Artykuły

W objęciach miłości

"Orfeusz i Eurydyka" w reż. Henryka Konwińskiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Pisze Wiesława Konopelska w Śląsku.

Pisząc o najnowszej premierze Opery Śląskiej - "Orfeusz i Eurydyka" Glucka, wystarczyłoby użyć dwóch słów: rewelacja sezonu!

Udając się do sali im. Adama Didura (którą realizatorzy wybrali na miejsce prezentacji spektaklu) nie spodziewałam się, że wezmę udział w czymś zgoła zaskakującym i pięknym - pod każdym względem!

Aby tę opinię udowodnić, trzeba zacząć od opisania tego, co widzowie zastali, udając się na spektakl. Z pozoru nic takiego: salę przecinało przezroczyste podium, na scenie ulokowała się orkiestra, a gdzieniegdzie widniały elementy scenografii - architektoniczne fragmenty murów sugerujących starożytną budowlę. Publiczność zasiadła dość ciasno po obu stronach podium, co w trakcie spektaklu okazało się znakomitym zabiegiem scenograficznym i inscenizacyjnym.

Kiedy zabrzmiała uwertura, na podium pojawił się Tanatos, dostojnie unoszący za sobą woal Eurydyki, by po chwili - jak opowiada mit - zejść tam, gdzie jego miejsce - do podziemia Tartaru. Wkrótce tą samą drogą uda się Orfeusz, aby wydobyć z czeluści swą ukochaną żonę - Eurydykę. Pomaga mu w tym Amor, za wstawiennictwem którego u samego Zeusa, uzyskał pozwolenie na wyprowadzenie Eurydyki, pod wszakże jednym warunkiem: nie może na nią spojrzeć. I tu rozpoczyna się dramat kochanków: zaskoczona zachowaniem Orfeusza Eurydyka zaczyna wątpić w jego miłość. To okazuje się ponad siły Orfeusza i wbrew postanowieniu - spogląda na ukochaną. Lecz opera kończy się inaczej aniżeli mityczna opowieść: po raz drugi wstawia się za Orfeuszem Amor, zwycięża potęga miłości, a Eurydyka zostaje przywrócona do życia. Szczęśliwy finał zgodny z wymogami epoki, w której powstało dzieło napisał Rainero de Calzabigi - twórca libretta do "Orfeusza i Eurydyki". To dzieło twórców spektaklu: Henryka Konwińskiego - reżysera i choreografa a także autora inscenizacji, Tadeusza Serafina - sprawującego kierownictwo muzyczne, Ireneusza Domagały -autora scenografii i Anny Tarnowskiej, pod batutą której chórzyści osiągają mistrzowski poziom wykonawczy, wzbudza zachwyt. Udowodnili, że wirtuozerię można osiągnąć za pomocą prostych, choć wyrafinowanych środków.

Najważniejszy okazał się pomysł inscenizacyjny, sposób w jaki należy wyraziście scharakteryzować dwa odległe światy: subtelny świat miłosnego dramatu i rozbuchany świat Tartaru. Świat Orfeusza i Eurydyki "namalowany" został w jasnych barwach, oszczędnymi, wręcz ascetyczną gestykulacją, zakreślonym do minimum ruchem scenicznym. Główną rolę odgrywała tu melodyka - dźwięki harfy, jasne brzmienie, przeplatane partiami chóru, który spełniał rolę komentatora sytuacji. Oczywiście kluczowymi postaciami byli Orfeusz - w tej roli wspaniała Elżbieta Wróblewska i Eurydyka - Anna Noworzyn. Wróblewska, urodziwa, nadzwyczaj sugestywna artystka, swoim ciepłym, lecz mocno brzmiącym mezzosopranem, wykonując

partię Orfeusza pokazała najwyższy kunszt wokalny. Była niebywale przekonująca w realizacji zarówno strony wokalnej jak i aktorskiej tej postaci - rzec można: jeśli tak śpiewał Orfeusz, to Zeus musiał się nad nim ulitować i oddać mu Eurydykę. Elżbieta Wróblewska - solistka Warszawskiej Opery Kameralnej (w 2005 roku ukończyła Akademię Muzyczną w Warszawie, w klasie prof. Krystyny Szostek-Radkowej, która przyjechała do Bytomia na premierę), stworzyła postać wzruszającą nie tylko dzięki niepowtarzalnej barwie głosu i mistrzowskiemu wykonaniu partii Orfeusza, ale także poprzez niezwykle oszczędny lecz wyrazisty gest. To z pewnością jedna z najpiękniejszych i największych ról w ostatnich dokonaniach Opery Śląskiej. Równie znakomicie wypadła w oglądanym przeze mnie przedstawieniu Anna Noworzyn - także niedawna absolwentka katowickiej Akademii Muzycznej. Ta wielce utalentowana śpiewaczka była znakomitym uzupełnieniem (a właściwie drugą połówką tego pierwszoplanowego duetu). Wyrazisty, mocny sopran, nie pozbawiony lirycznego brzmienia stanowił doskonałą przeciwwagę aksamitnie brzmiącego mezzosopranu. Duet Wróblewska - Noworzyn można śmiało określić mianem perfekcyjnego. Dodać trzeba, że Gluck w swoim dziele (powstało w 1762 roku) zastosował wariant włoski, co oznacza, że partię Orfeusza wykonywali śpiewacy - kastraci, a dopiero nieco później kobiety (mezzorsopran). I chociaż nie ma w tej operze popisowym arii i nastrojowych, łatwo wpadających w ucho motywów muzycznych, to z wielką uwagą śledzi się partie tak solistów, jak i chóralne - zwłaszcza że wykonane zostały z taką maestrią! W tym niezwykłym przedsięwzięciu dużą rolę odgrywała orkiestra, prowadzona przez Tadeusza Serafina, która - poprzez obecność na scenie -była - podobnie jak chór - jednym z bezpośrednich uczestników dramatu.

Osobne miejsce w opisaniu spektaklu należy się temu wszystkiemu, co dzieje się w podziemiach Tartaru! To sceny absolutnie skontrastowane z głównymi bohaterami: tu ogromne pole do popisu znalazły wyobraźnia scenografa i choreografa. To wspaniała, wręcz odrębna etiuda - diaboliczna impresja, opowiadająca o szalonym życiu w podziemiach Tartaru. Szokujące, ekscentryczne kostiumy piekielnych stworów - uosobień wszelkich ludzkich perwersji, a do tego bliskość, wręcz namacalność postaci na podświetlanym, wielobarwnym wybiegu sprawiała wrażenie bezpośredniego obcowania widzów z hedonistycznym światem ciemnej strony ludzkiej natury. Wijące się na wybiegu furie zaglądały wyzywająco w oczy widzom, jakby chciały powiedzieć, że nie ma większej siły ponad zło i diabelskie moce. Jednak to miłość okazała się najsilniejsza!

Do tego wszystkiego pięknie brzmiący chór ubrany w greckie, jasne szaty, współgrający z orkiestrą i wszystkimi osobami dramatu, także zwiewna i radosna postać Amora (w tę rolę wcieliła się Mariola Płazak - Ścibich) - całość perfekcyjna, trzymająca w napięciu, przeniknięta najwyższej próby pięknem. Warto taki spektakl wystawiać i oglądać wielokrotnie (zwłaszcza, że przygotowano potrójną obsadę głównych postaci), smakować wszelkie niuanse muzyczne i sceniczne. To prawdziwy majstersztyk sztuki operowej!

Magia bytomskiego spektaklu zdaje się być wynikiem nie tyle analizy dzieła Glucka, tradycji realizacyjnych i przemian w sztuce operowej jakich dokonał kompozytor, ile własnych, autorskich wizji jego twórców - powstała więc impresja na temat miłości - tej pięknej, uduchowionej, czystej i nieskazitelnej, ale także tej "brudnej", skrywanej, przepełnionej fizycznością, demonicznej, będącej dziełem samego szatana. To opowieść o ludzkiej naturze, o przewrotności i potrzebie różnorodnych doznań ludzkich.

O tym, czym dla dziejów opery były dzieła tak wybitnego kompozytora jak Christoph Willibald Gluck, piszą w obszernie opracowanym programie wybitni znawcy tematu: Józef Kański i Magdalena Dziadek. Warto więc sięgnąć po te jak i zamieszczone w programie poetyckie teksty oparte na micie o Orfeuszu i Eurydyce, zwłaszcza Czesława Miłosza, który poemat "Orfeusz i Eurydyka" dedykował swej zmarłej żonie Carol. Miłoszów -skie strofy przepełnione są wielkim bólem po stracie towarzyszki życia. Bytomskie dzieło jest afirmacją życia i miłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji