Artykuły

Przez dotyk. Odsłona druga

"Moja mama Janis" z Teatru Roma w Warszawie, "Miss HIV" z Teatru Polonia w Warszawie, "Oskar i pani Róża" z Teatru im. Wyspiańskiego w Katowicach i "Dotyk" z Teatru Powszechnego w Warszawie na Międzynarodowym Przeglądzie Przedstawień Istotnych "Przez dotyk" w Częstochowie. Pisze Julia Liszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Dzień drugi - rozrywkowy

Częstochowska publiczność miała okazję zobaczyć, jak bawi się Warszawa. Dwa przedstawienia - dwa pomysły na rozrywkę.

Pierwsze - "Moja mama Janis" z Teatru Roma z Jolantą Litwin-Sarzyńską opowiadającą swoje życie piosenkami Joplin. Zabiła siłą swego głosu, zaczarowała nastrojem, jaki potrafiła stworzyć na scenie (wraz z towarzyszącym jej zespołem rockowym). Każdą kolejną piosenką rozgrzewała oporną częstochowską publiczność, rozbudzała emocje, wzruszała, bawiła. Jej mocny, lekko zachrypnięty głos wibrował, kusił, wlewał w jesienne ciała jakąś niesamowitą energię.

Drugie - słynna "Miss HIV" z Teatru Polonia (reż. Maciej Kowalewski) w porównaniu z "gorącą" "Moją mamą Janis" wydała mi się "letnia". Podniecające dla Częstochowian było już to, że zagrają m.in. Ewa Szykulska, Maria Seweryn, Rafał Mohr. I chyba tylko dla tych nazwisk były oklaski po spektaklu. Po spektaklu, który miał być parodią (pogłębioną psychologicznie) wielkiego "szoł" medialnego (wybory dziewczyny zakażonej HIV), a był przesadzoną parodią parodii, z kiepskim tekstem i żenująco słabą grą aktorów (może oprócz Ewy Szykulskiej). Aktorzy nie docenili chyba częstochowskiej (czyli prowincjonalnej) publiczności. Mohr grał całe przedstawienie na jednej nucie, Seweryn wdzięczyła się "pod publiczkę". Siedziałam zażenowana. Ten spektakl miał mi zadać niewygodne pytania, a niewygodne było tylko krzesełko, na którym z trudem wytrwałam do końca.

Dzień trzeci - nostalgiczny, zadumany.

W zadumę wprowadził dziesięcioletni Oskar umierający na białaczkę ("Oskar i pani Róża", Teatr im. Wyspiańskiego Katowice), który za namową cioci Róży, "bawi się" w "przeżycie całego życia w ciągu 12 dni". I nie są to smutne dni, nie są oczekiwaniem na koniec, "przeżywając" 10 lat dziennie Oskar zaprzyjaźnia się ze śmiercią. I zaczyna wierzyć - w ludzi, w Boga, w siebie.

O wierze też, a raczej o utracie wiary w miłość, prawdę, bliskość, jest "Dotyk" (Warszawa, Teatr Powszechny). Na kilku metrach kwadratowych, wśród widzów, dzieją się dwie rodzinne tragedie - żona dowiaduje się, że mąż jest homoseksualistą, tego samego dowiaduje się ojciec od syna. Dwie rozmowy o tym, jak rani zdrada - fizyczna i psychiczna. Grając tak blisko widza, aktorzy obnażają się całkowicie, nie ma tu miejsca na fałsz, na "granie". Te rozmowy dzieją się naprawdę, a my jesteśmy w nie wplątani jako świadkowie. I kiedy dialogi urywają się, to my musimy dopowiedzieć resztę, ocenić, wydać wyrok. Trudne zadanie postawił reżyser przed aktorami, ale też przed widzami. Nie ma tu miejsca na obojętność, na powiedzenie: mnie to nie dotyczy, to nie moja sprawa. Bo wplatani w tę intymną sieć cudzych uczuć, zdajemy sobie sprawę, że trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron.

Wielu spraw dotyka MPPI "Przez dotyk". Przedstawienia są poruszające (w większości), ale brakuje rozmowy po przedstawieniach. Brakuje jakiegoś miejsca, gdzie można by pogadać o tym, co się przed chwilą widziało, przeżyło. Bo po spektaklu ludzie schodzą do szatni, wkładają kurtki i wychodzą. Brakuje klimatu, który powinien towarzyszyć wydarzeniom artystycznym. Dyrektor Machalica siedzi pochmurny na widowni, daleki od swojej publiczności (bo przecież jest dyrektorem NASZEGO teatru, choć tak rzadko tu bywa), niedostępny. Myślę, że właśnie taki festiwal mógłby być okazją, żeby poznać się bliżej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji