła się na drewniane schody. Zbyszek przyglądał się jej uważnie, w milczeniu. Pomyślała, że czas się zmywać, gdy usłyszała radosne: 'Geniusia?!'. Obejmując jej szeroką kibić, wzruszony Zbyszek powtarzał: 'To były czasy, Geniusia, to były czasy! Tencerowie, Wertheimowie, Flaumowie... A teraz co? Teraz ta hołota z Retkini!'.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji