Artykuły

Głosowanie to święto

Będę głosować, bo to przywilej i obowiązek wywalczony przez długie lata i wiele pokoleń. Na dodatek zagrażają nam autorytarne tendencje - mówi Janusz Kijowski, dyrektor Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie.

Mariusz Kowalewski: Pamięta Pan swoje pierwsze wybory?

Janusz Kijowski [na zdjęciu]: Pamiętam, było to w 1989 roku. Wybieraliśmy wtedy Sejm Kontraktowy. Mieszkałem wtedy w Brukseli, to był moment podniosły, moment święta, że mogłem pójść do budynku, który dotychczas był synonimem reżimu, czyli ambasady PRL. Idąc po schodach do tego budynku, miałem wrażenie, jakbym szedł do Bastylii.

Dlaczego?

- Po prostu poczułem się wtedy obywatelem wolnego kraju.

Później uczestniczył Pan w wyborach?

- We wszystkich.

Zawodził się Pan już po wyborach, kiedy okazywało się, że partia, na którą oddał Pan swój głos, nie spełnia pokładanych w niej nadziei?

- Pamiętam, jak w 1990 w Brukseli zawiązaliśmy komitet wspierający kandydaturę Tadeusza Mazowieckiego na prezydenta Polski. Myśmy w Brukseli wygrali. Ale już wieczorem okazało się, że w kraju Mazowieckiego wyprzedził Stanisław Tymiński. Była to dla nas bardzo gorzka lekcja demokracji. Ale nie poddałem się i uczestniczyłem w kolejnych wyborach.

W jakim miejscu po tych 18 latach jest teraz nasza demokracja?

- To nie chodzi o osiemnaście czy dwadzieścia pięć lat. W każdym momencie historii może się zdarzyć to, co aktualnie spotkało Polskę. Mam takie wrażenie, jakbym żył w 1936 roku. Zagrożenie tendencjami faszystowskimi czy autorytarnymi dziś jest ogromne. Tym bardziej że czuje się, że za tym wszystkim stoją sfrustrowani, zawiedzeni ludzie.

Nie przesadza Pan?

- W żadnym wypadku. Opisuję tylko to, co dziś czuję.

Jaka będzie frekwencja w tegorocznych wyborach?

- Obawiam się, że niska. Ludzie widzą, że liczy się siła, liczą się obelgi i służby, które aresztują o dowolnej porze dnia i nocy. Ubywa poczucia tego, że się jest podmiotem w tym państwie. A narasta zniechęcenie, a to przeradza się w przyzwolenie, by ta siła, która rządzi krajem, jeszcze bardziej rosła. I to jest niebezpieczne. Obecnie zniechęcenie do procesów demokratycznych jest bardzo duże. Ludzie widzą, że władza może zrobić, co chce, że nie jest władzą przestrzegającą procedur i konstytucji, tylko jest władzą łamiącą charaktery przy pomocy przecieku i obelg. Dlatego obawiam się, że ludzie nie pójdą na wybory.

Według mnie błędem było rozpisywanie wyborów na podstawie porozumienia Tusk-Kaczyński. Najpierw trzeba było przegłosować konstruktywne votum nieufności dla rządu, powołać komisję śledczą i rozliczyć tę władzę. Dopiero później należało rozpisać wybory na wiosnę lub jesień przyszłego roku. Teraz dobrego rozwiązania nie ma. Nawet jeśli PiS zostanie odsunięty od władzy wykonawczej, to i tak będzie miał prezydenta, który będzie blokował ustawy. Będziemy mieli pasmo kolejnych awantur przez następne cztery lata. To też zniechęca ludzi do głosowania. Ludzie sobie myślą: "Zagłosuję na LiD, PO, PSL i co z tego, skoro przez następne trzy lata Kaczyńscy będą blokowali wszystkie sensowne ustawy?". Dlatego nie chcą głosować. Poza tym od dwóch lat atmosfera w kraju jest jednak taka, że nie pozwala nam się poczuć godnie.

Tak samo mówiono w 2005 roku, kiedy konało SLD...

- Najpierw SLD zepsuło polską demokrację, a potem wszyscy mieli nadzieję, że ta nowa władza wszystko naprawi. A ta nowa władza prześcignęła tamtych partaczy.

Dość narzekania. Dlaczego warto iść 21 października do lokali wyborczych?

- Potrzebna jest reakcja na to, co dzieje się obecnie w Polsce. Poza tym głosowanie to bardzo podniosła chwila. Wolne demokratyczne wybory to nie tylko jest przywilej, ale też obowiązek wywalczony przez długie lata i wiele pokoleń. Dlatego warto głosować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji