Artykuły

W proch sie obrócisz

"Czarownice z Salem" w reż. Izabelli Cywińskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w "Dzienniku - Kulturze".

"Czarownice z Salem" Millera w warszawskim Teatrze Powszechnym to gorzka opowieść o tym, jak tatwo zniszczyć cztowieka, zetrzeć go na miazgę strachu i upokorzenia.

Program do przedstawienia przypomina pożółkłą teczkę, podobną do tych, jakich stosy piętrzą się choćby w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Na szczęście Izabella Cywińska nie ulega ogólnie obowiązującej atmosferze odreagowywania rządów PIS i jej inscenizacja nie pije do konkretnych postaci i sytuacji. Wytrawny reżyser nie popełnia błędu Jana Klaty i nie zamienia dramatu Arthura Milera w scenariusz podrzędnego teatrzyku politycznej interwencji. Od ludzi, których pełno na telewizyjnych ekranach, bardziej interesują ją samonapędzające się mechanizmy życia, miłości, zemsty. Co sprawia, że ktoś staje się katem, a komu innemu przypada rola ofiary? - zdaje się pytać autorka spektaklu. Jak niewiele trzeba, by rozpętać burzę nienawiści i donosić, denuncjować nawet najbliższych. Gdzie kończy strach, a zaczyna się pragmatyczna walka o przetrwanie. Sprawy proste, bo najzupełniej podstawowe. Po zakończeniu seansu trudno je z siebie zrzucić. Niepokój pozostaje długo. Cywińska nie zapomina, że teatr jest przede wszystkim widowiskiem i niedobrze się dzieje, gdy udaje co innego. Rzecz dzieje się na pustej prawie scenie długim wąskim pasem wchodzącej między rzędy widowni. Taki zabieg wzmacnia rzecz jasna efekt - musi robić wrażenie, gdy aktorzy w szalonym biegu rzucają się niemal między widzów. W scenografii Pawła Dobrzyckiego jest jednak jeszcze ukryta treść. Skoro inscenizatorzy niwelują granicę między sceną a publicznością, zapewne chcą, by świat dramatu rozlał się poza teatr. To dotyczy nas wszystkich - mówią donośnym głosem.

Dramat Arthura Millera, obok "Śmierci komiwojażera" najwybitniejszy w dorobku amerykańskiego pisarza, poprzez reżyserskie skróty ogołocony został z wątków pobocznych, zbędnych dekoracji Zostało to, co najistotniejsze, sama esencja, sedno - trochę na wzór antycznej tragedii. Wsparte zazwyczaj mocnym aktorstwem, musi to robić wrażenie.

"Czarownic z Salem" nie osadza Cywińska ani w XVII wieku, kiedy rozgrywały się wydarzenia opisywane przez Millera, ani w szeroko pojmowanej współczesności. Skoro przywołuje wprost tragiczne fatum i przeświadczenie o nieuchronności losu

godne Becketta, jedynym rozwiązaniem staje się snucie opowieści poza konkretnym miejscem i czasem. W przeświadczeniu, że to, co stałe - emocje, gesty, wściekłość i żądze - siłą rzeczy zawsze pozostaną współczesne, a ludzkie robaki ze sztuki autora, "Po upadku" i tak w proch się obrócą.

Dlatego aktorzy Powszechnego przychodzą stąd, ale też są poza czasem. Eliza Borowska jako Abigail całą swą pierwotną siłę i dzikość bierze ze zranionej kobiecości. Kochała mężczyznę, a ten ją odrzucił. Pohańbiona duma pcha ją do zemsty. Bohaterka Borowskiej spełnia się w złej pasji, zaślepieniu, zapamiętaniu. Czasem wydaje się, jakby ciało było dla niej pułapką, w której uwięziła własną seksualność. Świetna rola. Naprzeciw Borowskiej staje Proctor Tomasza Sapryka. Aktor, uwolniony nareszcie od gęby etatowego rozśmieszacza gawiedzi, proponuje interpretację wbrew stereotypom. Jego John jest every-manem małomiasteczkowej społeczności. Drzemią w nim cechy przywódcze, ale skutecznie je w sobie usypia. Aż do godziny próby, kiedy w małym człowieku rodzi się cichy bohater. Po "Sztuczkach" Jakimowskiego w kinie, a teraz "Czarownicach..." Cywińskiej mam pewność, że Tomasz Sapryk przeżywa dzisiaj powtórne aktorskie narodziny.

I jeszcze Zbigniew Zapasiewicz jako zimny cyniczny doktryner Danforth wyroki śmierci ferujący tak, jakby strofował niesfornych uczniów, jak trzeba zgaszony Kazimierz Kaczor, wyrazisty Sylwester Maciejewski, Mirosława Dubrawska o twarzy-masce wytrawnej tragiczki. Równy spektakl bez nietrafionych partii. Powie ktoś, że "Czarownice z Salem" z Powszechnego to teatr manifestacyjnie stary, ostoja tradycyjnego grania. I chętnie się z nim zgodzę, choć z zastrzeżeniem. Ów tradycyjny wyraz inscenizacji Cywińskiej ma rzadki dziś smak, a w dobie szemranych scenicznych eksperymentów czasem wydaje się wręcz rewolucyjny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji