Artykuły

Wspomnienie. Juliusz Osterwa.

Sześćdziesiąt lat temu, 10 maja 1947 roku odszedł na zawsze Juliusz Osterwa. Jeden z największych mistrzów sceny polskiej ubiegłego stulecia. Wielki aktor, reżyser i reformator polskiego teatru. W czasie pobytu w Rosji zafascynowany wielkim rosyjskim aktorem dramatycznym Konstantinem Stanisławskim i jego metodą postanowił przenieść ją na grunt polski. W tym celu powołał słynną Redutę. Tam wcielał w życie nowe pojmowanie teatru. Podstawową ideą tego założenia były głębokie zmiany, jakie się dokonały w sposobie gry aktorskiej i traktowaniu sztuki jako dzieła literackiego. Wprowadził jednolity styl gry i przedstawień. Zarówno wykonawca roli głównej, jak i pozostali aktorzy tworzyć mieli jednolitą całość na najwyższym poziomie, czyli to, co dziś nazywamy grą zespołową. Zgromadzeni wokół Niego ludzie, zafascynowani teatrem i Jego niezwykłą osobowością, traktowali aktorstwo jak powołanie, a wykonywanie zawodu jak obrzęd, jak posłannictwo. Pracując z aktorami, wydobywał z nich pełną szczerość. Dążył do tego, aby aktor identyfikował się z graną przez siebie postacią, a reżyser czuwający nad całością bronił intencji autora i szanował je. I choć w chwili obecnej o posłannictwie i zespoleniu z odtwarzaną postacią się nie mówi, a tekst autora- zwłaszcza nieżyjącego- młodzi reżyserzy traktują z ogromną nonszalancją, to chyba mimo wszystko coś, do czego dążył wielki Juliusz Osterwa, pozostało w dzisiejszym, odartym ze wszystkiego teatrze. Przecież nie słowo jest w stanie poruszyć widza, wypowiadane dziś często byle jak i bez sensu, ale głębia ludzkich przeżyć i wnętrze człowieka, które przekazuje nam aktor za pomocą środków wyrazu na miarę swego talentu.

Kiedy po wojnie stawiałem pierwsze kroki na scenie, żyli jeszcze wielcy mistrzowie naszej sceny, których nazwiska weszły na stałe do historii polskiego teatru. Miałem szczęście znać ich osobiście. Przebywać w ich kręgu, pracować z nimi i czerpać od nich wiedzę. To oni ukształtowali moje pokolenie i nauczyli miłości do teatru. Juliusza Osterwę poznałem jesienią 1945 roku, kiedy przyjechał do Warszawy, a raczej do jej ruin, na zaproszenie dyr. Arnolda Szyfmana, aby w odbudowywanym Teatrze Polskim wystawić na inaugurację tragedię Juliusza Słowackiego "Lilla Weneda", w której zostałem obsadzony. Słyszałem o Nim legendy, które krążyły wśród aktorów. Czekałem z niecierpliwością na to spotkanie. Zobaczyłem Go na pierwszej czytanej próbie w Domu Aktora przy ul. Wileńskiej 13. Średniego wzrostu elegancki pan o wykwintnych manierach i szlachetnej urodzie zrobił na wszystkich ogromne wrażenie. Nie mogłem oderwać od Mego wzroku. Z Jego stałe jeszcze pięknej twarzy, pooranej nieco zmarszczkami, pełnej łagodności i dobroci emanował dziwny spokój i uduchowienie. Podawał każdemu rękę, wymieniał nazwisko, zamieniał kilka słów i przyglądał się uważnie. Jego delikatność, wrażliwość i kultura, a przede wszystkim sposób bycia i niezwykły urok osobisty działały jak narkotyk. Zniewalały każdego, kto się z Nim zetknął. Opowiadali mi starsi koledzy, a zwłaszcza Saturnin Butkiewicz, wybitny aktor tamtych czasów, który z Osterwa był blisko, że w młodości Pan Juliusz był tak piękny i porywający aktorsko, że kiedy pojawiał się na scenie, cała uwaga skupiała się na Jego osobie. Z miejsca stał się ulubieńcem publiczności obok Jerzego Leszczyńskiego. Jak znakomitym był reżyserem, przekonałem się osobiście, kiedy pracował ze mną nad rolą Lechona w "Lilii Wenedzie". Chcąc wydobyć prawdę,wyznaczał mi różnorodne zadania. Raz byłem urzędnikiem zwalnianym z pracy, raz rozgniewanym, pewnym siebie łajdakiem czy też błagającym o litość małym, nędznym człowieczkiem. Wszystko na tekście Słowackiego. Kiedy ukazywałem wewnętrzne stany emocjonalne poszczególnych postaci, Pan Juliusz bacznie obserwował moje zmagania i mówił "świetnie, świetnie, świetnie, ale próbujmy jeszcze inaczej". Nigdy nie mówił, że jest źle albo nie tak. Kiedy uznawał, że prawda jest absolutna, prosił o zachowanie i powtarzanie na następnych próbach. Te zmagania były niesłychanie inspirujące i twórcze. Każda próba z Nim zmieniała się niemalże w misterium, a On sam sprawiał wrażenie człowieka natchnionego. Elżunia Barszczewska jako Lilia Weneda oczarowana Panem Juliuszem nazwała swego syna Jego imieniem, a my najmłodsi - Krysia Królikiewicz, Marysia Białobrzeska, Bronka Frejtażanka, Irka Stelmachówna, Norbert Nader i ja - nie odstępowaliśmy Go na krok, aby nie uronić słów, które padały z Jego ust. To był niezwykły człowiek. Nie było w Nim ani gniewu, ani złości. Nie podnosił głosu, nie obrażał nikogo, nie sprawiał nikomu bólu. Znał doskonale wrażliwość i duszę aktora i dlatego nigdy Go nie zranił. Zaledwie trzy, a może cztery razy widziałem Go na scenie. Pierwszy raz przed wojną, kiedy byłem jeszcze sztubakiem, w "Wielkiej miłości" Molnara, w Teatrze Narodowym z partnerującą Mu młodą Ireną Eichlerówną. Drugi raz, kiedy grał Przełęckiego w sztuce Stefana Żeromskiego "Uciekła mi przepióreczka", ze znakomitą aktorką Marią Modzelewską. Dziś niewiele mógłbym powiedzieć o tych przedstawieniach, choć je widzę oczami duszy. Wtedy byłem zachwycony. Po wojnie oglądałem Go jako Ślaza w "Lilii Wenedzie" na próbach, a potem w czasie przedstawień, stojąc za kulisami. Nigdy tego rodzaju ról nie grywał. W kostiumie, peruce i z długim nosem, który sobie przylepiał, był nie do poznania. Toteż na jednym z przedstawień prasowych, kiedy przed spektaklem zasłabł, a lekarz teatralny zabronił Mu grania, zastąpił Go jego asystent Jerzy Merunowicz. Nikt na widowni nie zauważył, że był to dubler, a nie Juliusz Osterwa. Obecny na przedstawieniu recenzent napisał na drugi dzień hymn pochwalny na cześć Juliusza Osterwy w roli Ślaza. W Teatrze Polskim reżyserował jeszcze jedną niedobrą sztukę Kazimierza Korcellego "Papuga". Włożył w nią ogrom pracy. Poprawił to, co było źle, ale uszanował intencje autora. Przed wojną również w Narodowym, w latach trzydziestych, widziałem "Zemstę" Aleksandra Fredry w Jego reżyserii, z największymi ówczesnymi aktorami - Jerzym Leszczyńskim jako Cześnikiem, Józefem Węgrzynem - Rejentem, Mariuszem Maszyńskim - Papkinem, Ludwikiem Solskim - Dyndalskim, Mieczysławą Ćwiklińską - Podstoliną, Karoliną Lubieńską - Klarą i Jerzym Rolandem - Wacławem. Przedstawienie uznano za nowatorskie, Osterwa pozmieniał kolejność scen. Rozpoczął spektakl od niemej sceny księdza podążającego na poranną mszę, a potem zaraz od spotkania Klary i Wacława w altance. Było to wielkie przedstawienie. Nie widziałem, niestety, wielkich ról Osterwy, bo nie było mnie jeszcze na świecie - takich jak Książę Reichstadtu w "Orlątku" Rostanda, Don Fernando w "Księciu Niezłomnym" Calderona-Słowackiego, Fircyk w "Fircyku w zalotach" Zabłockiego, Student w "Ptaku" Szaniawskiego, Sułkowski w dramacie Słowackiego "Sułkowski", Konrad w "Wyzwoleniu" Wyspiańskiego, a także Jego Kordiana, Mazepy i Fantazego w sztukach Słowackiego. Tę ostatnią rolę powtórzył po wojnie w Krakowie, w Teatrze im. J. Słowackiego za swojej dyrekcji, będąc już śmiertelnie chory. Po premierze krytycy pisali: "i choć postępująca choroba wyciska piętno na Jego zmęczonej twarzy - to stale jest wielki i jedyny". Zdążyłem Go jeszcze zobaczyć w tej ostatniej roli. Był rzeczywiście wielki. Ciekawe, że w całej swojej karierze nie sięgnął nigdy po Hamleta. Miał przecież wszelkie dane, aby się z nim zmierzyć. Ostatnie dni Jego życia to pasmo nieustannych zmagań silnego organizmu ze straszliwą chorobą, jaką był rak żołądka. Cierpiał, ale i w cierpieniu był wielki. Odwiedzający Go koledzy mówili, że nigdy się nie skarżył i nie mówił o chorobie. Znosił cierpienie z godnością. Żegnając się z żoną i córką, powiedział: "Do widzenia...". To były Jego ostatnie słowa. Zmarł w Warszawie, w Klinice Rządowej 10 maja 1947 roku. Kilka dni później w upalny majowy dzień tłumy warszawiaków żegnały Go ze łzami w oczach. Z Warszawy trumnę przewieziono do Krakowa i zgodnie z Jego życzeniem pochowano na salwatorskim cmentarzu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji