Artykuły

Zbyt kobieca na Ziobrę, w sam raz na Rydzyka

- Politycy są bardzo wyczuleni na swoim punkcie. Oni boją się naszego śmiechu. Ale to dobrze, bo śmieszność jest jedyną rzeczą, którą da się ich powstrzymać. Inaczej czują się bezkarni, afery po nich spływają. Satyra to jedyna rzecz, której się obawiają - mówi ALDONA JANKOWSKA, aktorka, parodystka z programu "Szymon Majewski Show".

Co słychać u posłanki Danuty Hojarskiej?

- Jeśli ktoś chce się więcej dowiedzieć, to musi oglądać kolejne odcinki "Rozmów w tłoku". Ostatnio posłanka Hojarska stara się o przyjęcie do Partii ĘĄ Szymona Majewskiego.

Polubiła pani tę postać?

- Muszę polubić każdą postać, którą gram. Proszę nie mylić z pierwowzorem.

Domyślam się, że czasem bywa to trudne.

- To nie ma znaczenia. Bo jeśli ja nie zaakceptuję granej przez siebie postaci, to widzowie nie będą w stanie polubić stworzonej przeze mnie Zytki Gilowskiej czy troszeczkę rozerotyzowanej Hani Gronkiewicz-Waltz. Buduję je na sobie, na swojej vis comica (talencie komicznym), daję im trochę swojego poczucia humoru. Inaczej nie potrafię. No i przecież dopiero gdy stają się ciepłe, takie bardziej ludzkie, będą śmieszyć widza. Inteligentnej publiczności nie rozbawią chamskie, tworzone grubą kreską karykatury. Zawsze zostawiam więc dystans. I staram się, by każda z tych parodiowanych postaci miała nie tylko śmiesznostki, minusy, ale i plusy.

Nawet ojciec Rydzyk?

- Oczywiście. A co ja prywatnie, jako Aldona Jankowska, myślę o ojcu Rydzyku, to już zupełnie inna sprawa. Nieistotna.

Jak to nieistotna. Odkąd zaistniała pani w "Rozmowach w tłoku" Majewskiego, ma pani status niemal gwiazdy. A ludzie lubią wiedzieć, o czym myślą gwiazdy.

- To prawda, że show Szymona przyniósł mi popularność, której jakoś nie mogłam się dorobić przez 20 lat grania. Ale te lata nie poszły na marne, bo właśnie na scenie krakowskiego kabaretu ktoś od Szymona mnie wypatrzył i zaproponował udział w castingu. Reżyser Rafał Piekoszewski spojrzał na mnie i stwierdził: "Dobra, jesteś podobna do Gilowskiej. Zaśpiewaj jak Zyta na imprezie". Zaśpiewałam. Casting był w czwartek, a ja już we wtorek miałam pierwsze nagranie. Zyta była pierwszą parodią w mojej karierze,

I widać bardzo udaną, bo premier Gilowska była bardzo oburzona: że ta wulgarna baba w "Szymon Majewski Show" to na pewno nie ona...

- Na szczęście tego nie słyszałam, bo prywatnie bardzo lubię Zytę Gilowską, choćby za jej cięty język. Jasne, że trochę ją przerysowałam - w rzeczywistości nie mówi "wryć" tylko "wróć", nie jest wojskowym typem i pewnie nie podkochuje się w premierze. Szkoda, że nie wszyscy ludzie rozumieją, że parodia jest tylko rodzajem impresji na dany temat i nie należy jej brać dosłownie. Ale jak widać na załączonym obrazku, politycy są bardzo wyczuleni na swoim punkcie. Oni boją się naszego śmiechu. Ale to dobrze, bo śmieszność jest jedyną rzeczą, którą da się ich powstrzymać. Inaczej czują się bezkarni, afery po nich spływają. Ludzie, którzy wydają się skompromitowani, za chwilę wracają do polityki i są królami. Satyra to jedyna rzecz, której się obawiają.

Mam wrażenie, że nie lubi pani polityki.

- Nie znoszę! O aktorach mówi się, że są zakłamani, zakładają maski, wiecznie grają. Ale nawet nie umywają się do polityków! Nie wyobrażam sobie, bym mogła w tym uczestniczyć. Od razu dodam, że nie mam żadnej ulubionej partii ani polityka!

Wcielanie się w ich postaci - nawet jeśli to jest zabawa - musi zostawiać jakiś osad. Kiedy po nagraniu wraca pani do domu, jest ciągle w jakimś stopniu ojcem Rydzykiem, Danutą Hojarska, czy też otrzepuje się pani z ich osobowości, niczym kaczka z wody?

- Zostawia, zostawia. Dla własnej uciechy z koleżankami i kolegami z programu używamy głosów granych przez siebie postaci w prywatnych rozmowach, zwłaszcza kiedy dzwonimy do siebie. I to nie tylko aktorzy. Ola Wolf, która pisze scenariusze dla "Rozmów w tłoku", mówi głosami wszystkich postaci, które w nich występują. Ale tak naprawdę przestaję być graną przez siebie postacią - także w sferze psychicznej - zaraz po programie, kiedy tylko zdejmą z nas charakteryzację. Nawiasem mówiąc, strasznie boli, gdy odklejają te włosy i brody. Po powrocie do domu relaksuję się przy książce w swoim warszawskim mieszkaniu. Potem wsiadam w pociąg i jadę do Krakowa, który działa na mnie kojąco. Idę na Rynek, Planty, piję kawę w ulubionych knajpkach. Wracam do swojego codziennego życia.

Tyle że tworzenie tydzień w tydzień odcinka "Rozmów w tłoku" wymaga ciągłego interesowania się polityką. A wiadomości polityczne oglądam z ogromnym zakłopotaniem, wręcz z obrzydzeniem. Coraz trudniej mi się do tego uśmiechnąć i znaleźć dystans. I to jest najwyższa cena, którą płacę za parodię.

Nie licząc oczywiście bólu gardła i kości. ???

- Gdy parodiowałam minister Annę Fotygę, śpiewałam piosenkę "Jestem szalona" i skakałam po batucie. Potem przez kilka dni nie mogłam chodzić. Z kolei Hanna Gronkiewicz-Waltz mówi na charakterystycznym przydechu. Po tej parodii jestem niedotleniona i boli mnie gardło. Taka robota.

Może gdyby pani grała w serialach, byłoby łatwiej.

- Taak, zawsze marzyłam, żeby zagrać kucharkę w telenoweli - miałabym i sławę, i pieniądze. Tak poważnie, to chciałam być aktorką dramatyczną, ale dramat był totalny, bo mówiłam poważne monologi, a ludzie się śmiali. Nie miałam więc wyjścia...

Zaraz po studiach występowałam w "Spotkaniach z balladą", grałam w norweskich teatrach offowych, w musicalach u Jerzego Fedorowicza w Nowej Hucie. Miałam przygodę z teatrem lalek, potem pochłonął mnie teatr i estrada. Od kilku lat zajmuję się mało znaną rzeczą w Polsce - stand-up comedy. To coś pomiędzy estradowym monologiem a monodramem z bardzo dużym kontaktem z widzami. Rozmawiam z nimi, odpowiadają na pytania. Na spektakle przychodzi dużo ludzi i nie ma co kryć, że tę rosnącą popularność zawdzięczam występom u Szymona. Ale jest świetnie i często w trakcie takich spotkań rodzą się nowe dowcipy i pomysły.

Szykuje pani teraz jakieś nowe postaci do "Rozmów w tłoku"?

- Tak, ale nie powiem, żeby nie zapeszyć. Przygotowywałam się też do parodii Zbigniewa Ziobry, ale się nie udało. Naśladuje go Sławek Zapała.

Dlaczego Ziobro Pani nie wyszedł?

- Byłam zbyt kobieca jak na niego, rejestry głosowe nie były odpowiednie. Co innego z ojcem Rydzykiem. U księdza zawsze da się coś podśpiewać.

Długo trwa takie przeistaczanie się z seksownej blondynki w papuśnego księdza?

- Sama charakteryzacja trwa godzinami. Pamiętam, że przyjechałam do Warszawy bardzo zmęczona. Usiadłam w fotelu, zajęły się mną charakteryzatorki i zasnęłam. Obudziłam się z krzykiem na ustach, bo w lustrze przed sobą zobaczyłam faceta, który na dodatek wykonywał dokładnie te same gesty, co ja. Świetnie zrobili mnie na tego Rydzyka. Nawet mama nie poznała, że to ja.

Która z parodii sprawiała pani największą trudność, nie licząc Ziobry?

- Ja w ogóle należę do aktorów, którym parodia przychodzi z najwyższym trudem. Waldemar Ochnia zrobi parodię w godzinę, no, może czasem potrzebuje nocy. Ja muszę mieć znacznie więcej czasu i wiele materiałów. Przy okazji dowiaduję się, co polityk mówił dwa lata temu, rok temu i teraz... Jednak wybitnie trudna była dla mnie Anna Fotyga. Jest trochę zablokowaną osobą, czyli moim przeciwieństwem. Ale swoimi poczynaniami jako minister spraw zagranicznych dostarczyła nam tyle materiału do kabaretu, że nie dało się nie zrobić tej parodii.

No i jest kultowa już posłanka Hojarsko.

- To prawda, powiedzenie "Posłanko Hojarsko ja jestem" weszło do kanonu potocznej polszczyzny. Postać ta powstała w czwartym miesiącu mojej obecności u Szymona. Samoobrona weszła wtedy do rządu, mieliśmy w kabarecie Leppera, Renatę Beger, Danuta Hojarska dołączyła jako trzecia. Nie było łatwo robić odcinki z udziałem tych postaci. Akurat w studio była sama posłanka Beger. Gdy zobaczyła parodię posłanki Hojarskiej, to śmiała się do łez. Już myślałam, że tego nie zagramy...

Nowy parlament może nie być już taki śmieszny, jak ten. Przygoda z "Szymon Majewski Show" też kiedyś pewnie się skończy. Co wtedy?

- Nic nie trwa wiecznie, ale choć nie sądzę, by politycy kiedykolwiek zmądrzeli i znormalnieli, żal by mi było tego programu. A ja, no cóż - dalej będę robiła to, co mi dobrze wychodzi. Już nie marzę o graniu u Wajdy czy Bergmana, pokochałam życie estradowe, dobrze się czuję w swojej skórze. Występuję teraz w teatrze Groteska, gram w "Balladynie", dostałam nawet nagrodę za kreację aktorską. Ale największą radość sprawia mi rozśmieszanie ludzi. Przychodzą na spektakl smutni, a wychodzą uśmiechnięci, dostają nadzieję, że będzie lepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji