Artykuły

W telewizji pokazali

"Oskarżeni. Śmierć sierżanta Karosa" w reż. Stanisława Kuźnika w Teatrze TV. Pisze Tadeusz Sobolewski w Gazecie Wyborczej.

Dlaczego wciąż pamiętane jest nazwisko sierżanta Karosa? Był milicjantem. Zginął zastrzelony 18 lutego 1982 r. w trakcie szamotaniny w tramwaju na warszawskim Kole. Młody chłopak chciał go rozbroić. Należał do "organizacji bojowej" stworzonej przez studenta z Konfederacji Polski Niepodległej. Jak zdobyć broń? Trzeba rozbrajać milicjantów. Co, boisz się? - szantażowali siebie nawzajem. Napadli pijanego zomowca, zabrali mu tetetkę. Wyobrażali sobie, że są jak AK-owcy albo bojowcy od Piłsudskiego. Myśleli, że takich jak oni jest więcej i że wiosną wybuchnie powstanie - będą wtedy wyzwalać internowanych.

Ich oparciem duchowym stał się katecheta znany z odwagi i nieprzejednania wobec ustroju - ksiądz Zych. U niego przechowywali broń. Skazani na wieloletnie więzienie, pod koniec lat 80. zostali zwolnieni. Zwolniono z więzienia także księdza Zycha. 11 lipca 1989 r. znaleziono go martwego na plaży w Krynicy Morskiej. Jest pewne, że został zamordowany przez SB - zapowiedzieli mu zemstę. Ksiądz Zych stał się męczennikiem stanu wojennego. Ale przypadkową ofiarą był także milicjant Karos.

Tamtego zimowego dnia w stanie wojennym młodzi bojowcy potraktowali tego przypadkowo spotkanego człowieka w mundurze jak okupanta. "W imieniu Polski podziemnej oddaj broń!" - usłyszał. W spektaklu TV Stanisława Kuźnika postrzelony w brzuch milicjant opiera się na swoim zabójcy - trudno nie widzieć w tym aluzji do słynnej sceny z "Popiołu i diamentu", kiedy zastrzelony komunista pada w ramiona chłopca z podziemia.

Kiedy dziś ogląda się telewizyjną rekonstrukcję tamtych wydarzeń - rozegraną w stylu telenoweli, ilustracyjną i beznamiętną - rzuca się w oczy tragiczny fałsz tamtej sytuacji. Stan wojenny był pułapką, cofnięciem czasu. W jednych budził skojarzenia okupacyjne. Funkcjonariuszom reżimu mógł kojarzyć się z wojną domową końca lat 40., kiedy przemocą "utrwalano władze ludową". Można podziwiać rozsądek ówczesnych liderów solidarnościowych, którzy wyszli poza tragiczny polski klincz, nie dali się sprowokować. Bliższy był im pokojowy etos Gandhiego niż etos wojenno-powstańczy, etyka odwetu.

Kiedy oglądam spektakl Kuźnika, myślę, jak trudno byłoby dziś nakręcić prawdziwie tragiczny film o stanie wojennym, który pogodziłby widownię tak, jak godził ją w swoim czasie "Popiół i diament" czy "Człowiek z marmuru". Nie ma dziś artystów tak śmiało poczynających sobie z narodowymi stereotypami jak 30-latkowie z roku 1958, którzy zrobili film o Maćku Chełmickim. Nasza świadomość jest zamrożona, zagłaskana, szantażowana przez ideologów i partie, jakbyśmy wciąż żyli w cieniu wojny. Nie umiemy tej wojny skończyć i spojrzeć na przeszłość z tragicznego dystansu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji