Artykuły

Nikodem, tłumacz i trup

- W Polsce grałem w jidysz. To było coś niesamowitego, grałem w języku, w którym prawie nikt nie mówił. Moja znajomość jidysz bardzo szybko przydała się we Włoszech. Po kilku miesiącach pobytu w nowej ojczyźnie poszedłem na casting i zostałem przyjęty do trupy, z którą pojechałem na tournée na Sycylię - opowiada aktor ALEKSANDER MINCER, gość Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Słowa Verba Sacra w Poznaniu.

Z miłości do Włoszki rzucił teatr w Polsce. Nie zna angielskiego, co nie przeszkodziło mu zagrać w "Pasji" Gibsona. Olka Mincera wysłuchał Stefan Drajewski:

Był początek lat osiemdziesiątych, grałem w Teatrze Żydowskim w Warszawie, byłem po premierze "Austerii" Jerzego Kawalerowicza, ludzie mnie nawet rozpoznawali na ulicach. Nic nie wskazywało na to, że będę chciał wyjechać z Polski. Aż tu raptem wystarczyło pięć minut i już byłem gotowy do pakowania walizek. Dlaczego właśnie wtedy? Sprawa jest bardzo prosta, nazywa się miłość od pierwszego wejrzenia.

Zakochałem się we Włoszce, która przyjechała do Warszawy. Zastanawialiśmy się, gdzie zamieszkamy, ale tylko przez pięć minut. Nie znałem języka, byłem jednak w tej luksusowej sytuacji, że pojechałem tam jako mąż. Moja teściowa powiedziała wprost: dam ci dwa lata, ucz się języka, jak ci się uda - będziesz aktorem, a jak nie, o będziesz musiał znaleźć sobie inne zajęcie. Nie mogę was całe życie utrzymywać.

W Rzymie zamiast pójść na kurs językowy, zapisałem się do szkoły aktorskiej. To była bardzo dobra zupełnie inna, wyjątkowa szkoła. Jej dyrektorem był błogosławionej pamięci pan Alessandro Fersen pochodzący z Łodzi, dramaturg, reżyser, aktor... Mówił piękną polszczyzną. Kiedy uczył dykcji to włosku, zawsze przytaczał po polsku przykład "Tonący brzytwy się chwyta", by pokazać, jak inne języki są dosadne, jak polski jest onomatopeiczny.

W Polsce grałem w jidysz. To było coś niesamowitego, grałem w języku, w którym prawie nikt nie mówił. Myślę tu o Polsce. To był mój drugi język, pierwszym był język polski. Nie oznacza to, że nie wyniosłem z domu pewnych słów, sposobu myślenia, pewnych struktur językowych. Moja znajomość jidysz bardzo szybko przydała się we Włoszech. Po kilku miesiącach pobytu w nowej ojczyźnie poszedłem na casting i zostałem przyjęty do trupy, z którą pojechałem na tournée na Sycylię. Nawet nie dwa lata czekałam na możliwość zarabiana jako aktor. W1986 roku pewna Żydówka z Syrii osiadła we Włoszech postanowiła zorganizować Festiwal Kultury Żydowskiej i zwróciła się do mojego profesora o pomoc. Ten zaproponował mnie. Niestety, nic z tego nie wyszło, ale rekomendowała mnie reżyserowi o pięknym włoskim nazwisku Moni Ovadia, z którym pracowałem przez następnych szesnaście lat. W tym czasie przygotowaliśmy między innymi monodram "Berl wariat" na podstawie opowiadania Lejbusza Pereca, spektakle: "Z piachu, z czasu", "Golem", "Dybuk", "II caso Kafka"... We Włoszech zagrałem także w monodramie "Żyd na koniu" według opowiadania Izaaka Babla, który wyreżyserowała Aleksandra Kurczab. Wziąłem także udział w dwóch projektach słynnego Teatro Piccolo w Mediolanie: "Tajbele i jej demon" Pameli Villoresi i "Matka Courage z Sarajewa" Georgio Strehlera.

Miałem niesamowitego farta, że spotkałem Aleksandro Fersena, a on miał jeszcze większe szczęście, że spotkał gotowego aktora. Niestety, sytuacja włoskich aktorów jest dość trudna i skomplikowana. Staram się łączyć pracę w teatrze z pracą na planie filmowym. Ubieganie się o role w filmie we Włoszech to nie jest walka. Chociaż raczej należałoby mówić: nigdy nie wolno tracić nadziei. Na plan filmowy "Pasji" trafiłem dzięki dyrektorce castingu, z którą znaliśmy się wiele lat. Ona pośredniczyła w kontaktach między Hollywood a Włochami. Niestety, Hollywood stawia wymagania: perfekcyjny angielski, a z tym w moim przypadku nie jest dobrze. Pierwsza okazja, w której nie było takiego warunku, to była "Pasja" Mela Gibsona. Moja znajoma przedstawiła mnie reżyserowi, porozmawialiśmy i dostałem pracę. Okazał się kumplem, takim równym gościem. Ponieważ jest sam aktorem, więc wiedział, jakie aktor może mieć kłopoty.

Powiedziałem kiedyś, że w "Pasji" powinni grać sami Żydzi. Była to z moje strony prowokacja, którą podchwycili dziennikarze. A ja chciałem tylko skomentować wypowiedź Mela Gibsona, który opowiadał, iż robi rekonstrukcję historyczną. Gdyby to była rzeczywiście rekonstrukcja, to w filmie powinni występować Włosi jako potomkowie Rzymian zamieszkujących w czasach Jezusa Palestynę i Żydzi. Nie można przecież powiedzieć, że odtwarza się prawdę sprzed 2000 lat. To jest tylko prawda artystyczna, a nie historyczna. To była piękna praca.

Nie zerwałem kontaktów z Polską. Zdarzyło mi się w Polsce występować kilka razy. Ewa Bilińska zaprosiła mnie do filmu "Skrzypce Rotszylda". Przyjechałem do Polski na wakacje do rodziny, skąd mnie porwała na plan filmowy. Potem wystąpiłem w filmie dokumentalnym, w którym zagrałem trupa (radziecki). W Krakowie grałem w Starym Teatrze razem z moją włoską trupą, prezentowaliśmy sztukę "Golem". W tej sztuce byłem tłumaczem. Wszystko grane było w jidysz, a ja tłumaczyłem na włoski we Włoszech, w Polsce na polski, w Niemczech na niemiecki, we Francji na francuski, w Nowym Jorku na angielski, mieliśmy jechać do Japonii i szykowałem się do tłumaczenia na japoński, ale nie doszło to do skutku. Nie oznacza to, że lubię się uczyć innych języków. Ja po prostu lubię recytować w obcych językach. Nabrałem takiego smaku przy tej sztuce. To niesamowite doświadczenie. Każdy język wymaga innego sposobu recytacji. Dlatego, że każdy język ma swój własny rytm, inną dynamikę słowa, która - abstrahując od narodu - dokądś prowadzi. Po niemiecku musiałem być bardzo prosty, we francuskim zabiegałem o to, by nie być za bardzo kwiecistym. Najtrudniej było mi mówić po polsku. Reżyser życzył sobie, abym był zdystansowany do roli, a tu się nie udało. Zawędrowałem gdzieś, gdzie nie powinienem.

Od pewnego czasu param się także reżyserią. Mam na koncie kilka przedstawień jedno z nich rok temu prezentowałem na Festiwalu Singera w Warszawie. Był to spektakl zatytułowany "Ostatni demon" według Singera zrealizowany we włoskim Meta-Teatro. Wcześniej przez dwa lata przygotowałem ze studentami italianistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu dwie sztuki: "Przyjęcie w rodzinie" Achillesa Campanilego i "Był sobie dwa razy baron Lamberto" Gianni Rodariego, a kilka dni temu czytałem na Verba Sacra fragmenty "Męża z Nazaretu" Szaloma Asza. Ja jestem Żyd ze Lwowa, Warszawy, Włoch, z literatury, filmu...

Na zdjęciu: Olek Mincer w monodramie "A Shed, Demon z Tishevitz" wg Isaaca Bashevisa Singera, Teatr Meta, Rzym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji