"Dziady" w krakowskim Starym Teatrze
Bodaj już wszystkie pisma codzienne i tygodniowe zamieściły recenzje z przedstawienia "Dziadów" w reż. Konrada Swinarskiego. Spektakl, uznany jednogłośnie za wybitne dzieło teatralne, został dokładnie opisany. Zapewne więc i większość naszych Czytelniczek wie, że rozgrywa się on dosłownie w całym teatrze. Obrzędową część grają aktorzy w foyer, dalszy ciąg wprawdzie już w sali, ale jakże zmienionej. Nad rzędami krzeseł przerzucone zostały dwa pomosty przecinające widownię wzdłuż i wszerz. Na tych pomostach, które powiększają scenę, a także na wolnej przestrzeni między krzesłami, dzieje się "Dziadów" część III.
Dlaczego Konrad Swinarski nie chciał rozgrywać przedstawienia na tradycyjnej scenie pudełkowej, z jednej tylko strony otwartej dla widowni? Dlaczego starał się stworzyć dla utworu Mickiewicza pozór wolnej, nieograniczonej przestrzeni? Czemu opanował cały teatr i jakby tego jeszcze było mało, włączył do akcji skrawek świata widoczny z okien? Oto reżyser postanowił umieścić widza w środku wszystkich wydarzeń. Sięgnął tu jak gdyby do techniki kina panoramicznego, a wszystko po to, aby zmusić publiczność do maksymalnej uwagi i osobistego zaangażowania.
Fakt, że spektakl rozgrywa się cały czas wokół widza, nad jego głową, w różnych punktach sali, a nawet za oknem, niewątpliwie w pewnej mierze utrudnia zobaczenie wszystkiego. Żeby nie wiem jak pilnie śledzić bieg zdarzeń i tak czegoś się nie zauważy, jakiś mały fragment tej wielkiej inscenizacji ujdzie uwagi. Toteż kto może, stara się przedstawienie obejrzeć chociaż dwa razy. Jeśli jednak nawet nie udało się ogarnąć całości, to widz rzeczywiście uruchomił swoją wyobraźnię "swoje myślenie", uchwycił na pewno zasadniczą ideę tej inscenizacji. A jest nią ukazanie ludzkiej tęsknoty do osiągnięcia najwyższych wartości moralnych, ukazanie potrzeby samodoskonalenia.
Mickiewicz napisał dzieło, które zawsze było i jest jedynie inspiracją do stworzenia dramatu scenicznego. Dlatego, ile było przedstawień "Dziadów", tyle mieliśmy odmiennych prób interpretacji tego utworu, tyle wizji teatralnych, tyle propozycji intelektualnych. Każdy z reżyserów wydobywał z utworu Mickiewicza to, co jego osobiście najbardziej interesowało. Całości utworu właściwie nigdy nie udało się pomieścić na scenie. Dziś, gdy teatr wyrwał się z wąskich ram XIX-wiecznych, łatwiej znaleźć sposób na pełniejsze przedstawienie treści zawartych w dziele Mickiewicza. Tak się przynajmniej wydaje po obejrzeniu inscenizacji Konrada Swinarskiego. Bo niewątpliwie jego wyobraźni zawdzięczamy fakt, że tak wiele tym razem zostało powiedziane i pokazane.
Zwolennicy "teatru oszczędnego" i "surowego", mogą mieć za złe reżyserowi, iż uruchomił zbyt wielkie bogactwo środków teatralnych. W przedstawieniu, w którym dzieje się tak dużo, nie wszystkie sceny mogą być jednakowo piękne, wzruszające, wymowne. Ale reżyser stworzył nastrój sugestywny i w efekcie trzeba ulec jego widzeniu, podporządkować się tej konstrukcji myślowej, jaką narzucił publiczności. Udało mu się, może po raz pierwszy, stworzyć jednolitą całość z dwóch tak nie spójnych na pozór części jak "Dziady" kowieńskie (obrzędowe) i "Dziady" drezdeńskie (będące dramatem politycznym i filozoficznym).
W spektaklu Konrada Swinarskiego są dwie sceny urzekające, o ogromnej sile wyrazu dramatycznego. Pierwsza rozgrywa się w celi u Bazylianów: młodzi więźniowie relacjonują przebieg śledztwa, opowiadają o wywożonych towarzyszach. Padają słowa tak dobrze nam znane z lektury. Wreszcie słyszymy prośbę o pieśń. Ma ona podnieść na duchu młodych więźnów, jest ich buntem. I nagle w rytm tej pieśni krokiem poloneza ruszają w tany. Ten kajdaniarski polonez jest wstrząsający i niezapomniany.
Druga scena to niezwykle sugestywnie skomponowany obraz ukazujący sen Senatora (gra go znakomicie Wiktor Sadecki). Oto zrywa się on z łóżka. Jest w nocnej koszuli, w ramionach ściska pierzynę. Tej pierzynie niby kochance mówi miłosne słowa o rozkoszach władzy i kariery. Upadnie z nią w objęciach jak na dno klęski, kiedy usłyszy "Senator wypadł z łaski". Okrutny Senator został wyśmiany, wydrwiony bezlitośnie.
"Romantycy dobrze wiedzieli, że człowiek może być jednocześnie w różnych niewolach: w niewoli narodowej, Boga, ideologii, samego siebie" - pisze Konrad Swinarski. Mickiewicz w "Dziadach" mówi o potrzebie wyzwolenia się z jarzma zabobonu, z kręgu małych prywatnych spraw, o konieczności przeciwstawienia się wszelkiemu złu i nieprawościom, a nade wszystko o wyzwoleniu się z własnej małości. "Dziady" Swinarskiego są więc przedstawieniem, które mówi nie tyle o martyrologii narodowej, ile o problemach ogólnoludzkich.
Reżyser zaangażował w ten spektakl ogromny zespół aktorski, kilkadziesiąt osób. Oglądamy wiele znakomicie zagranych ról. Postać Gustawa-Konrada gra bardzo interesująco młody, utalentowany aktor Jerzy Trela.
Każdy z nas po raz pierwszy czytał "Dziady" Mickiewicza będąc jeszcze w szkole. W momencie, kiedy trudno jeszcze jest ocenić wszystkie wartości filozoficzne tego wielkiego dzieła, pojąć, jaki sens ma próba wzniesienia się ponad przyziemne, własne ja. Niewątpliwie ci, którzy mogą lekturę uzupełnić obejrzeniem przedstawienia, zdobędą znacznie więcej wiedzy o utworze Mickiewicza. A przy tej okazji dowiedzą się także, jak wspaniała może być sztuka teatru.
Przedstawienie "Dziadów" w Starym Teatrze w Krakowie, w inscenizacji Konrada Swinarskiego to wielkie i ważne wydarzenie w historii teatru polskiego. .