Artykuły

"Rigoletto" bez żartów

"Rigoletto" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Najnowsza realizacja słynnej opery Verdiego to wyraźna deklaracja reżysera wizjonera. W "Rigoletcie" - zdaje się mówić Michał Znaniecki - najważniejsza jest muzyka. Truizm? Niekoniecznie.

Znaniecki, pracujący przeważnie w teatrach włoskich, często reżyseruje we Wrocławiu i za każdym razem mierzy się z dziełami innego gatunku. Z "Cosi fan tutte" Mozarta zrobił slapstickową komedię, "Hagith" Szymanowskiego była metafizyczno-erotycznym horrorem, a "Napój miłosny" Donizettiego plenerową superprodukcją z efektami specjalnymi. Muzyka i sceniczne sytuacje zapisane w partyturze były dla niego jedynie pretekstem do inscenizacyjnego rozpasania: natłoku znaczeń, kolorów, skojarzeń z estetykami popkulturowymi, jak i zaczerpniętymi ze świata sztuki bardziej koneserskiej. To, że każde z wrocławskich przedsięwzięć Znanieckiego okazało się sukcesem, tyleż było zasługą nowatorskich zapędów, co umiaru w szaleństwie. W przypadku "Rigoletta" reżyser, który myśli przede wszystkim efektownymi obrazami i lubi podkręcać tempo wydarzeń, schował się za bohaterami Hugo i Verdiego. To właśnie te postaci - egzaltowane i wikłające się w intrygi, które mogą mieć miejsce wyłącznie w romantycznej operze - są najważniejszym elementem przedstawienia. Reżyser, scenograf i autor kostiumów w jednej osobie umieścił je w charakterystycznym, niby-elżbietańskim anturażu, wydarzenia skoncentrował na niewielkim podeście, całość utopił w mroku.

Dawno nie było we Wrocławiu spektaklu, który tak wyraźnie podkreślałby umowność operowego widowiska. Bez szyderstwa z konwencji i bez pretensji do bycia przenikliwym traktatem obyczajowo-psychologicznym. W "Rigoletcie" według Znanieckiego wszystko jest na niby i w tonacji serio: kobiety umalowane trupią bielą noszą oszpecające peruki, zabójca Sparafucile pojawia się z przypiętymi skrzydłami anioła, a sam Rigoletto tylko udaje kalekę, ściągając w domu garb, jak plecak. Finałowy zgon Gildy - z głośnym "ach", puentującym ostatnie nuty wyśpiewane przez Aleksandrę Kurzak - to wyznanie miłości do operowej sztuczności i wyraz przekonania, że wiarygodność spektaklu oraz siła wzruszeń, jakie wywoła, zależą wyłącznie od charyzmy wykonawców. Zmienianie fabularnych akcentów - w jednych inscenizacjach postacią centralną jest tytułowy Rigoletto, w innych jego córka Gilda, w jeszcze innych Książę - jest operacją kuszącą, ale nie najważniejszą. Sam Znaniecki deklaruje, że po kilku już podejściach do opery Verdiego, tym razem najbardziej zaciekawił go wiarołomny, cyniczny i nieszczęśliwie zakochany Książę. Ale i tak liczą się tylko głosy.

Paradoksalnie, to wszystko nie wróży zbyt dobrze konsekwentnej i malowniczej inscenizacji "Rigoletta". Bo żeby ten spektakl żył i zachwycał, potrzebni są śpiewacy, którzy nie tylko bezbłędnie przebrną przez legendarne arie, duety i diablo trudny kwartet "Bella figlia dell'amore", ale samą swoją obecnością sprawią, że publiczność wstrzyma oddech.

Podczas premiery Rigolettem był wielki Andrzej Dobber. Który z artystów występujących na co dzień we Wrocławiu może mu dorównać siłą i elastycznością głosu, wiarygodnością aktorstwa? Dobberowi partnerowała Aleksandra Kurzak, gwiazda MET i londyńskiej Royal Opera House. Którą z naszych solistek publiczność od pierwszych chwil obdarzy taką miłością?

Przekonamy się pod koniec stycznia, gdy "Rigoletto" w lokalnej obsadzie wróci na afisz opery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji