Artykuły

Gdy się prawdziwie kocha, wyrzeczenia nietrudne

W najbliższy poniedziałek, na tydzień przed Świętami Bożego Narodzenia, Teatr Telewizji prezentuje niełatwą premierę "Jeden dzień" angielskiego dramaturga Petera Nicholsa. Niełatwą w warstwie jakiejś zawiłości treści sztuki, lecz w sferze problemu, który niesie, i refleksji, jakie w związku z tym problemem się rodzą - przed premierą pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Pierwsza refleksja wiąże się z fundamentalnym pytaniem: czym jest człowieczeństwo? W czym wyraża się jego istota? A zatem jaką mamy rolę do spełnienia tu, na ziemi? Czy jesteśmy dostatecznie przygotowani do przyjęcia trudu życia? Czy egoizm może doprowadzić do okrucieństwa ludzkich zachowań?

Oto trzyosobowa rodzina: młode małżeństwo, Brian (Bartosz Opania) i jego żona Sheila (Edyta Jungowska), jako przedstawiciele współczesnej inteligencji oraz Josephnine, ich dziesięcioletnia córka. Josephine jest śliczną dziewczynką, choć choroba nieco zmieniła jej rysy twarzy. Urodziła się kaleką, ma porażenie mózgowe, jest przykuta do wózka inwalidzkiego, nie mówi, trudno się z nią porozumieć, miewa niebezpieczne dla jej życia ataki epileptyczne. Rodzicom trudno pogodzić się z tym, że to właśnie ich dziecko jest kalekie na zawsze. Mimo dziesięciu lat trwania w takiej sytuacji wciąż poszukują przyczyn, dlaczego tak się stało, dlaczego Josephine taka właśnie się urodziła, kto tu zawinił, mąż, żona? Sheila wyrzuca sobie, że to jej wina, bo przez długi czas podświadomie broniła się przed macierzyństwem. Brian poszukuje winy w niedostatecznej opiece lekarskiej, twierdzi, że to lekarze "spaprali". Spora część życia upływa im na dochodzeniu: dlaczego, skąd, w jakim celu i za jakie winy? I jak bumerang wraca raz po raz stwierdzenie, że to pewnie kara za coś.

Sheila kocha dziecko ponad wszystko. Rzeczywistość istnieje dla niej wyłącznie w kontekście spraw związanych z córeczką, a wszystko co robi, robi z myślą o jej dobru. To właśnie mając na uwadze jej dobro, nie godzi się na oddanie Josephiny do specjalistycznego szpitala, bo obawia się, że nie będzie jej tam tak dobrze jak w domu, gdzie opiekuje się dzieckiem przez 24 godziny na dobę. Czy mimo tej wielkiej miłości do córeczki kobieta zaakceptowała w końcu tę niełatwą sytuację, w jakiej znalazła się rodzina? Częściowo tak, ale wciąż liczy na cud, o który modli się do Boga. Zaś jej mąż, Brian, nie pogodził się z tym. Dla niego jest to sytuacja zbyt trudna do przyjęcia. Też jakoś po swojemu kocha córeczkę, ale wolałby, żeby nie żyła. Nie musiałby wówczas codziennie na nią patrzeć. Wymyśla rozmaite okrutne opowieści, które się nie zdarzyły, ale ta konfabulacja jest mu widocznie potrzebna psychicznie. Jest słaby i nieodporny na trud życia. Buntuje się. Jego wnętrze przeżera rozgoryczenie, żal, złość, ironia, a nawet agresywne zachowania. Ujścia szuka w błazenadzie, w wymyślaniu scenek odgrywanych wraz z żoną, w których próbuje nawet obwiniać księdza, ośmieszając go przypisywaniem mu stwierdzenia, że choroba dziecka to dzieło szatana.

Dziewczynka pełni w tej sztuce rolę szczególną: skłania do polaryzacji postaw ludzkich, do zajęcia stanowiska wobec tzw. problemu stosunku rodziców do dziecka, które urodziło się kalekie na całe życie. Josephine jest tu jak lustro, w którym odbijają się prawdziwe ludzkie postawy, zachowania i przemiany dokonujące się w ludziach pod wpływem kontaktu z nieuleczalnie chorym dzieckiem. Ale to także spojrzenie na współczesną cywilizację z jej modnymi nurtami pseudofilozoficznymi, jak na przykład szeroko propagowaną dziś, zwłaszcza przez środowiska liberalne i tzw. nowej lewicy, postawą hedonistyczną, w której nie ma miejsca na zmartwienia, choroby, na trud życia, na obowiązki wobec rodziny w każdej sytuacji, na opiekowanie się nieuleczalnie chorymi. Wygodnictwo życia wypiera to, co stanowi istotę człowieczeństwa. Stąd poparcie tych środowisk dla eutanazji i dla aborcji.

I jeszcze jedno: temat uczuć i dojrzałości emocjonalnej. Brian nie jest w stanie unieść trudu sytuacji wymagającej od niego pewnego poświęcenia. Porzuca żonę, dziecko. Odchodzi. Jest niedojrzały emocjonalnie, skoncentrowany na sobie. Egoista. Taki, jakich za parę lat będzie wielu, bo rodzice (nie wiem, czy większość) wychowują dziś swoje pociechy właśnie do egoizmu. Roszczeniowa postawa wielu dzieci w stosunku do rodziców jest tego typowym przykładem. Zaspokajanie owej roszczeniowej postawy dziecka nie jest tożsame z budowaniem silnej więzi emocjonalnej między rodzicami i dziećmi. No i nie daje też żadnej gwarancji, że w sytuacji traumatycznej, na przykład nieuleczalnej choroby prowadzącej do niepełnosprawności rodziców, ich synowie, córki nie pozbędą się matki czy ojca, oddając ich do domu starców.

Ten okrutny chwilami spektakl skłania do zastanowienia: czy skala wyrzeczeń dla kogoś bliskiego może mieć granice? Oczywiście, że nie, pod warunkiem, że się kocha. Świetnie wyreżyserowane i równie świetnie zagrane przedstawienie.

***

"Jeden dzień" Petera Nicholsa, reż. Andrzej Barański, scen. Balbina Barańska, zdj. Tomasz Wert, Teatr Telewizji, emisja 17 grudnia 2007 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji