Artykuły

Warszawa. Henryk Talar recytował w szpitalu

Mimo przebytej dwa dni wcześniej operacji Henryk Talar [na zdjęciu] jak zwykle dał z siebie wszystko, w swej interpretacji był jak zawsze poruszający i głęboki.

Zdarza się to nieczęsto, a może nie zdarzyło się nigdy. Wybitny aktor Henryk Talar i znakomity poeta Roman Śliwonik, zrządzeniem losu obydwaj artyści, spotkali się jako pacjenci prof. Waldemara Koszewskiego i Jego Zespołu w sali nr 5 Kliniki Neurochirurgii Instytutu Psychiatrii i Neurologii przy ul. Sobieskiego.

Obaj przeszli trwające ponad trzy godziny poważne operacje kręgosłupa. Henryk Talar, mając u swego boku znamienitą postać Śliwonika, postanowił w sposób szczególny podziękować całemu personelowi medycznemu za profesjonalizm - w swoim i poety imieniu. Postanowił pokłonić się ich mądrości i trudowi, jakie wnoszą w swoją ciężką pracę, byśmy my, zwykli śmiertelnicy, jeszcze trochę pożyli. Okazją do pokłonu był dzień Wszystkich Świętych, który pacjenci spędzili - tylko myślami - na grobach wielu bliskich im osób. Trzymając w ręku ostatni tom Śliwonikowej poezji "Dom z wierszy", Talar wpadł na pomysł wspólnego przeżycia dnia zadusznego przez lekarzy, pielęgniarki oraz wszystkich pacjentów. Skoro to nowo powstały oddział, gdzie wszystko świeże, dlaczego nie miałby pojawić się świeży pomysł?

Talar odprawia mszę

Przecież pacjentem może stać się każdy, a ten, kto ma jakiś talent i może ulżyć w cierpieniu współtowarzyszom "niedoli", jeśli tylko chce, powinien mieć taką możliwość.

"Nigdy nie wiadomo, kędy los nas rzuci, każdego może spotkać taki moment, jak ten. Niczym się nie różnimy. Chciałem dać nam wszystkim wspólną chwilę prze-żywania, ale chciałem też sprawić temu wielkiemu poecie - tylko w tym roku nominowanego do 1 nagrody i laureatowi 3 kolejnych, między innymi Nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz nagrody literackiej im. Władysława Reymonta - radość przeżycia wieczoru autorskiego w miejscu, w którym nigdy nie było Mu to dane" - wspomina Henryk Talar. Dla samego Śliwonika nadchodzące wydarzenie do końca pozostało niespodzianką. Nie wiedział, spacerując pod rękę z żoną Barbarą po oddziale, że dyskretnie organizowane krzesła i zapalane świece dadzą początek pełnego wzruszeń wieczoru. Nie wiedział też, że za chwilę na szpitalnym korytarzu zabrzmią jego słowa. "Myślałem, że Talar będzie odprawiał mszę" - żartował potem. I była to pewnego rodzaju msza. Dla duszy. Pewnego rodzaju odświętność.

Wzruszenie poety

O godzinie 20 cały obecny na dyżurze personel zasiadł wraz z pacjentami wśród płonących świec w hallu oddziału. Ci, którym stan zdrowia nie pozwolił na pełne uczestnictwo, poprosili o niezamykanie drzwi Państwa Śliwoników zaproszono z korytarza pośród oczekujących. I wtedy zabrzmiał pierwszy wiersz "Mieszkanie przy matce", matce siwego już poety, matce dawno utraconej. Nie było wątpliwości. To było spotkanie zaduszne. Na twarzy poety dojrzałam wzruszenie.

"Miało to dla mnie znaczenie, że ten wiersz usłyszałem jako pierwszy. Nie mogłem być na grobie, lecz dzięki Henrykowi byłem przy matce wierszem. A w ogóle to, że jestem poetą, zawdzięczam matce. Chciała, żeby tak było" - opowiadał poeta, aż wreszcie po prostu się rozpłakał.

Mimo przebytej dwa dni wcześniej operacji Henryk Talar jak zwykle dał z siebie wszystko, w swej interpretacji był jak zawsze poruszający i głęboki. Boleśnie dotykał prawdy o przemijaniu i pozostawaniu, zamkniętej w wierszach Śliwonika, ale nie tylko. Chociaż ten najnowszy zbiór wierszy często dotyka problemu śmierci, a to był to dzień zaduszny, Henryk Talar wierszami Śliwonika poruszył różne sprawy. Dzięki temu spotkanie stało się wieczorem autorskim poety. Gdy został zapytany przez aktora, który ze swoich wierszy chciałby usłyszeć jako ostami, zaproponował "Kiedy kobiety patrzą w niebo", wiersz dotyczący bardziej życia niż umierania.

Kończąc spotkanie Henryk Talar zarecytował modlitwę Konrada z "Wyzwolenia" Wyspiańskiego: "Pokutę przebyłem i długie lata tułacze". Znam ten utwór dobrze, ale w wykonaniu tego artysty jest on doprawdy do głębi poruszający.

"Widziałam łzę w oku lekarza. To piękne, że lekarz nie tylko zagląda w ciało człowieka, ale potrafi być również arystokratą ducha" - powiedziała po spotkaniu pani Maria, która przyjechała odwiedzić w szpitalu przyjaciela, a została, by wysłuchać poezji wielkiego pisarza w wykonaniu wielkiego aktora. "Jadąc tu, nie myślałam, że będę nie tylko w szpitalu, ale również, jeśli nie przede wszystkim na wspaniałym wieczorze poetyckim i to w takim wykonaniu. Znam pana Talara z wielu filmów, nie spodziewałam się, że zobaczę go tutaj w pidżamie, recytującego wiersze poety, którego czytałam zamiast uczyć się do egzaminów na studiach".

Poezja ujęła murarza

Pan Wojciech, murarz leżący w tej samej sali, co Talar i Śliwonik, wzruszony uścisnął dłoń poety: "Jestem prostym człowiekiem, ja poezji nie czytam, ale to było dla mnie ogromne przeżycie. Mnie w szkole uczono Puszkina, nie znałem polskiej poezji. Coś takiego słyszałem pierwszy raz."

"Nawet mi sienie śniło, że będę miał wieczór autorski w szpitalu. Poczułem się jakby w innym wymiarze czasu, gdzieś, gdzieś zawieszony w półmroku i słuchający siebie i w zasadzie trochę siebie doceniający, że sprawdzam się i tu. I jestem Henrykowi za to wdzięczny" - powiedział Roman Śliwonik.

- To był hołd artystów dla całej służby zdrowia - podkreślił Henryk Talar. -

Chciałem w ten sposób podziękować nie tylko za operację moją, moich współozdrowieńców, wszystkich pacjentów, ale podziękować za tych, którzy nie wiedzą, że każda rzecz ma swój czas. Ja przez 60 ponad lat nigdy nie byłemw szpitalu... Dla mnie ów wieczór to nie było tylko spotkanie z wielkim poetą, to była potrzeba duszy, podyktowana chęcią podzielenia się i więcej niż człowieczego dziękuję. Takiej wdzięczności, która się kryje pod słowem "Bóg zapłać". Bo co więcej może powiedzieć człowiek, któremu wydawałosię, że straszliwy ból będzie do końca życia go prześladować. Pomyślałem, że warto być aktorem dla takich chwil właśnie.

- I warto być poetą dla takich chwil - dopowiada Roman Śliwonik - Są momenty, że ludzie płaczą. I wtedy pojmuję, że napisałem coś, co się liczy, czego ktoś inny nie zrobił, że dałem ludziom własne przeżycie, poruszenie. To są chwile piękne, oczyszczające. Całość złożyła się z uczucia wdzięczności. Ta suchość panująca w obyczajach między ludźmi, ta oschłość, brak porozumienia, wynika z tego, że nie chcemy siebie pojmować. Podobno przybyli rano do pracy lekarze, szybko pojawili się w sali nr 5 z pytaniem, dlaczego nie zostali zaproszeni -zaznacza poeta, poruszony magicznym momentem zjednoczenia się chorych i zespołu medycznego. Marzy mu się, żeby we wszystkich polskich szpitalach była szansa na takie spotkanie.

Henryk Talar

- Zdecydowałem się na tę prezentację w klinice na Sobieskiego, żeby zrobić przyjemność i Romanowi, którego poezję nadzwyczaj cenię, i nieocenionemu profesorowi Waldemarowi Koszewskiemu, który jakimś cudem potrafił nas obu wyleczyć z dotkliwych bólów kręgosłupa. Przychodząc do tej kliniki z Romanem, mieliśmy wielkie szczęście, trafiając w osobie profesora na prawdziwego arystokratę ducha. Zaraz po trzygodzinnej operacji profesor zachęcił mnie do całkiem intensywnego ruchu i nie ma nic przeciwko temu, żebym znowu zaczął jeździć na nartach i pływać. Mogę też bez przeszkód kontynuować karierę aktorską, a w warszawskim Teatrze Narodowym powierzono mi właśnie główną rolę w "Żeglarzu" Connora McPhersona. W Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie gram w "Mistrzu i Małgorzacie" Michaiła Bułhakowa, a w dodatku czeka mnie film "Whisky i mleko" w koprodukcji rosyjsko-niemieckiej, reżyserowany przez Aleksandra Michajłowa. Bóle kręgosłupa jeszcze lekko się odzywają, ale w porównaniu z tym, co było, to pestka.

Roman Śliwonik

- Dla mnie wspomnienie owych cudownych chwil na Sobieskiego to największa przyjemność. Henio, z którym znamy się jako długoletni ursynowscy sąsiedzi, komplefnie mnie zaskoczył. Gdy zobaczyłem, jak pozapalał świeczki w szpitalnym hallu, tworząc nastrój i jak potem wspaniale deklamował, byłem po prostu olśniony. Chorzy, którzy nie mogli wstać z łóżek, prosili, żeby chociaż pozostawić im otwarte drzwi, żeby mogli słuchać Henia. Obydwaj jesteśmy zgodni, że profesor Koszewski to jakaś nadprzyrodzona osobowość. Ten wybitny specjalista medycyny, mający za sobą długi staż w Szwajcarii, włada 11 językami i jest człowiekiem rzadko spotykanej kultury. Gdy zatelefonowałem do niego z prośbą o konsultację, sam zaraz oddzwonił i zaproponował operację na Sobieskiego, nawet nie pytając o pieniądze. Takich profesorów to bym najchętniej na rękach nosił. A w ogóle - mam za sobą wyjątkowo udany rok, otrzymałem bowiem aż trzy nagrody literackie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji