Artykuły

Dziecko i płeć

"W.B." w reż. Jacka Jabrzyka na Scenie Margines Teatru im. Jaracza w Olsztynie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku.

Frank Wedekind wraca jako przewodnik najmłodszego pokolenia reżyserskiego. Debiutant Jacek Jabrzyk sprawdza w Olsztynie, na ile bulwersujący kiedyś tekst trafnie nazywa piekło dorastania.

"Przebudzenie wiosny" ma w podtytule określenie "Tragedia dziecięca". Jest studium dojrzewania w świecie pełnym tabu. Opowiada o nastoletniej ciąży, nastoletnim samobójstwie. Ciekawiło mnie, jak zabrzmi teraz, kiedy żadnego tabu nie ma. Pewnie szokowałoby mocniej, gdyby zagrały w nim 12-latki. Granica dojrzewania obniżyła się drastycznie. Tymczasem aktorzy, którzy grają Wendlę i Melchiora, mogą mieć co najmniej po 20 lat.

Ale w przypadku inscenizacji Jabrzyka to raczej atut niż wada. Spektakl powstał niemal wyłącznie siłami młodych aktorów z przyteatralnego studium aktorskiego, którym pomaga jedna świeżo upieczona absolwentka i jedna nowa aktorka w olsztyńskim zespole. Reżyser nie chciał, żeby przypominali swoje fascynacje z dzieciństwa, kolejne etapy zdobywania zakazanej wiedzy, ale użyli

aluzji i cudownych peryfraz. W jego "W.B" (tytuł pochodzi od inicjałów głównej bohaterki Wendli Bergmann) nie ma dosłowności. Seksualna inicjacja przypomina kakofonię: Wendla podskakuje na dywaniku, trajkocząc bez przerwy "tak, tak, tak", rozparty na krześle znudzony Melchior ripostuje jej twardym "nie". To miłosne przekomarzanie, podwórkowa sprzeczka, tylko chwilami ociera się o erotyzm. Jabrzyk bierze w nawias XIX-wieczną obyczajowość, ale nie uwspółcześnia niczego na siłę. Spotkania Melchiora, Maurycego, Use i Wendli zostają naznaczone stempelkiem ironii. Wpisują się w rytm nastoletnich balang opalania się na betonowym parkingu, street dancowych ćwiczeń. Nawias znika, kiedy pojawia się szansa na poznanie drugiego człowieka, chłopca, dziewczyny. Kiedy trzeba zapytać o ból i rozkosz.

Jacek Jabrzyk stawia na świeżość: gestów, spojrzeń, kontaktu między aktorami. Wydaje się, jakby jego podopieczni grali pierwszy raz na scenie. Pokazywali erotyzm w fazie pierwszych testów, erotyzm nieuświadomiony, sami dziwili się sobie, co znaczą te wszystkie rozchylone kolana, nagie torsy, za krótkie spódniczki.

Wedekind zawsze niepokoił mnie w teatrze. Zmuszał do spojrzenia na własne dzieciństwo, pierwsze miłości, olśnienia. Pamiętam melancholijny telewizyjny spektakl "Przebudzenie wiosny" z Aleksandrą Konieczną z końca lat 80., wstrząsającą "Puszkę Pandory" z Teatru Witkacego z frapującą femme fatale Renatą Stachowicz jako Lulu. I jeszcze przedstawienie Pawia Miśkiewicza ze Starego Teatru, gdzie z historii Wendli Bergman, przejmująco oskrobanej ze złudzeń przez Karinę Seweryn, wyrastała również opowieść o rozchwianej tożsamości seksualnej Melchiora i Maurycego.

Z olsztyńskiego spektaklu zapamiętam monolog Use (Sara Szymczak) nastoletniej muzy malarzy, przebranej w karnawałową maskę, kabaretki i gorsecik. Kandydatka na kokotę uwodzi każdym gestem, prychnięciem, skrętem ciała. Tylko na koniec mówi smutno do swoich rówieśników. "Jak wy zaczniecie, ja już będę na śmietniku." Ukłucie w sercu. Jeśli jej choć przez chwilę zapragnęliśmy - jesteśmy winni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji