Artykuły

Pech Pana Michała

"Całe życie głupi" w reż. Macieja Wojtyszki w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Są ludzie, którzy całe życie mają pecha. I nie wiadomo, dlaczego tak jest. Tak też było z XIX-wiecznym krakowskim komediopisarzem Michałem Bałuckim. Nie dość, że nie miał szczęścia w życiu prywatnym, to na dodatek teatralne sukcesy szybko się skończyły - złośliwi krytycy nie zostawiali na nim suchej nitki, wyśmiewając "bałucczyznę" i doprowadzając do tego, że biedny Pan Michał palnął sobie w łeb.

Ale jak ktoś ma pecha, to zły los prześladuje go nawet po śmierci. Pech Pana Michała w ostatnim czasie nosi nazwisko Macieja Wojtyszki, który postanowił przenieść do Teatru im. J. Słowackiego jego biografię w spektaklu "Całe życie głupi". Specjalista od scenicznych życiorysów, który ma na koncie znakomitą opowieść o Bułhakowie, tym razem poległ w starciu z twórcą "Domu otwartego". Napisana przez niego sztuka o życiu pisarza w kołtuńskim i dekadenckim Krakowie składa się bowiem z papierowych dialogów, które na premierze aktorom ciężko przechodziły przez gardło.

Na scenie XIX-wieczny Kraków symbolizowały przymglone latarnie i błoto, do którego pechowy Pan Michał wpadał na widok swoich przyszłych żon. Grający młodocianą wersję głównego bohatera Bartek Kasprzykowski najpierw informował dość długo i starannie, że zakochał się w aktorce Kalikście Ćwiklińskiej (Natalia Strzelecka), a później robił wszystko, byśmy nie mogli pojąć, dlaczego ładna i skądinąd sympatyczna kobieta chce wyjść za mąż za gbura uzależnionego od mamusi i prawiącego komunały o moralności aktorek. Większość scen sprowadzała się do tego, że krzyczał on na swoją przyszłą żonę, a gdy już się z nią ożenił, to tak zawzięcie tokował, iż nie zauważył, że dziewczyna umiera.

Za chwilę pechowy Pan Michał (tym razem już będący w sile wieku, więc zmieniony na Tomasza Międzika) poznaje drugą kobietę swojego życia, córkę rzemieślnika Eufemię (Dominika Bednarczyk), która od pierwszego wymuszonego na nim pocałunku przejawia pociąg do opisanej niebawem przez Gabrielę Zapolską "dulszczyzny". No i żyje sobie Pan Michał z teściem, żonką i niesfornymi dziećmi w rytmie ubijanych przez służącą kotletów, niszczony moralnie i finansowo przez dekadentów, szczególnie niejakiego Lucjana Rydla.

Patrząc na to, co dzieje się na scenie, nie można nie dojść do wniosku, że życie Bałuckiego było potwornie nudne, więc nic dziwnego, że pisarz poszedł na Błonia i zagrał swoją ostatnią rolę.

Kiedy jednak uszczęśliwiona doczekałam momentu, w którym aktorzy wychodzą do ukłonów, okazało się, że to jeszcze nie koniec. Maciej Wojtyszko poinformował widzów, że jeden aktor zarżnął drugiemu monolog. Dlatego też Tomasz Międzik wrócił na scenę i powiedział to, czego nie udało mu się powiedzieć wcześniej. Ponieważ obawiałam się, iż mogą być jeszcze kolejne bisy, pospiesznie wyszłam z teatru. Pech chciał, że przechodziłam obok pomnika autora "Grubych ryb", pod którym stały dwie zmarznięte panie lekkich obyczajów. Pomyślałam sobie, że może za ich sprawą w życiu pana Michała stanie się wreszcie coś ciekawego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji