Artykuły

Zimą sypialiśmy tylko w nausznikach

- Na Wybrzeżu zaczął się szósty rok naszego wspólnego życia. Zaczął się świetnie. Ja grałam w teatrze, Has biegał z psem nad morze i uczył go podstaw psiego zachowania. To w Sopocie powstał jego pierwszy pełnometrażowy film fabularny. Według powieści Marka Hłaski "Pętla". Wymyślał scenariusz kotłując się na tapczanie z psem, a ja ślęczałam przy maszynie do pisania, która rejestrowała jego złote myśli - reżysera Wojciecha Jerzego Hasa wspomina Lucyna Legut, gdańska aktorka, malarka i pisarka, w wywiadzie dla Dziennika Bałtyckiego.

Co przywiało Wojciecha Hasa do Sopotu?

- Miłość do mnie. Przyjechaliśmy tu we wrześniu 56 roku. Zaczęłam pracę w gdańskim teatrze. Zamieszkaliśmy w pokoju wynajmowanym przez teatr, przy Czyżewskiego 7, na drugim piętrze. Był wrzesień, cudownie ciepły, kolorowy. Z miejsca wybraliśmy się na plażę, żeby sprawić przyjemność naszemu psu, ten pies to była najpiękniejsza postać na świecie. Has nie, ale pies śni mi się do dziś. Eter nigdy wcześniej nie widział morza, więc wspólnie z Hasem całymi dniami moczyli się w wodzie. Nasz sopocki pokój był częścią czterorodzinnego mieszkania, którego mieszkańcy byli bardzo niechętni aktorom. Chyba mieli złe wspomnienia z aktorką, która mieszkała przede mną. Za skarby świata nie chcieli już artystki, a zwłaszcza z psem i narzeczonym. Dlatego wprowadzała nas komisja teatralna w asyście milicji (przedstawiciel komisji udał, że jest sam, a gdy otworzono drzwi, wsadził nogę w szparę i już nie popuścił, aż ukryta za drzwiami zgraja - ja, Has i pies - nie wtargnęła do środka). Ale nienawiść do nas trwała nie więcej jak dobę. Następnego dnia kupiliśmy maszynkę gazową, tapczan i rozgościliśmy się na dobre.

Byłam w tym pokoju. Obecna właścicielka, pani Lidwina, mieszka w tamtej części domu z synem i 102-letnią mamą od 75 roku. Pani dawny pokój wynajmuje letnikom...

- Pokój był niewielki, za to całe mieszkanie ogromne: dwa hole, przedpokój, olbrzymia kuchnia, w której każdy z lokatorów miał własny stół, kuchenkę gazową, szafkę na naczynia i co tam komu było potrzebne. Pies wkrótce stał się najważniejszą postacią w domu. Wylegiwał się we wszystkich holach, plątał się po kuchni, a nawet, na przywitanie, obsikał stylowy fotel w pokoju groźnej pani Jadzi - pedikiurzystki. Nagle wszyscy staliśmy się przyjaciółmi i nikt nie wiedział, jak to się stało. Pani Jadzia była właścicielką ogromnego pokoju z balkonem, państwo Onoszkowie zajmowali trzy pokoje. Był tam jeszcze jeden pokój, w którym mieszkał przez chwilę pewien aktor, ale pani Jadzia walczyła o usunięcie artysty, zwłaszcza że był dość uciążliwy, wspólną i jedyną łazienkę okupował całymi godzinami, ćwicząc w niej śpiew i grę na gitarze.

Z okna pokoju widać wieżę kościoła...

- Stały tam dwie szafy biblioteczne, stół, krzesła i łóżko. Szafę z ubraniami ustawiliśmy w ogromnym wspólnym holu.

Stoi tam do dziś...

- Na ścianach wisiały moje obrazy. Wciąż malowałam. Grało radio. Pies spał we wnęce przy oknie. W pokoju było tak strasznie zimno, że zimą sypialiśmy w nausznikach.

Nago i w nausznikach?

- Tak właśnie. Blisko pokoju była łazienka i korytarzyk. W korytarzyku tkwiły w ścianie tajemnicze boczne drzwi, którymi schodziło się do piwnicy. Przychodził tamtędy palacz. Stała przy nich drabina, codziennie rano pani Jadzia stawiała tam nocnik. Przez dwa hole ciężko jej było chodzić do łazienki. A w kuchni urzędowaliśmy wszyscy. Rozmawialiśmy do białego rana.

To były pani z Hasem szczęśliwe lata?

- Na Wybrzeżu zaczął się szósty rok naszego wspólnego życia. Zaczął się świetnie. Kochaliśmy się, przynajmniej mnie się tak wydawało. Ja grałam w teatrze, Has biegał z psem nad morze i uczył go podstaw psiego zachowania. Dodatkowo, udzielał mu lekcji nienawiści do milicjantów. Razem z psem byli nieprzejednanymi wrogami ustroju. To w Sopocie powstał jego pierwszy pełnometrażowy film fabularny. Według powieści Marka Hłaski "Pętla". Wymyślał scenariusz kotłując się na tapczanie z psem, a ja ślęczałam przy maszynie do pisania, która rejestrowała jego złote myśli. Byłam często znużona tym pisaniem, zwłaszcza, że odbywało się ono głównie nocą, po której Has mógł sobie pospać ile dusza zapragnie, za to ja rano galopowałam na próbę. Wieczorem grałam, by nocą znów ślęczeć nad scenariuszem. Nasze życie w Sopocie to było coraz mniej Hasa w domu. Przyjeżdżał tylko, aby napisać nowy scenariusz. Tu powstały "Pożegnania" i "Wspólny pokój". Do każdego filmu rysował poszczególne kadry. Był bardzo dokładny. Myślę, że lubił swoją pracę bardziej niż mnie, czego dowodzą liczne zdrady...

Tolerowała je pani?

- Domyślałam się, że mnie zdradza, ale nie miałam pewności. Dopiero jeden fakt uzmysłowił mi, że z całą pewnością nie jestem tą jedyną... Otóż miał czelność przyjechać do Sopotu wraz z aktualną ukochaną. Moim przyjaciołom było tego za wiele. Powiedzieli mi otwarcie: Has przywiózł sobie dziewczynę. Jest tak bezczelna, że przyszła na spektakl, w którym grasz i zapowiedziała, że w przerwie wpadnie za kulisy. Ja nie wytrzymałam: Jeżeli wpadnie do garderoby, to ja ją po prostu kopnę w dupę...

I co?

- Ktoś ostrzegł rywalkę i nie zjawiła się za kulisami, ale ja byłam tak wściekła, że postanowiłam nie wracać na noc do domu. Rano Has przybiegł na próbę i błagał, żebym wróciła. Uważał, że skoro kocham, powinnam mu wybaczyć. Dziewczynę odesłał do Warszawy, ale co z tego? Czy to mogło zmniejszyć moje rozczarowanie nim? Dziś ciekawi mnie, dlaczego chciał wtedy wszystko naprawić. Myślę, że marzył, by wszystko, co było jego, było z nim, czy też przy nim zawsze. Gdyby odszedł, to przecież inny mężczyzna mógł się zjawić w moim życiu, czego by absolutnie nie zniósł. Nasi współlokatorzy donieśli mi, że owej nocy, gdy nie zjawiłam się w domu, on cały czas biegał po mieszkaniu, zamęczał ich pytaniami, czy nie wiedzą, gdzie jestem, i wreszcie, w co trudno mi było uwierzyć, płakał z rozpaczy. Przynajmniej płacz miał już z głowy, bo potem płakałam ja, gdy ostatecznie odszedł, chociaż twierdził, że to ja go zostawiłam. Przy jego drugim romansie rzeczywiście tak się stało. Rozeszliśmy się telefonicznie. Rzuciłam do słuchawki: To nie pralnia chemiczna. Nie będziemy ciągle odświeżać swoich uczuć. Tych brudów już się nie wywabi. Koniec.

Pewnie się wściekł...

- Był strasznym nerwusem. Krysia Onoszko, z którą mam kontakt do dziś, jest moją sąsiadką na Żabiance, przypomniała mi takie oto wydarzenie. Has miał wyjechać do Łodzi i wybierał się do Orbisu po bilet na sleeping. Oparł nogę na drabinie, która stała w przedpokoju i wiązał sznurowadła butów. Krysia nieopatrznie zagadnęła go: Panie Wojtusiu, co będzie, jeśli wszystkie bilety na sleeping będą wyprzedane? Dostał szału! Szarpał sznurówki, aż się porozrywały, a kasjerce z Orbisu złorzeczył najgorsze katusze, które będą ją czekały, jeśli mu powie, że biletów nie ma. Biegł po te bilety gotów gryźć, szarpać, a nawet rąbać ciało kasjerki. To był cały Has.

Jezu!

- Kiedyś pan profesor Onyszko w towarzyskiej rozmowie zapytał go: "Panie Wojtku, gdzie pan się lepiej czuje? W Polce środkowej, czy tu, na Wybrzeżu?" "I tu, i tam do dupy" - odpowiedział Has. Czasem był trudny. Potrafił być nieprzyjemny. Byłam świadkiem, gdy przyszedł pewien filmowiec, którego nie cierpiał. Odwiedził nas wcześnie rano i Has otworzył mu drzwi nago. Na powitanie podał mu rękę do tyłu, nie zaszczycając gościa swoją... twarzą. Uwielbiał za to Stanisława Dygata. Dygat był leniwy i niechętnie brał się do pisania, a Has ciągle zadawał mu jakieś zadania domowe - "tyle i tyle dialogów na jutro". Dygat jęczał i wyzywał, ale pisał. Mieszkał w Grand Hotelu, ale często bywał u nas, gdy pracowali nad filmem. Sprzeczali się i ogromnie dużo jedli. Zdarzało się, że za jednym posiedzeniem zjadali cały obiad, który przygotowałam na trzy dni. Czasem Has pomagał mi gotować. Obierał ziemniaki i przemierzając cała kuchnię, upuszczał obierki na podłogę. Ja podążałam za nim zbierając je, a przy okazji wysłuchując nowej koncepcji filmu. On cały był filmem i ktoś go musiał wysłuchiwać. Ale gotować naprawdę umiał, talent kulinarny miał w genach po ojcu, który był właścicielem Hotelu Francuskiego w Krakowie, matka prowadziła kuchnię u jakiegoś hrabiego przed wojną.

Ponoć świetnie malował...

- Lepiej niż ja! Na Czyżewskiego wymalowaliśmy całą kuchnię! Wszystkim się szalenie podobało! Na jednej ścianie namalowałam Hasa jak pierze w balii moje majtki w kwiatki. On uwiecznił panią Krysię Onoszko i jej synka, który idzie na spacer ze swoim pluszowym pieskiem. Synek miał wtedy cztery latka, dziś ma po pięćdziesiątce...

W rozmowie telefonicznej wspominał, jak pani mama hurtowo produkowała w kuchni na Czyżewskiego makaron. I jak, pocięty na kawałki, wisiał w holu, na czym się tylko dało... Ten hol... Tam się chyba czas zatrzymał. Całe to mieszkanie i dziś mogłoby wystąpić w którymś filmie Hasa. Ta miłość tam jeszcze unosi się powietrzu, czy co?

- I nie tylko ta... Gdy Has skończył kręcić "Pętlę" zapytał mnie, czy chciałabym mieć coś drogiego i był gotów kupić mi taką rzecz. Ale ja wiedziałam, że marzył o samochodzie. Wkrótce nowiusieńka Warszawa stanęła pod naszym domem. I ta Warszawa przyśpieszyła agonię naszej miłości, bo reżyser z samochodem to był obrazek, na widok którego dziewczyny mdlały ze szczęścia. W każdym razie mnie kupił wtedy glinianą rybkę, którą przypinałam do płaszcza. Rybce z czasem odpadł ogon, a potem cała się rozsypała. Następny film przyniósł i mnie korzyści - płaszcz z sierści alpaki. Bardzo piękny. Nosiłam go dwadzieścia lat. Potem jeszcze moja mama przez dziesięć. Po śmierci mamy przerobiłam własnoręcznie płaszcz na kusą kurteczkę, a w końcu kurtkę na zimową czapkę, w której jest mi jednak tak paskudnie, że trzymam ją, wyłącznie z sympatii dla Hasa, jednak głęboko schowaną na dnie szafy...

Na zdjęciu: Aleksandra Śląska i Gustaw Holoubek w "Pętli", reż. Wojciech Jerzy Has, 1957 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji