Artykuły

Jajeczne perypetie Tymoteusza

"Tymoteusz Rimcimci" w reż. Andrzeja Zaborskiego w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

O dwóch takich, co po wyjeździe kobiety radzą sobie średnio - pogodną bajkę dla najmłodszych serwuje Białostocki Teatr Lalek. Dzieciaki bawić się powinny

doskonale, dorośli nieco mniej, ale i tak spektakl warto obejrzeć całą familią.

To historia ojca i synka wyłożona klarownie i zabawnie, przede wszystkim zaś powracająca do najdawniejszych tradycji teatru lalkowego, w którym aktorzy całkowicie chowają się za parawanem. Przez ostatnie lata BTL przyzwyczaił nas do atrakcyjnych spektakli w żywym planie, w którym widać i lalki, i aktorów. Teraz tych ostatnich jedynie słychać, a najważniejsze są misie, kura, lis, pies - czyli postacie z bajki "Tymoteusz Rimcimci", napisanej przez mistrza polskich lalkarzy Jana Wilkowskiego.

Pierwszą odsłonę przygód misia oglądać w BTL można było przed siedmiu laty (miś postanowił wtedy wysiedzieć ptasie jajko). Teraz ten sam miś marzy o przyjacielu i w końcu udaje się mu go znaleźć. Przygody Tymoteusza tak jak przed laty, tak i teraz reżyserował Andrzej Beya-Zaborski. Obsada także jest niemal ta sama. Ale to dwa różne spektakle. Z poprzedniego uciechę mieli zarówno najmłodsi widzowie, jak i dorośli - nie dość, że był zabawny i edukacyjny, to pełen zaszyfrowanych podtekstów erotycznych i dialogów skrzących dowcipem. Teraz tego drugiego dna dla dorosłego widza brakuj e, istnieje ryzyko, że widz taki trochę przyśnie, ale co tam, czepiać się nie

będę, nie zawsze reżyser musi puszczać oko do najstarszej widowni.

Sama historia jest prosta. Duży miś przeżywa odwieczny problem tatusiów (choć potraktowany tu stereotypowo): "Żona wyjechała i zostawiła

wszystko na mojej głowie". A że jest trochę nieporadnym, choć kochanym pierdołą - każda sytuacja może stanowić niezłe wyzwanie - jak choćby przyrządzenie jajecznicy z pięciu jaj. Koniecznie z pięciu, bo tak mówi przepis, jeśli są tylko cztery - powstaje problem. Tak zaczynają się przygody: mały miś Tymoteusz udaje się po jaja do kury Euzebii, a jak już jaja po wielu perturbacjach zdobędzie, to koniec końców misie i tak ich nie skonsumują, bo nabytek się zbije. A jakby tego było mało - jedno jajo cudem uratowane, tatuś, śpiąc - nieświadomie wysiedzi. W akcji nieoczekiwanie pojawi się piesek (którego mały miś pokocha, a duży już nie), potem jeszcze lis przechera, powstanie spore zamieszanie... I tak toczy się bajka, w której sporo zabawy i scenek - znanych wszystkim dzieciom i rodzicom. Choćby taka: Mały miś mówi "nie lubię zupy marchewkowej!". Duży: "Akurat tym się przejąłem..."

Świetna scenografia (Halina Zalewska-Słobodzianek): las, runo leśne, grzyby, na środku domek misiów wydrążony w pniu drzewa. Świetne drobiazgi, które dają pozór prawdziwości historii i wprowadzaj ą w czarowną atmosferę spektaklu. Gdy tata rozdmuchuje piecyk - to ogień i dym naprawdę się pojawia. Gdy mysz przebiegnie między korzeniami - to wygląda jak prawdziwa. Gdy Tymoteusz łażąc po pagórkach w poszukiwaniu grzybów kichnie - to w górę lecą stosy liści.

Jak przystało na bajkę - sporo też w niej edukacyjnych wtrętów: o konieczności gimnastyki wczesnym rankiem chociażby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji