Boska w kręgu Jego światła
Od dnia śmierci Edwarda Kłosińskiego jego żona Krystyna Janda codziennie gra spektakle. Choć może to szokować, to pożegnanie wybitnego artysty w najlepszym stylu - piszą INC [Iza Natasza Czapska] i JGZ [Jolanta Gajda-Zadworna] w Życiu Warszawy.
O tym, że w sobotę odszedł znakomity operator, współtwórca sukcesu Polonii, który miejsce to budował własnymi rękami, informuje klepsydra na drzwiach teatru. W foyer powieszono czarne wstęgi. Jednak najbardziej wyrazistą pamiątką po Edwardzie Kłosińskim są spektakle, nad którymi przy Pięknej pracował. Zaplanowana na 5 stycznia i kolejne dni "Boska!" nie została zdjęta z afisza. Janda co wieczór wychodzi na scenę jako najgorsza śpiewaczka świata, Florence Jenkins.
- Nie ma żadnych sygnałów, by pani Krystyna chciała w najbliższym czasie odwołać jakiś spektakl, w którym gra - mówi Marta Bartkowska, asystentka aktorki. - Widocznie jej też jest to teraz potrzebne.
Występy Jandy w tak trudnym dla niej momencie to także przejaw myślenia o teatrze w "starym" stylu, jako obszarze wymagającym od aktora absolutnego poświęcenia. Mówił o tym szczególnym wyrazie odpowiedzialności za teatr i przedstawienie m.in. Zbigniew Zapasiewicz w książce "Zapasowe maski" (wywiad rzeka przeprowadzony przez Katarzynę Leżeńską i Dariusza Wołodźko), wspominając, że grał w dniu, w którym zmarła jego matka. Inny wielki aktor Jacek Woszczerowicz występował w "Martwej królowej" de Montherlanta (teatr Ateneum), dowiedziawszy się niewiele wcześniej, że jego syn zginął w Tatrach.
- Takie zachowanie to odwaga w łamaniu kulturowych stereotypów - tłumaczy psycholog Konrad Gorzelak.
- Łatwo narazić się na ostracyzm, bo w powszechnym mniemaniu, jedyna forma żałoby to siąść i płakać.