Artykuły

"Gracz" trochę zgrany

"Gracz" w reż. Andrzeja Bubienia w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Grażyna Antoniewicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Pełgają ogniki świec na scenie, nad błyszczącym samowarem unosi się para. Na wielkim, topornym łożu z drewna kiwa się otulony w szary koc młody mężczyzna (Filip Frątczak). Coś do siebie szepcze, czeka. Patrzy na nas.

Publiczność sadowi się na widowni, powoli gasną światła. Nieoczekiwanie, bez ostrzeżenia - zostajemy wplątani w miłosno-krupierską grę. W jej centrum znajduje się młody nauczyciel Aleksy Iwanow w służbie u generała, a wokół niego piękna Polina i kurort - Ruletenburg, w którym arystokratyczne towarzystwo oddaje się rozrywkom. Łączy tych ludzi jedno: pieniądze, wielki majątek - oczekiwany spadek po ciotce generała. Wszyscy ci bohaterowie wzajemnie zależą od siebie, dlatego nieustannie prowadzą grę. Ich "gra" staje się metaforą życia. Jeden ruch może zaważyć na naszej przyszłości. A świat kręci się jak koło ruletki, szatańskiego ponoć wynalazku.

W Teatrze Miejskim w Gdyni w piątek obejrzeliśmy na Małej Scenie premierowy spektakl "Gracza", monodram Filipa Frątczaka, aktora, który od i listopada dołączył do zespołu teatru. "Gracz" jest adaptacją powieści Fiodora Dostojewskiego o tym samym tytule. Młody aktor zmierzył się z tym tekstem już pięć lat temu. Wtedy z sukcesem. Na wrocławskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora otrzymał nagrodę "Szczebel do kariery", a na XI Międzynarodowym Festiwalu Kameralnych Spektakli na Podstawie Twórczości Fiodora Dostojewskiego wSankt Petersburgu - nagrodę główną.

Pięć lat to jednak niemało. Dzisiaj "Gracz" Filipa Frątczaka nie rzuca na kolana. Wiem, monodram jest najtrudniejszą formą teatralną. Aktor musi skupić uwagę widza przez kilkadziesiąt minut, obudzić emocje, wzruszenie, wciągnąć w swój świat. Tymczasem aktorstwo Filipa Frątczaka lekko trąci myszką. "Gracz" jedną nogą tkwi w zamierzchłej realistycznej tradycji teatralnej -zwłaszcza w sposobie gry, ograniczającym się głównie do wykorzystywania głosu jako środka wyrazu...

Co prawda Frątczak z powodzeniem przekracza barierę scenicznej rampy i nawiązuje kontakt z widownią, częstując herbatą z samowara czy kiszonymi ogórkami, ale to tylko zewnętrzne atrybuty. Nie zatapiamy się w świecie Ruletenburga. Dostojewskiego interesowało zło, okrucieństwo i tyrania. Szczególnie zajmowała go rzekomo zawarta w tyranii rozkosz. Odnajdziemy to w tekście powieści, gdzie Polina ma nad Aleksie-jem tyrańską władzę miłości, której bohater poddaje się nie bez rozkoszy. Obsesyjne uczucie do kobiety stanowi dla niego namiętność równie niebezpieczną jak hazard. Ale trudniej usłyszeć to w monodramie.

Zastrzeżenia budzi też adaptacja Andrzeja Bubienia -poszarpana akcja, zbyt szkicowo nakreślone postacie i sytuacje. Nie wiemy, czy Polina, która traktuje Aleksego jak lokaja, jednocześnie go kocha? Takich pytań można by postawić więcej. Innym mankamentem jest to, że w spektaklu mamy co najmniej dwa zakończenia, co psuje dramaturgię. Przedstawienie przez to nuży, tak jakby powieść Dostojewskiego zestarzała się - a tak przecież nie jest.

W porównaniu z przedstawieniem "Bracia K." w gdyńskim Teatrze Miejskim, także w adaptacji i reżyserii Andrzeja Bubienia, premierą poprzedniego sezonu, scena ta zrobiła krok do tyłu w odczytywaniu Dostojewskiego. Pisarz twierdził, że życie to raj, do którego klucze są w naszych rękach. Żaden jednak klucz nie otworzył drzwi do "Gracza".

Gra jest w tym monodramie metaforą życia

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji