Artykuły

Orzechowski czyta Majakowskiego

Nieważne, czy było naprawdę tak, jak i nieważne, czy na tyłach głowy Majakowskiego całe życie sterczała cmentarna cierpkość. Ważne, że na kanwie jego wierszy Orzechowski zmyślił swój godzinny, zawrotny seans - rzecz o losie. Po schodach wierszy zszedł na dno, gdzie... właściwie nie wiadomo, co się stało - Paweł Głowacki z Dziennika Polskiego opisuje kolejny Salon Poezjii w Teatrze im. Słowackiego.

To nieprawda, łżę jak pies, z palca wysysam, bo niby cóż wiedzieć mogę o zmierzchach Krzysztofa Orzechowskiego? To lite zmyślenie - więc musiało być tak: gdy dom śpi, Orzechowski kładzie na stoliku Dzieła Zebrane Włodzimierza Majakowskiego i puszcza na DVD stareńkiego "Pancernika Potiomkina". Noc w noc - właśnie tak.

Ogląda, czyta, ogląda, czyta, ogląda, czyta, ogląda... Szuka sedna. Ma nadzieję, bo w końcu legendarna, sześciominutowa sekwencja na odesskich schodach w filmowym arcydziele Siergieja M. Eisensteina i wiersze Majakowskiego - to najboleśniej uporczywe schody sowieckiej Rosji. W jednej epoce powstały i podobnie istnieją - bardziej w opowieści niż w prawdzie. Owszem, można realnie przejść po schodach w Odessie, i owszem, można czarno na białym zobaczyć wersy Majakowskiego połamane na stopnie, tak, lecz istotnie trwają tylko w ułudzie - w filmie, w wierszu.

Ogląda więc, ogląda, czyta, ogląda... Schody - schody. Siódmej nocy setny raz widzi ciemne buty carskich żołnierzy na odesskich stopniach, ciemne buty, samotny wózek, ciemne buty, kobietę z martwym dzieckiem, ciemne buty - i setny raz idzie wzrokiem po schodach fraz Majakowskiego. A dalej - od początku to samo. Ciemne buty, samotny wózek, martwe dziecko, stopnie liter, buty, wózek, trup, zdania połamane w schody, trup... Naraz coś się przypomina. Rzecz jasna, nie było tak - zatem nie mogło być inaczej: Orzechowski otwiera poemat "Obłok w spodniach". Nie to, nie to, nie to... To! Czyta na głos: "Drogę mrokiem zamknęło miasto". Znalazł sedno.

Zmyśliłem zmierzchy Orzechowskiego, wymyśliłem mu całą przeszłość, wyssałem z palca mordęgę jego prób do zeszłego Salonu Poezji, do poranka zatytułowanego "Jam król lamp", kiedy czytał wiersze Majakowskiego, zmyśliłem, bo tylko tak mogłem, przynajmniej z grubsza, wyjaśnić sobie znakomitość seansu. Tylko tak - ścieżką bajania idąc - mogłem pojąć, czemu gdy akurat tę, a nie inną frazę Orzechowski wypowiedział - zapachniało brakiem litości. Jakby ktoś na środku sali wolno położył zimny kamień.

"Drogę mrokiem zamknęło miasto". Tak. Za miastem są ciemności. Na końcu zawsze tak jest. Lampy domowe, latarnie uliczne nie mają nieskończonych mocy. Wyjście z domu, wyjście z miasta w ostatecznym rachunku jest jak zejście do piwnic. Zejście - w dół. Nigdy w bok - zawsze w dół. Jak w filmowym arcydziele Eisensteina, jak w wierszach Majakowskiego. Ciemne buty kroczą - w dół. Wózek sunie - w dół. Słowa wiersza schodzą - w dół. Martwe dziecko, kobieta, ciemne buty, słowa, Majakowski, wszystko, wszyscy mają przed sobą - piwnicę piwnic, dno ostatnie. Wiedzą o tym? Czują rychły brak świateł?

"Drogę mrokiem zamknęło miasto". Gdy je Orzechowski mówił - było w tym zdaniu jedynie to, co nieuchronne. Może więc Majakowski, król lamp, naprawdę do spodu uwierzył w piękno karmazynowej rewolucji i zarazem naprawdę nie mógł, nie chciał przegnać sterczącego na tyłach głowy przeczucia, że wewnątrz karmazynowej rewolucji zwykłe, ludzkie lampy mrą nieuchronnie i prędko? Naprawdę? A jakie to ma znaczenie? Klasyk uczy: nieważne, jak było, ważne, jak się napisało. Wymyśliłem zmierzchy Orzechowskiego. Nieważne, czy było naprawdę tak, jak i nieważne, czy na tyłach głowy Majakowskiego całe życie sterczała cmentarna cierpkość. Ważne, że na kanwie jego wierszy Orzechowski zmyślił swój godzinny, zawrotny seans - rzecz o losie. Po schodach wierszy zszedł na dno, gdzie... właściwie nie wiadomo, co się stało.

Jak było wtedy, w 1930? Zastrzelili Majakowskiego, bo przestał wierzyć w karmazynową rewolucję? Zastrzelili, czy też sam się zabił pod stertami własnych rozczarowań? Jaka jest prawda?... Znów to samo, nędzne pytanie... Nieważne, jak było! Ważne, że przy pomocy słów układanych w schody - obojętne, czy schody prawdy, czy schody udawania - przetrwał 37 lat. I ważne, najważniejsze, że Orzechowski w piękny monodram, w dojmujący teatr zmienił wszystkie, gdzieś w zakamarkach napisanych stopni porzucone namiętności Majakowskiego. Wściekłość bombastyczną, samooszukańcze zachwyty, patos trochę gipsowy, parę łez, bezradność, ołowiane rozczarowania, lęk z dnia na dzień twardniejący, bezradność wreszcie. I jeszcze finalne, podobno chwilę przed ostatnim krokiem w dół zapisane pogodzenie: "A człowiek/ duszą,/ wargami, /szkieletem...". Więc znów tylko - podobno? Znów. I niech już tak zostanie. Tylko niepewność. Co czuł, gdy w 1930 na zawsze wchodził w nieskończony mrok za miastem?

Teatr im. Juliusza Słowackiego. 212. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Włodzimierza Majakowskiego czytał Krzysztof Orzechowski. Gość specjalny prof. Jerzy Pomianowski. Gospodyni Salonu Anna Dymna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji