A przywódcy jak nie ma, tak nie ma
"Wesele" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.
Anna Augustynowicz udowadnia, że Wyspiański w "Weselu" przewidział to, czym aktualnie żyjemy.
Każda inscenizacja tego dramatu jest "propozycją najwyższego ryzyka", że powołam się tu na wyrażoną w programie do przedstawienia opinię Zenona Butkiewicza, dyrektora naczelnego szczecińskiego Teatru Współczesnego. Na pewno nobilituje scenę i mobilizuje zespół. Dość powiedzieć, że 32 osoby w obsadzie zagrały bez jednego fałszywego tonu.
Reżyser Anna Augustynowicz od lat konsekwentnie przyswaja naszej scenie trudne, niekiedy wręcz karkołomne teksty. Robi to zazwyczaj z doskonałym rezultatem artystycznym, a nieliczne potknięcia w przypadku twórczyni niecofającej się przed formalnym eksperymentem wydają się zrozumiałe i wytłumaczalne. Wystawiając głównie rzeczy nowe, sięga i do klasyki, którą umiejętnie przekłada na współczesną wrażliwość estetyczną.
W "Weselu" widzimy pustą przestrzeń poprzedzielaną kilkoma ażurowymi, bocznymi zastawkami, którą nagle zapełnia tłum ludzi ubranych w czarne bluzki, T-shirty, spodnie i spódnice. Wybijany obcasami natrętny motyw muzyczny połączy ich w tanecznym korowodzie. Poszczególne postaci dramatu zaczną się od niego odrywać i wysuwać na pierwszy plan.
Niemal identyczny wygląd występujących - no, cóż... zarówno miasto, jak i wieś ubierają się dziś podobnie - utrudnia rozpoznanie postaci. Ale tylko z początku, bo wkrótce określą się wypowiadanymi słowami, świetnie charakteryzującymi obie grupy społeczne: krakowskich inteligentów i bronowickich chłopów. Nie ma najmniejszych złudzeń, oto przed nami siermiężna "polska szopa", z mniej lub bardziej pańskimi ambicjami, gdzie "temperamenta grają", podobnie jak dziś na Wiejskiej.
Taki sposób odczytania "Wesela" przez Augustynowicz wspaniale korespondował z nastrojami widowni. Aż dziw brał, że dobrze znane kwestie, padające z ust aktorów, mają ponad wiekowy rodowód. Wykonawcy doskonale wydobyli z nich "co się komu w duszy gra, co kto w swoich widzi snach" - jak najbardziej naszych, bo wciąż zdumiewająco aktualnych.
Geniusz Wyspiańskiego przewidział wszystko to, czym aktualnie żyjemy. Słowa dramatu dotkliwie komentowały teraźniejszy rodzimy chaos ideowy, polityczny i społeczny.
Nie byłoby tej inscenizacji bez wspaniałych ról wszystkich artystów. Szczególnie podobała mi się Małgorzata Klara jako Rachel. Delikatnie poprowadzona, wyważona rola, przenikająca w głąb duszy. Maestria. Świetnie skontrastowani byli państwo młodzi w wykonaniu Krzysztofa Czeczota i Marty Szymkiewicz. A co dopiero mówić o takich znakomitych aktorach pojawiających się w scenach wizyjnych, jak: Irena Jun (Wernyhora), Beata Zygarlicka (Rycerz Czarny), Mirosław Guzowski (Hetman). Musiałbym przepisać cały afisz.
Ale jakże tu pominąć genialną scenę z Arkadiuszem Buszką (Czepiec), podpartym kosą i koso spozierającym na Poetę, czyli Adama Kuzycz-Berezowskiego, i Pana Młodego, zajętych górnolotnym poetyckim pojedynkiem na puste słowa, w czasie gdy cała chłopska gromada, rwąc się do czynu, oczekuje rozkazów przywódcy. A jego, jak nie było, tak nie ma. A to Polska właśnie.
Czterogodzinne "Wesele" Wyspiańskiego w reżyserii Anny Augustynowicz - gorzką i zadziwiająco aktualną przypowieść o losie Polaków - ogląda się z zapartym tchem.