Artykuły

Kostrzewski ukradł wszystko

"Hrabina Marica" w reż. Daniela Kustosika w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Teatr Wielki w Łodzi wyszedł naprzeciw oczekiwaniom sympatyków operetki, którym remont Teatru Muzycznego uniemożliwia systematyczne obcowanie z tym gatunkiem sztuki. Przygotowano "Hrabinę Maricę" Emmericha Kalmana, utwór dawno na łódzkich scenach nie goszczący. Miłośnicy operetkowych pień i nieprawdziwego, landrynkowego świata będą zachwyceni.

Nie ukrywam, że nie lubię operetki, że na jej "boski idiotyzm i niebiańską sklerozę" patrzę z pobłażliwością, bo nawet irytować się nie warto. Rację miał Paweł Beylin, gdy pisał, że współczesnemu człowiekowi bliżej jest na Księżyc niż do operetki, że to teatr na niby z pozorami teatru naprawdę. Tę - powiedzmy - definicję, w stu procentach na scenie Teatru Wielkiego zrealizował Daniel Kustosik, proponując widowisko będące wypadkową miałkości libretta i warstwy muzycznej oraz aspiracji gatunku do sztuki wysokiej.

"Hrabina Marica" akcję ma pozornie zawiłą, ale klarowną: młoda i bogata hrabianka chroni się w posiadłości przed natarczywymi wielbicielami, ogłaszając fikcyjne zaręczyny. A w posiadłości obowiązki rządcy pełni zubożały arystokrata. To jeden wątek, drugi: on ma siostrę, a ona wielbiciela półgłówka, skądinąd uroczego. Finał oczywisty: wielbiciel Maricy żeni się z siostrą rządcy, a sam rządca z Maricą. Zęby do tego doszło, trzeba poruszyć Wiedeń, Budapeszt, starą księżnę, niewiadomego pochodzenia dwór i cygański tabor, koczujący pod bramą, by wtargnąć z tańcami, gdy tylko zajdzie potrzeba.

Akcja jak z przedwojennej filmowej komedii, w której kochali się wszyscy mieszczanie, muzyka to chwytająca za serce, to podrywająca do tańca. I Daniel Kustosik proponuje to wszystko w niewiele ponad dwugodzinnej pigułce, za co mu chwała, bo tyle da się wysiedzieć. Utwór okrojony i oczyszczony zyskuje, bo staje się bardziej wartki, jednak traci, gdy go uwspółcześniać wstawkami w rodzaju "dyplomatołki". Wypadałoby zdecydować się: albo bombonierka z czekoladkami, albo satyra polityczna. Mimo że rasy i tak brakuje, to jednak skundlać nie przystoi.

Widać, że Kustosik na honorarium za reżyserię zapracował uczciwie. Przy całym kretynizmie operetki próbował okiełznać jej demony, ale nie ustrzegł się pewnych śmieszności, jaką jest np. scena wniesienia Maricy przybranej w kuriozalny "kapelut", który nawiasem mówiąc postarzył Małgorzatę Kulińską (ona śpiewa partię tytułowej bohaterki) o jakieś 40 lat. No, ale to już jest kwestia smaku.

Ani Daniel Kustosik, ani Anna Bobrowska-Ekiert (scenografia i kostiumy w I akcie okropne, w drugim zupełnie dobre, jakby kto inny projektował) nie przejęli się faktem, że żyjemy w XXI wieku, że scena ma dziś zupełnie inne niż sto lat temu (ba, nawet niż lat temu dwadzieścia) możliwości techniczne, że istnieją fantastyczne efektowe światła, świetne materiały do budowania dekoracji, wreszcie, że estetyka się zmieniła. Zrealizowali przedstawienie uczciwie i rzetelnie, co wcale nie znaczy znakomite. Ale jestem przekonany, że widzowie będę walić drzwiami i oknami, bo w dziedzinie operetki niczego lepszego w Łodzi zobaczyć się nie da. I jest to oczywista oczywistość.

A to, co najlepsze w "Hrabinie Maricy" łódzkiej opery, to pyszna kreacja Andrzeja Kostrzewskiego w roli Kolomana Żupana, czyli uroczego wielbiciela półgłówka. Kostrzewski - mówiąc uczciwie - ukradł przedstawienie. W całości i wszystkim. Artystę cechujądobrygusti styl, co pokazał w wielu wcześniejszych realizaqach. W "Maricy" te cechy wykorzystał do stworzenia postaci charakterystycznej, człowieka szalonego, roztargnionego, rzeczywiście niemądrego i zakochanego w sobie. Kostrzewski postawił na wyrazistą kreskę, dzięki której uzyskał dystans i... dokonał jeszcze jednej zuchwałej kradzieży - serc widzów.

Na scenie aktorsko partnerowali Kostrzewskiemu i wokalnie popisywali się jeszcze m.in. Małgorzata Kulińską, Krzysztof Marciniak (rządca i hrabia w jednym), Patrycja Krzeszowska (siostra rządcy hrabiego) i Andrzej Staniewski (zabawny, znerwicowany książę Populescu). Szefem muzycznym spektaklu jest Jacek Pawełczak, który z pewnością bardziej cieszyłby się, gdyby dyrygował współcześnie zorkiestrowaną partyturą. Może to jakiś trop do zmniejszenia odległości między operetką a Księżycem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji