Artykuły

Biały smutek

Smutek i przygnębienie - oto dominujący nastrój autorskiego spektaklu Stasysa Eidrigeviciusa "Biały jeleń". Niczym w "Rapsodii litewskiej" Mieczysława Karłowicza, w której kompozytor "starał się zakląć cały żal, smutek i niewolę wiekuistą tego ludu". Dla ścisłości dodajmy jednak, że Karłowicz mówiąc o melodiach litewskich miał na myśli muzykę Biało­rusinów

Nie przypadkiem przyta­czam tu nazwisko Karłowicza. Przedstawienie warszawskiego Teatru Studio jest bowiem w równej mierze spektaklem plastyczno-teatralnym, co mu­zycznym i z powodzeniem mo­głoby być prezentowane na jed­nym z festiwali muzyki współczesnej. Muzykę do "Białego jelenia" skomponowali Zyg­munt Konieczny i jeden z naj­wybitniejszych twórców litew­skich Bronius Kutavicius, uro­dzony w 1932 roku koło Ponie­wieża, a więc blisko miejsca, gdzie Eidrigevicius spędził dzieciństwo.

Danych autobiograficznych jest w tym widowisku, o nie­wielkiej ilości dialogów, wypo­wiadanych zarówno po polsku, jak i litewsku, niewiele, ale kli­mat całości wyrasta właśnie z biografii artysty urodzonego na północnej Litwie w Me­diniszkach, wykształconego w Kownie i Wilnie, a od 1980 r zamieszkałego w Polsce "Ma­mo, czy jesteś zadowolona, ze uczę się malarstwa" - pyta Stasys swą sceniczną matkę (Irenę Jun) "Kiedyś przyjeż­dżałeś z Kowna, potem z Wil­na, a później z Warszawy" - odpowie mu matka akcentując niejako fakt, że artysta jest już "z boku", poza litewskim krę­giem, a przecież duchowo po­zostaje właśnie tam, na Ojcowiźnie. Wizualnym symbolem owego podróżowania staje się w tym widowisku walizka.

Ubiegłoroczną wystawę Eidrigeviciusa w Teatrze Studio kończyła akcja "Zamknięcie", podczas której zebrani oglądali stół z białym i czerwonym wi­nem, ale niedostępny, znajdu­jący się bowiem za drutem kol­czastym. Także i w "Białym je­leniu" mamy reminiscencje więzienne, obozowe, a może łagiernicze. Na scenę wciąż powraca chór 7 mężczyzn w drelichach. Niejako z góry wiadomo, że 7 stojących w ty­le, jako elementy scenografii, metalowych stożków "zagra" w końcu, niczym Czechowow­ska strzelba zawieszona w I akcie i strzelająca w ostatnim. I rzeczywiście wspomnia­ne stożki grają, niczym jako­weś trombity, też skądinąd in­strumenty kresowe, tyle, że nie litewskie, a karpackie.

Ogromne wrażenie robi pochód masek tańczących przy akompaniamencie fujarki i cymbałów. Fascynuje scena, rodem jakby z Cage'a, podczas której aktorzy zestawiają siedem mniejszych rynienek w jedną ogromną rynnę, po to, by puścić nią metalowe kul­ki. Zachwyca zakończenie, w którym tytułowy jeleń, za­prezentowany w formie popier­sia godnie spoczywającego na cokole okazuje się, po zdjęciu zeń pokrowców, "prawdzi­wym" wypchanym zwierzę­ciem.

Widzowie, którzy umieli poddać się tej osobliwej atmo­sferze, byli zapewne oczaro­wani. Ci natomiast, którzy ko­niecznie chcieli wiedzieć po co, na co i dlaczego, wyszli po­irytowani. Bynajmniej nie mam zamiaru zachwycać się, ni­czym młodzi recenzenci, wszy­stkim, co niezrozumiałe, mu­szę jednak przyznać, że spek­takl robił wrażenie. Dłuższy zacząłby chyba nudzić. Ale trwał godzinę - akurat w sam raz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji