Artykuły

Gwiazdy Metropolitan Opera w "Rigoletcie" Znanieckiego

- To pewnie wariactwo, ale żyję operą. Muszę się przemieszczać, zmieniać pejzaże tak, jak potem zmienia się kalejdoskop operowy na scenie. I gdy już się za operę zabieram, to robię ją tak, by publiczność nie miała szansy się nudzić - mówi MICHAŁ ZNANIECKI, reżyser "Rigoletta" w Operze Wrocławskiej.

"Rigoletto" to jedna z najpiękniejszych oper w historii literatury muzycznej, pełna efektownych ansambli, chórów i arii, z których najsłynniejszą jest "La donna e mobile". We Wrocławiu to dzieło zyska dziś wręcz sensacyjną oprawę.

W tytułowej partii usłyszymy jednego z najwybitniejszych barytonów na świecie - Andrzeja Dobbera, który partię Rigoletta śpiewał w mediolańskiej La Scali czy operze w Grazu, a w długiej historii Metropolitan Opera w Nowym Jorku jest jednym z trzech polskich barytonów, który miał zaszczyt występować na tej scenie.

W rolę Gildy wcieli się Aleksandra Kurzak, która podbija światowe sceny aktorskim talentem i nieskazitelnym sopranem koloraturowym. Partię Gildy śpiewała wielokrotnie - ostatnio przed rokiem w Tuluzie. W tej roli w przyszłym sezonie czarować też będzie publiczność nowojorskiej Metropolitan. Jako książę Mantui wystąpi młody tenor Gregory Turay, którego "The Times" nazwał "jednym z największych talentów, jaki pojawił się w ostatnich latach w Stanach Zjednoczonych".

Całość wyreżyserował jeden z najbardziej podziwianych na świecie polskich twórców - Michał Znaniecki. Wychowanek Giorgio Strehlera i Umberto Eco był

najmłodszym reżyserem, jaki kiedykolwiek pojawił się w mediolańskiej La Scali - debiutował tu, mając zaledwie 24 lata. Dziś ma na koncie ponad setkę znakomitych, głównie ultranowoczesnych przedstawień. "Dziennikowi" mówi o swoich niezwykłych inscenizacjach i operowej pasji. .

ADRIANNA GINAŁ: Pana najsłynniejsze spektakle "Don Giovanni" czy słynne "Cyrano de Bergerac" z udziałem Placido Domingo dowodzą, że wierność autorom oper nie ma nic wspólnego z tradycją. Mimo że wyrósł pan we włoskiej, raczej tradycyjnej konwencji, daleko pan od niej ucieka.

MICHAŁ ZNANIECKI: Włosi dali mi poczucie kanonu, pewnych reguł, które pozwalają mi bez oporów stwarzać na nowo dzieło. To jest możliwe dopiero w momencie, gdy te kanony i tradycje naprawdę się dobrze pozna. Łatwo eksperymentować ze współczesnymi operami, których nikt nigdy nie wystawiał. Ale z "Toską" czy "Rigolettem", które wszyscy przynajmniej raz w życiu widzieli, jest to niebezpieczne. Trzeba tak pokazać swoją wizję, by przekonać nawet tradycjonalistów. Zależy mi, by ludzie, którzy widzieli czterdzieści różnych realizacji "Rigoletta" czy "Makbeta", usiedli na widowni mojego spektaklu i nie wiedzieli, jak się ta historia skończy. Każdą operę czytam jakby to był "ten pierwszy raz" i szukam prawdziwych emocji, konfliktów i nurtujących mnie tematów.

Kwestia autentyczności ekspresji to jeden z tematów zajmujących Umberto Eco, u którego pan studiował. Odrzucając sztafaż historycznych wystawień, też zdaje się pan podążać tym śladem.

- Jestem naznaczony "Opera aperta" Eco ("Dzieło otwarte", 1973) i teorią, że każde dzieło ma tyle wersji, ilu odbiorców. Nauka u takiego autorytetu, jakim Eco był już w momencie, gdy pojawiłem się na Uniwersytecie w Bolonii, kiedy właśnie ukazało się jego "Imię róży", przygotowała mnie do czytania dzieła operowego. Szczegółowo analizuję operową strukturę, każdy kolor, który się w niej pojawia. Zastanawiam się np., jak rozwiązać taką sytuację, że w "Traviacie" Violetta - prostytutka najwięcej razy powtarza słowo "Bóg", a papa Germont mówi jedynie o pieniądzach. Gdy robi się choćby tylko analizę libretta, wyłania się z niej interpretacja.

Czy dlatego właśnie zawsze chce pan być jak najbliżej źródła? Przy realizacji np. opery "Turandot" przenosi się pan na kilka miesięcy do Chin, a na potrzeby "Cyrana de Bergerac" uczy się szermierki?

- W momencie, gdy poznam kolory dzieciństwa jakiegoś kompozytora czy obejrzę zachód słońca nad Pekinem, lepiej mogę oddać emocje zawarte w muzyce. Jeżdżę po świecie, bo chcę znaleźć wiele kluczy do odczytania dzieła. Jak robiłem "Don Giovanniego", starałem się być we wszystkich miejscach z nim związanych, gdy przygotowywałem "Ernaniego" objechałem Hiszpanię, aby znaleźć jego kolory. To pewnie wariactwo, ale żyję operą. Muszę się przemieszczać, zmieniać pejzaże tak, jak potem zmienia się kalejdoskop operowy na scenie. Mój styl pracy wynika po części też z dzieciństwa, kiedy to potwornie nudziłem się na przedstawieniach operowych. I gdy już się za tę operę zabrałem, to robię ją tak, by publiczność nie miała szansy się nudzić. A my się nie nudzimy, gdy opowieść jest o nas. Denerwuję się, gdy oglądam tzw. bezpieczne przedstawienia - był kostium, było klasycznie - i widzę zachwyconą publiczność, która trzy godziny oglądała historyjkę, która jej w ogóle nie dotyczy. Po czymś takim możemy pójść do domu i w ogóle o tym zapomnieć. A ja chcę, żebyśmy nie mogli zapomnieć.

.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji