Artykuły

Rozmaite głowy

- Żyjemy w demokracji i każdego z nas powinna interesować, więc siłą rzeczy i teatr zajmuje się tym aspektem człowieka - człowiekiem w relacji z władzą. Kiedy teatr promuje określone poglądy polityczne, staje się partią - mówi PIOTR GŁOWACKI, aktor TR Warszawa.

Napełnić głowę sokami trawiennymi, które rozpuszczą każdą myślową materię. uczynić ze swojego ciała poligon, by zrozumieć pracę kończyn. Myśl i ruch, głowa i odnóża, czyli pełnia aktorstwa, w którą bez wątpienia wpisuje się Piotr Głowacki, jedna z ciekawszych postaci polskiej sceny teatralnej, filmowego offu i muzycznych rozmaitości. W listopadzie Głowacki objawi nam się jako prokurator Scurvy w "Szewcach u bram" w reżyserii Jana Klaty.

Brałeś udział w spektaklach Grzegorza Jarzyny, Jana Klaty, jako jeden z czterech warszawskich aktorów grałeś u Renę Pollescha. Generalnie jest ciebie dużo i stajesz się coraz ważniejszą figurą w świecie aktorskim. Czujesz się gwiazdą?

- Wiesz co, żyję sobie w grupie przyjaciół, wiele rozmawiamy, wyobrażamy, urzeczywistniamy. Robię to, co zawsze chciałem robić.

Masz to szczęście, że twoi najbliżsi są zarazem osobami, z którymi pracujesz.

- Tak, praca jest nierozerwalnie złączona z przyjaźnią. Przyjaźń jest przestrzenią bez wstydu. Dobra praca przysparza przyjaciół albo odbywa się w gronie przyjaciół.

Jesteś aktorem TR Warszawa, który coraz odważniej i radykalniej zabiera głos w kwestiach politycznych, coraz silniej angażuje się w rzeczywistość społeczną - za sprawą Grzegorza Jarzyny. Utożsamiasz się z linią myślową teatru, w którym grasz?

- Na pewno nie jest w zgodzie ze mną agitatorstwo. Nie uważam, żeby to była rola teatru. Jeżeli ja tworzę teatr, to właśnie poprzez teatr przyglądam się rzeczywistości. Nie chcę robić tego od strony polityki, ani dublować polityków.

W porządku. Nie uważasz jednak, że TR, wypowiadając się na tematy polityczne explicite za sprawą swoich projektów, powoli staje się "sejmową mównicą"?

- Jest człowiek w pewnym społecznym kontekście - i tym człowiekiem oraz tym kontekstem zajmują się politycy, politolodzy, socjolodzy, filozofowie. Teatr zajmuje się człowiekiem ze wszystkich tych stron naraz, próbuje zrozumieć fenomen bycia pośród innych ludzi - wobec przyrody, kosmosu i Boga. Dzisiaj mamy takie czasy, że polityka silnie nas interesuje medialnie. Żyjemy w demokracji i każdego z nas powinna interesować, więc siłą rzeczy i teatr zajmuje się tym aspektem człowieka - człowiekiem w relacji z władzą. Kiedy teatr promuje określone poglądy polityczne, staje się partią.

Otóż to - czy TR, ostatnio szczególnie mocno akcentując nutę polityczną, nie stara się być jakąś partyjną forpocztą? Czy należy mówić o pewnych sprawach w sposób bezpośredni?

- Warlikowski zrobił "Anioły w Ameryce", które są niesłychanie doniosłym głosem politycznym - szczególnie w naszej siermiężnej rzeczywistości, ale stonował ten głos pięknym wydarzeniem teatralnym. Mówienie i słyszalność to sprawy, które mogą być rozegrane na różnych poziomach - najgłośniejsze są skróty! Tak, jak plakaty wyborcze: jest jedno zdanie i ono jest tym krzykiem, który słyszą wszyscy. Jeśli ktoś chce się zainteresować, to musi wchodzić głębiej i głębiej. Najprawdziwsze rzeczy tak naprawdę są najcichsze, więc to, co przechodzi do świata medialnego, to tylko czubek góry lodowej.

Weźmy choćby spektakl Rene Pollescha "Ragazzo dell' Europa", bo pewnie po części o to ci chodzi...

- Tak, weźmy. To, co Rene mówi, nie jest polityką, nie wpisałbym tego w żaden inny kierunek poza humanistycznym. On się zajmuje po prostu człowiekiem. Chodzi o obecność, badanie tej obecności, o spojrzenie na siebie z różnych stron.

Tylko dzisiaj w Polsce tego typu spektakl ma cholernie silną konotację polityczną! Każdy teatr, który próbuje być wolnym, można nazwać teatrem politycznym - jaka władza by nie była, to ta wolność nie sprzyja władzy, która próbuje wprowadzić swój porządek.

Co tobie, jako aktorowi i jako Piotrowi Głowackiemu, przyniosło doświadczenie uczestnictwa w teatrze Pollescha?

- Podstawowa sprawa, wobec której ja stanąłem - to mój heteroseksualizm. Badałem, na ile norma heteroseksualna jest wpisana we mnie. Na ile tkwię w tym ciągu: dziadek - ojciec - syn. Zawsze byłem przyzwyczajony, że normalnie, to właśnie heteroseksualnie.

Być normalnym... (śmiech)

- (śmiech) No, wiesz - chłopak z dziewczyną, normalnie.

Ola Konieczna powiedziała po premierze Ragnzzo..., że praca była ciężka, bo ona sama jest cholernie heteroseksualna.

- Tak, to jedna rzecz, a druga to problem samego teatru. Mnie w tym teatrze. Tego, że ktoś oglądając mnie, zastanowi się nad sobą.

Nie jesteś zmęczony atmosferą TR, jako miejsca, które jest modne i stylowe? Nie jest ci duszno?

- Staram się wystrzegać słowa "zmęczony". Męczące jest to, co nie czyni mnie zmęczonym (śmiech)...

Chłop jak tur... (śmiech)

- Nieuczciwość ludzka jest męcząca strasznie, nieszczerość ludzka, to, że słowo nie znaczy tego, co znaczy - rozumiesz?

Daj mi jeszcze chwilkę... (śmiech)

- Że wszystko się ślizga po powierzchni, że nie jest nam już tak łatwo unosić się na tej śliskiej powierzchni...

Ale nie tęskno ci do spokojnego "laboratorium"? Myślałeś, żeby zacząć na własną rękę pracę z aktorami?

- To może groźnie zabrzmieć, ale tęskno mi do zasad. Że wolność jest na drodze, że tę wolność możesz czuć, kiedy jesteś skoncentrowany, precyzyjny. Dopiero kiedy wyznaczysz drogę, wiesz kiedy błądzisz, a kiedy schodzisz z niej świadomie.

A ty możesz ją odczuwać tu, w Warszawie?

- Kompas jest we mnie niezależnie od miejsca, w którym się znajduję. Szukam ludzi w różnych miejscach.

Ale zdajesz sobie sprawę, że są pewne miejsca, w których "warto się pokazywać"? Jakkolwiek to jest smutne.

- Mówisz o TR? Staram się spotykać z ludźmi indywidualnie. Rozmawiać. To, co modne, kojarzysz z tym, co negatywne.

Tak, ponieważ tej modzie często towarzyszy brak refleksji.

- Wiesz, ale sprowokować kogoś w Warszawie do tego, żeby wyszedł z domu, usiadł wśród innych ludzi i pomilczał, to już jest dużo. Moda czasami też jest nośnikiem słusznego zastanawiania się, bywa narzędziem upowszechniania kultury.

Dobrze, teraz chwilę o muzyce. Umiesz grać na perkusji?

- Na swojej tak.

Razem z Marcinem Cecko i Janem Dravnelem...

- I Romą Gąsiorowską. Roma jest naszą stylistką. Moja perkusja jest zrobiona z rzeczy, które ona kupiła. .

Tak więc w czwórkę tworzycie projekt-formację 3 Boys Move... plus Roma (śmiech).

- Tak, Roma to nasz plus (śmiech).

Jest to projekt, który wyrósł z próby akompaniamentu do ostatniego tomiku Marcina Move. Powiedz mi proszę, o co chodzi? Czy to ma być manifestacja waszego cynizmu, ironii?

- Chcemy się po prostu dobrze bawić, przekazywać dobrą energię. Jest to projekt pełen wiary.

Ale wiary w co?

- Wiary w to, że dobrą energię można oddawać ludziom, że można pomnażać dobrą energię, że poezja może wprawiać ludzi w ruch.

Chcecie to kontynuować?

- Cały czas. Czekamy na propozycje koncertów. Mam nadzieję, że kiedyś wydamy płytę z naszymi utworami.

I że będziemy coraz głośniej grać (śmiech). Ten projekt realizuje nasze myślenie o sztuce w ogóle. To zbieractwo z różnych dziedzin.

Ale przecież - tak, jak rozmawiamy - jest w tobie bardzo dużo wyważenia, powagi, spokoju. Niekiedy zdąży ci się dopalić cały papieros, zanim coś powiesz.

- A 3 Boys Move jest lekkie, zwiewne, trochę przaśne. To tak, jak z kawą - masz espresso, potem dolewasz mleko i masz piankę, która zmienia kolory i w sumie można wypić kawę bez pianki, ale ona jest...

Lekka... Lekka, zwiewna, ale ma w sobie czerń tego espresso.

- Ale po co nam pianka, kiedy już mamy espresso, które jest większym wyzwaniem dla żołądka? Pianka to fantazja. Zawsze jest ciekawiej. Muszą być warstwy, żeby się nie wymieszały, ale żeby tworzyły całość.

Jak czasami metafora potrafi zwieść człowieka... Udało ci się, razem z Natalią Korczakowską i Marcinem Cecko, który robił wizualizacje, stworzyć genialną postać Stawrogina w "Wieczorze autorskim" Mikołaja Stawrogina..., właśnie w reżyserii Natalii, który to spektakl został wpisany w przestrzeń publiczną. Ty a Stawrogin - gdzie przebiega cezura? Rozliczałeś się z samym sobą?

- Znowu na kilku poziomach. Jest to projekt wspólny - zawsze jest ze mną Natalia i Marcin. Razem namyślaliśmy się i wysiadywaliśmy ten tekst. Wiesz, to jest Stawrogin - rozciągnięty między zwierzęciem a Bogiem. Jak ja się czułem w tej sytuacji? Ta cała spowiedź była nieustanną obecnością przy słowie. Tak, jak rozmawiasz z kimś intensywnie i myślisz o tym, to czujesz się potem...

Zgwałcony, zmęczony. Może tak.

Czyli bywasz zmęczony. Czujesz siłę tej koncentracji, wyczerpanie.

- Zawsze jest "ja" - ja ze wszystkimi swoimi "ja", czyli my, Piotry Głowackie.

Wszystkie te głowy... Miałem wrażenie, że to doświadczenie jest szczególnie dla ciebie ważne.

- Między zwierzęciem a Bogiem, między losowym złączeniem jajeczka z plemnikiem a śmiercią. Narodziny - śmierć i to "między", to jest dla nas najbardziej osobiste. Większość osób, które poznałem, nie widziało nigdy prawdziwej śmierci, trupa, pogrzebu. Śmierć stała się bardzo wstydliwa, zepchnięto ją do piwnic prosektoriów, byle dalej od nas, od naszych zmysłów. Nie widzieć jej, nie czuć jej zapachu, nie dotykać, zapomnieć. Ale to się nie uda. Każdy z nas w którymś momencie stanie twarzą w twarz z tym tematem. Więc kiedy zastanawiam się nad Stawroginem, nad śmiercią, to musi być osobiste, bezwstydne. Musi takie być, by ktoś inny też mógł się nad tym zatrzymać i pomyśleć.

Ale jest to kwestia wyobraźni, a nie osobistego doświadczenia.

- Pamiętasz polucje, kiedy dojrzewasz...

Nie wiem, jeszcze nie miałem (śmiech)

- (śmiech) I sny, które towarzyszą polucjom...

Ale to jest doświadczenie - ciało podąża za tymi obrazami, czego dowody mamy pod kołdrą.

- Myśl, koncentracja, wyobrażenie, to dla mnie bardzo ważne. Myśl, która porusza ciało, objawia się ciałem. Zawód aktora zmusza mnie do myślowego przechodzenia poprzez wiele rzeczy, które stają się dla mnie prawdą, choćby na chwilę, i pozwalają mi siebie doświadczyć. Doświadczenie w świecie wyobrażonym podnosi szansę, aby świadomie być w świecie rzeczywistym.

Bierzesz teraz udział w próbach do "Szewców" Witkacego, nowego spektaklu Jana Klaty. Premiera w Rozmaitościach 11 listopada. Przypadła ci rola Prokuratora Scurvy'ego. Jak zapatrujesz się na teatralne praktyki Klaty?

- Zatrzymam się przy "Orestei". Bo chcę mówić o tym, czego doświadczyłem. Wydaje mi się, że Janek dotknął po prostu istoty swojego teatru, w ogóle teatru. Uniosło mnie w tej pracy to, że zobaczyłem, jak jego interesuje teatr, który nie tylko mówi o rzeczywistości społeczno-politycznej, ale w ogóle o człowieku w czasie i przestrzeni, i to wspólnictwo pozwoliło nam wypuścić "Oresteję" żywą.

"Szewców" również ożywicie?

- Z tą nadzieją przystępuję do tej pracy.

Tego też ci serdecznie życzę. I dziękuję.

- Ja też dziękuję.

***

Piotr Głowacki - wielce obiecujący aktor młodego pokolenia, absolwent PWST w Krakowie, lat 27. Związany z TR Warszawa, wystąpił w kilku spektaklach Grzegorza Jarzyny (między innymi "Bash", "2007: Macbeth", "Giovanni"). Ważne role zagrał także w krakowskim Teatrze Starym: u Mai Kleczewskiej w "Śnie nocy letniej" oraz u Jana Klaty w "Orestei". Występuje również na dużym ekranie - zagrał w Długim weekendzie w reżyserii Roberta Glińskiego, w "Rozdroże Cafe" w reżyserii Leszka Wosiewicza, za rolę w "Odzie do radości" (reż. Anna Kazejak, Jan Komasa, Maciej Migas) był nominowany do Nagrody imienia Zbyszka Cybulskiego. Ostatnio Głowackiego można było zobaczyć w spektaklu Rene Pollescha, "Ragazzo dell'Europa" i w monodramie "Wieczór autorski Mikołaja Stawrogina" w reżyserii Natalii Korczkowskiej. Najbliższa premiera z jego udziałem to "Szewcy u bram", w reżyserii Jana Klaty, 11 listopada w TR Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji