Artykuły

Wyspiański bez sentymentów

"Wesele" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Im więcej czasu mija od premiery szczecińskiego "Wesela" w reż. Anny Augustynowicz, tym bliższa i aktualniejsza zdaje mi się jego wymowa Łatwiej do niej dotrzeć, gdy znikły konteksty i oczekiwania z premierą związane. A wyłaniają się ostrzej sensy i pytania, które w spektaklu padły. W tym ,Weselu" - dalekim od lekturowej czytania i cepeliowej udawania - jest ich wiele.

Wydaje się też dziś, że spektakl - oceniany po premierze pod kątem tzw. atrakcyjności - nie tylko na niej nie stracił, ale przeciwnie, zyskał. Premierowa publiczność wymykała się wszak po pierwszym akcie, a widzowie późniejszych spektakli "z kasy" nie tylko wykazywali się większą w tej mierze wytrwałością, a i przyjmowali .Wesele" we Współczesnym znakomicie. Bywało, że brawami na stojąco. Bywało, że w przejmującej ciszy po finale.

Widać też, że przedstawienie krytykowane (po cichu, ale dość powszechnie) za długość wyjątkową (cztery godziny, wyzwanie dla widza - co tu kryć - poważne) - nie tylko nie rozpadło się, nie obsunęło pod ciężarem tej ogromnej inscenizacyjnej konstrukcji, a nabrało, omen nomen, wagi, osadziło się, by tak rzec, w swoich ramach, a jego forma pełniej zespoliła się z treścią.

Mówiąc inaczej: to, że ,Wesele" Augustynowicz jest tak długie (choć powiedzmy i to, że jest w nim tyle tekstu, co w dramacie; mniej więcej), i że bywa nużące, a może być też drażniące w tym nieliczeniu się z czasem (naszym czasem?), to właśnie jeden z wymiarów tego przedstawienia. Przedstawienia prowokującego nasze "chciejstwo" wobec sztuki, i opowiadającego o nas, którzy zagadujemy rzeczywistość, a żyjemy w świecie pogrążonym w niemocy słowa, a zarazem w kręgu wciąż tych samych mitów.

"Wesele" Augustynowicz ma swój czas, bo ma swój rytm. Niespieszny, powolny, ale nakręcony mocną, wpisaną w jego kształt i sens choreografią (Zbigniew Szymczyk). Rytm chocholi właśnie, bo taniec (bez muzyki!) od początku towarzyszy akcji i jest tego "Wesela" integralną częścią. Opowiada o nim na równi ze słowami. Powtarzalne, mechaniczne gesty we wspólnotowym korowodzie z przytupem, transowy czar, po którym została już tylko stara sekwencja kroków naszego "albośmy to jacy tacy...".

Takie "Wesele" słychać może nawet głośniej. Robi wrażeni ten taniec bez nut, pusta konwencja, wir, "zakręcenie": słowo-klucz współczesnej polskiej aktywności. Może szkoda, że w dalszych partiach słychać jednak muzykę (Jacek Wierzchowski)? Może należało grać do końca na tym kołowrocie z przytupami? Ale muzyka - snująca się tu zresztą jedynie, zarysowana tylko fałszywą melancholijką - pojawia się dopiero w scenach z Widmami. Wprowadzając w rzeczywistość -już po tańcach - tę odrobinę złudnej, chorobliwej metafizyki, którą żyją weselnicy. Za to w finale -gdy czekamy na chocholi taniec - znów obywa się wszystko bez muzyki, a nawet bez tańca. Co było do zatańczenia, minęło. Zostało "spanie". Na chłodno. Bez złudzeń i wzruszeń.

** *

Arcydramat Wyspiańskiego o naszej narodowej niemożności, o tym, że się nam "nie chce chcieć", grywany bywał już rozmaicie. I w każdej epoce, na każdym politycznym zakręcie, niósł swe nowe albo raczej doraźne przesłania Augustynowicz unika tego rodzaju aktualności, tej z pierwszych stron gazet Nie znajdzie się w jej przedstawieniu scen i portretów z telewizora Tb nie jest "chata rozśpiewana" medialną plotką. Nie ma tu również znaków, które miałyby w sobie atrakcyjność politycznych aluzji.

Dlatego to ,Wesele" nie daje się oswoić od razu, ani polubić, za wy-mowność scenicznego gestu, czytelność społecznej karykatury.

To spektakl sięgający głębiej, bo do źródeł naszej "narodowej" gry Do naszego zapatrzenia w siebie. Naszego zakochania się we własnym cierpieniu i bezsile. I w "Weselu" Wyspiańskiego - też!

Przesycony ciemną ironią, niekiedy zabawny - jak zwykle, gdy wysoki ton zderza się z niskim, a "pospolitość skrzeczy", lecz w gruncie rzeczy bardzo smutny (zgodnie z intencją Wyspiańskiego). Nie ma w nim już miejsca nie tylko na złudzenia czy tęsknotę za "złotym rogiem", ale nawet na wstrząs po jego utracie.

Można rzec, że to nawet ,Wesele" autoironiczne. Gospodarz (Janusz Łagodzińsłki) chodzi po scenie z egzemplarzem , Wesela" w ręce. Zagląda na jego strony, stara się sam "wpisać" w tekst, w dramat Jest jednym z nas, którzy czytamy "Wesele", nie wiedząc, że to sztuka o nas, albo wiedząc, i czerpiąc z tego słodki dreszczyk...

Dlatego nawet niezbyt porywający w tej inscenizacji akt z Widmami, które pojawiają się ustrojone w groteskowe skrzydła aniołków, i raczej ględzą niż budzą emocje, jest częścią opowieści o Polsce, która śni o Polsce. Takie Widma, jaki sen.

Wszystko jest tu przypomnianą w sennym, znużonym sobą widzie, narodową, ograną śpiewką. Tak pytania, jak odpowiedzi, marzenia, jak i rozczarowania Ten dramat powtarzany od lat, od wieku prawie znany na pamięć, przecedzony przez cytaty ("znam, zanadto dobrze znam") jest we Współczesnym tak bolesny dlatego właśnie, że ukazuje swą nieustanną trafność. Bo opisuje nas w tańcu, który trwa, i w języku, który nam staje kołkiem Bo znamy, a znowuśmy "wszystko zapomnieli".

Dlatego finałowa scena oczekiwania potraktowana została z kpiącą, prześmiewczą niemal nonszalancją. Jasiek (Wojciech Sandach) wypowiada sakramentalne "Chyćcie koni, chyćcie broni" z zażenowanym uśmiechem, jak uczniak, któremu kazano się w szkole nauczyć na pamięć fragmentów dramatu, a odpytywany na okoliczność, przed klasą, nie wie, po co, i dlaczego to wszystko?

Nie lubię tej sceny Nie ma w niej tego, co w, Weselu" piękne i dramatyczne. Nie ma napięcia wołania Słowa kapią za słowem, i nie dzieje się nic. Ale to właśnie jest najmocniejsza scena w tym przedstawieniu. Bez sentymentów, bezwzględna, pełna goryczy ***

, Wesele" Augustynowicz, jak większość jej przedstawień, to "gra zespołowa". Niewiele tu miejsca na indywidualne kreacje. Poszczególne role są raczej znakami niż postaciami. Aktorzy grają więc "obok" swojego bohatera, w dystansie do roli.

Kilka ról zbudowano jednak tak, że pozwala to stworzyć warte uwagi, wyraziste wizerunki. Pan Młody - Krzysztofa Czeczota - jest bodaj najciekawszym z nich: współczesny w emocjach i reakcjach, zabawny i cierpki, kpiący i wykpiwany Z wyrównanego - na ogół - zespołu przebijają się jeszcze - mocny, ale i żałosny Czepiec (Arkadiusz Buszko), nowo plebejska Panna Młoda (Marta Szymkiewicz) i śmieszny na zimno, szyderczy Nos (Paweł Niczewski). ***

Powtórzę: to "Wesele" nie jest spektaklem, który podoba się łatwo. Ale chce się o nim rozmawiać. Chce się do niego mieć uwagi, nawet żal. To dużo. Bardzo dużo jak na klasykę w dzisiejszym teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji