Artykuły

Wciąż piękni, sześćdziesięcioletni...

- Głęboko wierzę, że Janusz Głowacki doczeka się jeszcze hollywoodzkiej produkcji opartej na jego scenariuszu i światowego powodzenia sztuki o Kosińskim. Co do autobiografii, jej szanse na amerykańskim rynku są, co już zaznaczyłem, raczej mizerne - o autobiografii Janusz Głowackiego "Z głowy" pisze Krzysztof Masłoń w Rzeczpospolitej.

"W przewrotnej autobiografii Janusz Głowacki odsłania się, nie skrywa za anegdotą, lecz pisze serio.

Do księgarni trafia dziś [4 października] Z głowy, przewrotna autobiografia Janusza Głowackiego, wybitnego dramaturga (Kopciuch, Antygona w Nowym Jorku), znakomitego scenarzysty (Rejs, Trzeba zabić tę miłość), wziętego prozaika (Moc truchleje, Nowy taniec la-ba-da). Książka wywoła emocje, wzbudzi polemiki, a przede wszystkim, w przeciwieństwie do wielu nagradzanych i wyróżnianych tytułów, będzie czytana.

Dla Janusza Głowackiego - od ponad dwudziestu lat mieszkającego na stałe w Nowym Jorku - Z głowy ma ten feler, że poza Polską nie może być w pełni rozumiana, chociaż w świecie, w którym preferowane jest wszystko inne, może i ta, bardzo polska książka, odczytana inaczej, wzbudzi zainteresowanie.

Potężne echo

Ale i dla krajowych miłośników prozy autora My sweet Raskolnikow, Z głowy może być zaskoczeniem. Głowacki od zawsze uchodził za ironistę. W nowej książce nie zarzuca ani tego sposobu myślenia, ani tej maniery, ujawniającej się przecież i w stylu, niemniej jednak w wielu fragmentach, na pierwszy rzut oka, prześmiewczej autobiografii odsłania się, nie skrywa za anegdotą, lecz pisze serio, odważnie prezentując swoje poglądy. Szczególną uwagę zwracają końcowe rozdziały Z głowy: ten o Jerzym Kosińskim - wyostrzający apetyt na sztukę, którą o autorze Malowanego ptaka chce napisać (pisze?) Głowacki, a może jeszcze bardziej zamykające książkę pożegnanie pisarza z matką. Mądre, piękne, wzruszające.

Zaskoczeń w tej książce jest więcej, bo też i w dorobku autora Wirówki nonsensu rzecz to wyjątkowa. Tylko pozornie ekshibicjonistyczna, naprawdę pisarz powiedział dokładnie tyle, ile chciał powiedzieć. A powiedział, po swojemu, rzeczy niesłychanie ważne. Kiedy, na przykład, pisze o Holokauście, najpierw rozśmiesza nas dykteryjkami związanymi z groteskowo przedstawioną warszawską premierą Pianisty Polańskiego, na bis przywołuje anegdoty o Liście Schindlera Spielberga, by przejść do swego wyjazdu na uroczystość odsłonięcia pomnika w Jedwabnem. I znów na wstępie pokpiwa sobie (- Był oczywiście prezydent i premier, który podobno powiedział, że zdaje sobie sprawę, że jego przyjazd może kosztować SLD 20 procent głosów wyborców w zbliżających się wyborach, ale SLD na to stać. Teraz by już nikogo na taką ekstrawagancję stać nie było) , by następnie dać wstrząsający opis marszu na miejsce zbrodni wzdłuż szpaleru wrogo nastawionych mieszkańców Jedwabnego i na koniec wyobrazić sobie, - jak potężnym echem musiał powracać przedśmiertny krzyk palonych żywcem setek kobiet, mężczyzn i dzieci, i się na chwilę zawstydziłem, że jestem człowiekiem.

No problem

- Januszku, unikaj zawsze pierwszych reakcji, mogą być uczciwe - tak rzekomo nauczał młodego adepta sztuki pisarskiej zapomniany nieco, a w swoim czasie sławny, podobno diaboliczny, naczelny Kultury (warszawskiej) Janusz Wilhelmi. Nie sądzę, by Głowacki zastosował się do tej rady, ale to na pewno w Kulturze wypracował jedyną w swoim rodzaju stylistykę felietonów, pisanych przez autora jakby - cokolwiek ograniczonego umysłowo, ale zaangażowanego po właściwej stronie, który w swoim czasie mógł sobie pozwolić na wymienianie jednym tchem Ulissesa Joyce'a i Głupiej sprawy St. R. Dobrowolskiego, czy też, skądinąd zgodnie z faktami, zapewniać, że - komedie Szekspira są, ogólnie rzecz biorąc, weselsze od jego tragedii. Rzecz jasna, autor Z głowy nie zapomniał tego stylu, niekiedy zabójczo złośliwego, i daje tego liczne próbki. Już na samym początku książki znajdujemy takie oto wspomnienie z Londynu:

- Raz po zamknięciu pubu, (...) zatętniły za mną po bruku wysokie obcasy i dogoniła mnie grająca w Kopciuchu Złą Siostrę aktorka. Ze łzami w oczach przyznała, że kiedy tak szedłem samotnie przez uśpiony Londyn, przypomniałem jej bohatera filmu Andrzeja Wajdy Człowiek z żelaza i postanowiła zrobić wszystko, co może zrobić młoda aktorka, żeby podnieść mnie na duchu. I teraz chciałem ostrzec, że jeżeli ktokolwiek w mojej obecności ośmieli się nazwać Człowieka z żelaza naiwnym socrealistycznym kiczem, będzie miał we mnie śmiertelnego wroga.

Z pewnością parę osób, bo nie tylko Andrzej Wajda, ale i m.in. Olga Tokarczuk czy Antoni Libera, nie będzie zachwyconych książką Głowackiego. Ale, trzeba przyznać, że i siebie nie oszczędza, choćby w anegdocie, która żyje już własnym życiem, jak to wybrał się z opowiadaniem do New Yorkera, marząc, by zainteresować nim Normana Mailera. Spotkawszy, szczęśliwie, autora Nagich i martwych, grzecznie go przeprosił i spytał, czy mógłby... , na co Mailer zareagował błyskawicznie, mówiąc: - Nie ma problemu i złożył autograf na maszynopisie trzymanym przez polskiego pisarza.

Nie znaczy to, że nasz człowiek w Ameryce nie lubi się pochwalić swoimi sukcesami. A to przypomni o Arthurze Millerze, który chwalił nie tylko jego KGB-owski płaszcz, ale i Kopciucha, a to w paru słowach wspomni o grającym w jego sztuce Christopherze Walkenie, to znów nadmieni, że był na spektaklu swego przyjaciela Michaela Wellera (- resztą scenarzysty kilku filmów Formana) , a nawet łaskawym słowem obdarzy własną żonę, której małżonka eksprezydenta USA George'a Busha przysłała list gratulacyjny, zapewniając, że czyta wnukom jej książkę dla dzieci o dziewczynce z obrazu Renoira.

Henderson i Anderson

Głęboko wierzę, że Janusz Głowacki doczeka się jeszcze hollywoodzkiej produkcji opartej na jego scenariuszu i światowego powodzenia sztuki o Kosińskim. Co do autobiografii, jej szanse na amerykańskim rynku są, co już zaznaczyłem, raczej mizerne. Ale nie ma się co przejmować, w końcu - czytamy w Z głowy - Stany Zjednoczone to dziki kraj, w którym nikt nawet nie wie, kto to Himilsbach.

A skoro mowa o autorze Monidła... Nosił on przy sobie zdjęcie Marka Hłaski z dedykacją i - jak twierdził Leszek Płażewski - w każdej jego książce było jedno zdanie z autora Pięknych dwudziestoletnich. Zapożyczenia z tej kultowej dla paru już pokoleń czytelników w Polsce, wydanej w 1966 r. książki, znajdziemy i w Z głowy. Przyznam się, że w pierwszej chwili mocno mnie one zdenerwowały. W końcu jednak zorientowałem się, że Z głowy jest świadomym nawiązaniem do Pięknych dwudziestoletnich. To dlatego Głowacki pisze o dwóch pierwszych pisarzach, jakich poznał w życiu (u Hłaski byli to Łoś i Zelenay), z których drugim był sam Hłasko, poznany w okolicznościach nie do powtórzenia. Głowackiego wypytywał Jerzy Andrzejewski, czy nie boi się sukcesu, bo on po sukcesie Ładu serca był przerażony, co będzie dalej. Hłaskę pytał Adolf Rudnicki: - Czy pańscy koledzy mówią już, że pan się skończył? (...) Bo ja kiedy napisałem Szczury, moją pierwszą książkę, spotkałem Karola Irzykowskiego i Irzykowski spytał: Czy pańscy koledzy mówią już, że pan się skończył.

Andrzejewski raz jeszcze. Głowacki: - Jerzy był wtedy po Bramach raju i Idzie skacząc po górach. Zabierał się do Miazgi i był w świetnej formie pisarskiej. Hłasko o piśmie Europa, które nigdy się nie ukazało: - ... naczelnym był Jerzy Andrzejewski i Jerzy był wtedy w świetnej formie.

Głowacki na ciuchach kupił ponoć po wojnie koreańskiej kurtkę lotniczą, z naszywką J. Henderson Jr., Hłasko na piersi swojej kurtki z pagonami wydrukowane miał pięknie nazwisko poprzedniego właściciela, Anderson.

Dla Głowackiego reakcje czytelników po jego felietonach, świadczące o całkowicie odwrotnym ich rozumieniu, były - propozycją świeżą i zbyt kuszącą, by zrezygnować z przyjętej maniery pisarskiej. Hłasko znów opowiadał o tym, jak z komisariatu na Bednarskiej wyreklamował, po znajomości, zatrzymanego tam Romana Polańskiego. - Ta sytuacja, że człowieka zupełnie niewinnego wypuszczają za poręczeniem alkoholika wydaje mi się świeża, dlatego o tym piszę.

Obaj pisarze w młodości interesowali się sportem. Konkretnie, boksem. Hłasko zachwycał się bokserem z Łodzi, Debiszem, który - potrafił w mgnieniu oka uderzyć jednocześnie poniżej pasa i doprawić łokciem w łuk brwiowy, po czym ze skruszoną miną kłaniać się sędziom. Głowackim w stołecznej Gwardii miał zajmować się trener Patora, który jako bokser, - kiedy już doszedł do zwarcia, precyzyjnie strzykał śliną w oko przeciwnika, a kiedy ten, nieprzyzwyczajony, zaczynał mrugać, wyprowadzał prawy sierpowy i było po walce.

Inaczej? Pewnie, że inaczej, a przecież jakby tak samo. Mógłbym skomentować to tak, że to samo niebo nad głową, to samo miasto, te same knajpy, a poniekąd i ci sami ludzie wpłynęli na jednego i drugiego pisarza. Daruję sobie jednak tę liryczną refleksję, a powiem tak: piękni dwudziestoletni, choć zdaniem Agnieszki Osieckiej - po czterdziestce stają się mocno szpetni, drugą młodość przeżywają po sześćdziesiątce.

Janusz Głowacki Z głowy. Świat Książki, Warszawa 2004".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji